Olivia
– Dziękuję, ale nie trzeba było...
– Trzeba, trzeba – Mason przerwał szefowi i wcisnął mu do rąk małe, kartonowe opakowanie. – Przeżyłem ogromny szok, kiedy znaleźliśmy cię martwego na kanapie.
Alberto przymknął powieki, po czym głęboko odetchnął.
– Dziecko, ja żyję. I mam się, kurna, świetnie.
– Dziś żyjesz, jutro możesz już nie żyć. W twoim wieku nigdy nic nie wiadomo.
Chwyciłam nasadę nosa i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
Co za idiota.
– Właśnie dlatego kupiłem ci zestaw witamin i minerałów – ciągnął Gruby, nie zwracając najmniejszej uwagi na minę swojego rozmówcy. Mówiąc bardzo oględnie, Alberto nie wyglądał na zachwyconego prezentem. – Witaminy C i D na układ odpornościowy, wapń na mocne kości, kwas foliowy na... coś tam.
– Wspiera zdrowie serca oraz układ nerwowy. – Sprecyzowała Nancy.
– Och, cudownie – dowódca pomachał pudełeczkiem z tabletkami. – Czuję, że przy was mój układ nerwowy naprawdę potrzebuje wsparcia.
Mason, chyba nie do końca zrozumiawszy przekaz, uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Mam nadzieję, że będziesz regularnie je zażywał – kiwnął brodą na opakowanie z kolorową etykietą, na której dostrzegłam parkę wesołych seniorów. – Te suplementy zawierają wszystko, czego potrzebują starzy ludzie.
Alberto uniósł jedną brew, a następnie odstawił podarunek na kuchenny blat i odchrząknął pod nosem.
– Dziękuję, synu. Jestem tak wzruszony, że aż brakuje mi słów.
– Nie ma sprawy – Mason wyszczerzył zęby. Na swój sposób był cholernie uroczy i chyba zaczęłam rozumieć, dlaczego szef traktował go z pobłażaniem. Nie można przecież winić kogoś, kto chce zrobić coś dobrego. – Codziennie dbasz o naszą rodzinę, więc stwierdziłem, że teraz przyszedł czas, abyśmy to my zadbali o ciebie.
Kąciki ust dowódcy lekko zadrżały. No cóż, odrobina czułości nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
– Dobrze jest wiedzieć, że mam w was wparcie, moje kochane dzieci. – Mężczyzna popatrzył na naszą trójkę.
Mason założył ręce na piersi i zadarł podbródek, a właściwie to wszystkie podbródki, którymi dysponował, Nancy posłała Alberto całusa w powietrzu, z kolei ja... ja zdobyłam się na mały, wymuszony uśmieszek. Tylko na tyle mogłam sobie pozwolić.
Szef otaksował mnie uważnym spojrzeniem i poprosił:
– Oli, zjedz kolację.
– Nie mam ochoty.
– Od wczoraj nie miałaś niczego w ustach – Nancy położyła mi dłoń na kolanie. – Powiedz, chodzi o tę sytuację z Tadasem? Przestraszyłaś się?
Zacisnęłam palce na krawędzi stołu. Samo wspomnienie imienia tego mężczyzny sprawiało, że po moich zgarbionych plecach przebiegały lodowate dreszcze.
– Czy się przestraszyłam? – parsknęłam sucho. – Nie, Nancy. Ja prawie umarłam ze strachu.
Alberto chwycił krzesło i zajął miejsce tuż obok mnie.
– Na szczęście nic złego się nie stało, prawda? – Zapytał spokojnym tonem.
Do oczu napłynęły mi łzy.
– Nic się nie stało, bo wyszedłeś na papierosa. Zobaczył cię i dał mi spokój, ale gdyby nie ty, to...
– To co?
– To mógłby zrobić mi krzywdę. – Wydusiłam z trudem.
Mężczyzna przesunął kciuk po delikatnym zaroście i zatrzymał go dopiero przy ustach.
– Olivio, wiem, że współpraca z Olgierdem i jego ludźmi jest dla ciebie trudna do zaakceptowania...
– Tu chodzi o coś zupełnie innego – głośno pociągnęłam nosem. – Upierał się, że pójdzie ze mną do domu.
– Podobno chciał ci pomóc w przeniesieniu rzeczy.
– A ja wielokrotnie mu powtarzałam, że nie potrzebuję wsparcia.
– Rozumiem – dowódca skinął głową. Ja jednak obawiałam się, że ani trochę nie rozumiał. – Być może jego zachowanie było zbyt natarczywe, ale chęć wyciągnięcia pomocnej dłoni nie jest powodem do...
– Żartujesz? – Prychnęłam, zeskoczywszy z krzesła. – Alberto, nie poznaję cię. Naprawdę masz zamiar zbagatelizować tę sytuację tylko dlatego, że Tadas należy do gangu Olgierda? – Byłam tak roztrzęsiona, że aż głos mi się łamał.
Szef odwrócił wzrok. Nie wiedziałam, dlaczego nie chciał na mnie patrzeć. Przecież to nie ja zawiniłam.
– Robię co mogę, by było dobrze. – Sapnął wreszcie.
Słowa Alberto kompletnie mnie dobiły. Czułam żal, niemoc i niesamowity lęk, gdyż uzmysłowiłam sobie, co tak naprawdę działo się wokół – połączenie sił z Olgierdem było ważniejsze od bezpieczeństwa naszej rodziny. Dowódca Malbatu przymykał oko na nadużycia, których dopuszczali się motocykliści, nie mógł podpaść Olgierdowi, bo to mogłoby oznaczać koniec przyjaznych relacji i układów... Wybrał ich, nie nas.
– Idę do domu. – Oznajmiłam, gdy duża łza bezsilności spłynęła mi po policzku.
Alberto znów skupił na mnie uwagę i od razu dostrzegł mokry ślad na mojej twarzy. Wyglądał, jakby strasznie to przeżywał, jego oczy posmutniały, a zmarszczki na czole stały się głębsze, wyraźniejsze. Tylko co z tego? Nie miał zamiaru odpuścić i nie stanął za mną, gdy go potrzebowałam.
– Oli, zaczekaj...
– Nie. Skoro robisz wszystko, by było „dobrze" – syknęłam, z naciskiem podkreślając słowo „dobrze" i wykonując palcami gest, który sugerował cudzysłów – ale nie widzisz problemu w tym, że jakiś obcy facet mnie prześladował, to nie mamy o czym rozmawiać. – Odwróciłam się i żwawym krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia z domu Alberto i Tary. Szef, Nancy oraz Mason podążyli za mną. – Daj mi, proszę, znać, gdy dostaniesz telefon ze Stanów. Chciałabym porozmawiać z Neilem.
Nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi z rozmachem. Zima w Bodø coraz bardziej dawała się we znaki, więc chłód momentalnie zaatakował moją rozgrzaną skórę. Miałam na sobie tylko sweter, ale na szczęście droga do Collinsów nie była daleka.
– Może być z tym mały problem.
Stanęłam w miejscu i zerknęłam na szefa przez ramię. W mroku ledwo potrafiłam go dostrzec.
– Słucham?
– Powiedziałem, że Neil raczej do ciebie nie zadzwoni. – Odpowiedział bez pośpiechu, nie zdradzając przy tym żadnych emocji. – Aktualnie jest... bardzo zajęty. Nieosiągalny.
Nogi się pode mną ugięły, ze stresu zaczęłam słyszeć piski w uszach, a w gardle wyrosła mi twarda gula, której nie potrafiłam ani przełknąć, ani wypluć.
Nieznacznie poruszyłam spiętymi ramionami i wychrypiałam:
– Nie rozumiem.
Alberto położył dłoń na klamce, by zamknąć za mną drzwi.
– Niedługo zrozumiesz. Teraz idź do domu, odpocznij trochę. – Zasugerował.
Zacisnęłam usta, powoli przesunęłam stopę po śniegowej brei, a następnie... wystrzeliłam przed siebie. Biegłam, ile sił w płucach, by jak najszybciej znaleźć się w willi Alice. Biegłam, by tym razem nikt po drodze mnie nie zaczepił. Biegłam, ponieważ się bałam.
***
Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Chodziłam po pokoju w tę i we w tę, sprawdzałam, czy Lillian śpi spokojnie i próbowałam znaleźć namiastkę bezpieczeństwa przytulając się do Balto. Nic więc dziwnego, że rano, kiedy Alice i Lilly wstały wypoczęte, ja wyglądałam jak zombie.
– Wszystko gra? – przyjaciółka uśmiechnęła się promiennie i postawiła mi przed nosem kubek z parującą kawą.
Wiedziałam, że i tak jej nie wypiję. Z nerwów mój żołądek nie przyjmował żadnego jedzenia czy picia, gardło również pozostawało boleśnie ściśnięte.
– Dziękuję.
– Pomyślałam, że może zabiorę Lillian i Balto na spacer? – Alice przysunęła do ust filiżankę z herbatą. – Wyglądasz fatalnie, powinnaś się przespać i odpocząć. Mam nadzieję, że to nie grypa.
Naciągnęłam materiał piżamy na dłonie, strasznie marzłam.
– Masz jakieś wieści od Christiana? – spytałam cicho, nie unosząc wzroku na kobietę.
Alice milczała przez chwilę.
– Od Christiana? – usłyszałam, jak odstawia filiżankę na stół. – Przecież wiesz, że mają całkowity zakaz używania swoich telefonów. – Odparła ze szczerym zdziwieniem. – Jeżeli będzie się działo coś ważnego, zadzwonią do Alberto.
Tak, pamiętałam o zasadzie „zero prywatnych rozmów z członkami rodziny". Po prostu liczyłam na... No właśnie, na co? Na pierdolony cud? Sądziłam, że może przez Christiana uda mi się dotrzeć do Neila? Przecież to głupie.
Zwiesiłam głowę i zaczęłam wykręcać sobie palce.
– Oli, co się dzieje?
Cholera.
Rozejrzałam się na boki, jakby odpowiedź na pytanie kobiety mogło znajdować się na którejś ze ścian. Mój mózg działał na wysokich obrotach, lecz nim zdążyłam wymyślić jakąś wymówkę, która usprawiedliwiłaby moje dziwne zachowanie, bo wyznanie prawdy i porozmawianie o obawach dotyczących Alberto przez myśl mi nawet nie przeszło, Alice dodała:
– Wiesz co? Połóż się. Jestem pewna, że powinnaś trochę odpocząć.
Pomimo ulgi, którą odczułam, gdy zrozumiałam, że nie muszę już tłumaczyć się przed przyjaciółką, brzuch rozbolał mnie jeszcze bardziej. Postanowiłam jednak nie skarżyć się na dolegliwości i nieśmiało przytaknęłam.
– Mhm, to tylko zmęczenie.
– W takim razie zabieram Lilly na plażę – Alice sięgnęła po filiżankę, wcześniej posławszy mi ciepły, troskliwy uśmiech. – Prześpisz się i zobaczysz, że wszystkie problemy znikną.
Żeby to było takie proste...
***
Wzięłam gorący prysznic, zawiązałam włosy w turban i mocno ścisnęłam poły puchatego szlafroka. Myślałam, że kąpiel nieco mnie rozgrzeje, ale myliłam się – z każdą minutą czułam coraz większy chłód, który wcale nie wynikał z temperatury panującej w domu Collinsów. To organizm ewidentnie dawał mi do zrozumienia, że coś było nie tak, lęk na dobre osiadł na moich barkach.
Otworzyłam drzwi i wyszłam z zaparowanej łazienki. Miałam ochotę wskoczył do łóżka i pozostać w nim do powrotu Neila, nawet gdyby wiązało się to z kilkudniową głodówką. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe, przy Lillian musiałam być silna.
Wybrałam dwie książki, które stały na najwyższej półce obszernej biblioteczki Alice i ruszyłam do sypialni. Szurałam nogami po podłodze, zdjęłam mokry ręcznik z głowy, a poplątane włosy zarzuciłam niedbale na jedno ramię. Nie miałam ani siły, ani tym bardziej ochoty, by o siebie zadbać. Stres wysysał ze mnie całą energię, więc gdy nareszcie dotarłam do wypoczynkowej części posiadłości Collinsów, pozwoliłam sobie na głośne, oczyszczające sapnięcie. Cóż, być może przyniosłoby mi odrobinę ulgi, gdyby nie widok za oknem, który dostrzegłam, kiedy tylko przekroczyłam próg pokoju dla gości.
Skurcz, wcześniej atakujący żołądek, błyskawicznie przeniósł się na serce.
Alberto stał na podjeździe. Nie patrzył w kierunku okien, więc nie był w stanie zauważyć, jak wlepiałam w niego wzrok pełen niezrozumiałego przerażenia. Obawiałam się, choć nie byłam pewna, czego konkretnie. Samego dowódcy Malbatu? Nie, to niemożliwe. Przecież dotychczas cholernie mu ufałam... Dlaczego więc fakt, że spacerował pod domem Alice, tak bardzo mnie zaniepokoił?
Mężczyzna rozejrzał się na boki.
Czeka na kogoś? A może sprawdza, czy teren jest czysty?
W mojej głowie trwała istna gonitwa myśli, strach przybierał na sile i jak na złość nie mogłam wpaść na żadne logiczne wytłumaczenie. Nie wiedziałam, czego dowódca Malbatu mógł szukać akurat w tym miejscu, ale ani trochę nie podobała mi się jego obecność.
Uznawszy, że najrozsądniej będzie znaleźć telefon i zadzwonić do Alice, zrobiłam krok wstecz. Jeden malutki kroczek... Tyle wystarczyło, bym oparła plecy o tors człowieka stojącego tuż za mną.
Podskoczyłam i obróciłam się na pięcie, momentalnie tracąc oddech.
– Tadas. – Wyszeptałam, nim całkowicie zabrakło mi powietrza w płucach. – Co ty tu robisz? I jak wszedłeś do środka?
Intruz wzruszył ramionami.
– Drzwiami, rzecz jasna.
– To niemożliwe – pokręciłam głową – nie znasz kodu. Chyba że... – Powoli przekręciłam twarz w stronę okna. Podjazd był już pusty, a ja poczułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy. – Ktoś cię wpuścił?
Tadas obnażył zęby w uśmiechu, na widok którego miałam ochotę się rozpłakać. Zacisnęłam jednak usta i robiłam wszystko, by zatrzymać łzy pod powiekami.
– Czy to istotne? – Zapytał z rozbawieniem.
– Alberto. – przełknęłam ślinę, walcząc z odruchem wymiotnym. – To on otworzył ci drzwi...
W sypialni rozbrzmiał demoniczny śmiech.
– Cóż, Olivio – mężczyzna musnął palcami mój policzek. Zaczęłam się cofać, lecz parapet dość szybko uniemożliwił mi dalszą ucieczkę – potraktujmy to jako miły prezent od twojego szefa.
Moja broda zadrżała. Nie odwracając wzroku od prześladowcy, zaczęłam zbliżać się do łóżka. Stawiałam małe, powolne kroczki, grałam na czas.
– Zostaw mnie w spokoju. – Poprosiłam nieco zbyt płaczliwie niż planowałam. W mojej głowie ta prośba brzmiała o wiele lepiej. Wyobrażałam sobie, jak dochodzimy do porozumienia...
Tadas otaksował moją sylwetkę obrzydliwym, rozochoconym spojrzeniem. Wyglądał jak głodny drapieżnik i tak też się zachowywał – zostałam zapędzona w kozi róg, o wybiegnięciu z pokoju mogłam tylko pomarzyć.
– Nie przeciągajmy tego. – Westchnął ze znudzeniem.
Moment, w którym sięgnął do rozporka sprawił, że zdębiałam. Widziałam czarne plamki i zaschło mi w ustach. Nie wiem, kiedy tak naprawdę rzuciłam się na materac, a Tadas chwycił moje kostki, by agresywnym ruchem przeciągnąć mnie do krawędzi łóżka.
Pisnęłam i zacisnęłam palce na uchwycie od noża. Jeżeli miałabym wymienić najważniejszą rzecz, której nauczyłam się od Neila, niech będzie to trzymanie broni pod poduszką.
W ułamku sekundy rozpoczęła się walka. Walka o moją godność i życie.
– Głupia suka – Tadas uniósł rękę i z całej siły uderzył mnie w twarz. – Kvaila kalė... Jeszcze będziesz za to przepraszać – zagroził, wymierzając kolejny policzek. Tym razem głowa odskoczyła mi na bok, a nóż wysunął się z dłoni.
Zaczęłam wrzeszczeć, choć świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że nikt nie usłyszy moich krzyków i błagań. Alberto na pewno zadbał o to, by żaden członek Malbatu nie dowiedział się o tym, co zrobił w ramach współpracy z Olgierdem. Oddał mnie w szpony bezlitosnego potwora.
CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.