Christian
– Kocham was, ale już dość tych ckliwych gadek. Jest misja do wykonania, rachunki do wyrównania i krew do rozlania. – Neil uśmiechnął się szeroko, a po chwili zatarł ręce ze zniecierpliwieniem. – Powinniśmy iść już spać.
Muszę przyznać, że obserwowanie tego głąba było szalenie zabawne. Z jednej strony obleciał go strach, co jako kochający ojciec i mąż w pełni rozumiałem, lecz z drugiej – cieszył się jak dzieciak na jutrzejszą strzelaninę. Żeby odczuwać tak skrajne emocje, trzeba być po prostu zjebem pokroju Neila Lewisa. Palantem pozbawionym mózgu, ale posiadającym ogromne serce. Co prawda z lodu, ale zawsze jakieś.
– Spać? – zapytałem, żeby trochę się z nim podroczyć. Jeżeli jutro mieliśmy umrzeć podczas masakry w zatęchłej knajpie Olgierda, musiałem potruć Neilowi dupę. – Powinieneś pogadać ze swoją kobietą. Faceci tak robią przed wyruszeniem na wojnę, wiesz?
– Nie mam kobiety. – odparł zbyt szybko, by nie dało się zauważyć, jak bardzo ten temat go zakłuł.
Idealnie. Już chciałem parsknąć śmiechem i walnąć jakimś tekstem, który sprowokowałby mojego przygłupiego brata do słownej przepychanki, ale wtem głos zabrał on – ekspert od miłosnych dram, największy fan żenujących romansideł, truskawkowego wina oraz seriali o zdradach i rozwodach – Benjamin we własnej osobie.
– Ale mógłbyś mieć, gdybyś nie był takim bezczelnym kretynem. – zauważył wesoło.
Spojrzałem w dół urwiska, rozmyślając nad tym, czy doktorek miałby szansę przeżyć upadek, gdyby Neil tak lekko i całkowicie niechcący pomógł mu się stąd spierdolić.
– A Gruby mógłby być chudy, gdyby tyle nie żarł. – odpowiedział blondyn. O dziwo brzmiał na naprawdę rozbawionego i nawet zmierzwił Benny'emu włosy, nie zrzucając go przy tym ze skarpy. – To ta sama ranga idiotycznego argumentu wyciągniętego prosto z dupy. – dodał, ruszając przed siebie w kierunku zejścia.
Biedaczek chciał uciec przed niewygodnym tematem, ale zapomniał, z kim miał do czynienia.
– Och, daj spokój, Neil! – Benjamin nie odpuszczał.
Wiedziałem, że na niego zawsze można liczyć. Prędzej sam zrobiłby sobie operację na otwartym sercu niż przepuścił okazję do pociągnięcia przyjaciela za język.
A skoro już o Neilu mowa, zaczął się z deczka irytować.
– Czego ty właściwie chcesz, do cholery? – mruknął.
Benny wydał z siebie dziwaczny i przeraźliwie głośny dźwięk. Coś między chichotem, westchnięciem, a piskiem. Cóż, muszę przyznać, że zabrzmiał naprawdę imponująco. Trochę jak jakieś egzotyczne zwierzę... konające w męczarniach.
– Spójrz mi w oczy i powiedz, że nic do niej nie czujesz. – zażądał, szczerząc się szeroko. Jego białe, idealnie proste i zapewne wielokrotnie wynitkowane zęby błysnęły w ciemności.
Parsknąłem cicho, mając nadzieję, że Neil, który właśnie stanął z rękoma założonymi na piersi, nie był w stanie mnie usłyszeć. Po kilku sekundach odwrócił się w stronę Benjamina... I, jak gdyby nigdy nic, rozciągnął kąciki ust w uśmiechu. Właściwie to nie musiał odpowiadać doktorkowi, bo jego wesołe spojrzenie i dołki w policzkach mówiły więcej niż potrafiłby ubrać w słowa.
Astrid zagwizdała pod nosem, a Benny rozdziawił usta.
– Poważnie?! – zaskomlał. – Zakochałeś się?!
– Nie.
– No powiedz prawdę!
– Mówię prawdę. – zaśmiał się Neil. – Nie kocham Olivii. Po prostu nie jest mi obojętna i już nie chcę jej mordować.
– Boże! Więc to coś poważnego!
– Benny, uspokój się. Łączy nas czysto niezobowiązująca relacja.
– Ale powiedziałeś, że już nie chcesz jej mor-do-wać! – Benjamin zaklaskał w dłonie i podskoczył w miejscu. – To prowadzi do oświadczyn i ślubu! Poprosisz Olivię o rękę?
Neil pokiwał głową.
– Tak. – odparł z całkowitą powagą przez co nie sposób było przesądzić, czy mówił, kurwa, prawdę, czy tylko robił sobie z nas jaja.
Wytrzeszczyłem oczy, a Astrid zakrztusiła się powietrzem.
– Poważnie?! – wycharczała, gdy odzyskała oddech.
– No pewnie. Mieszkamy razem, wspólnie wychowujemy Lillian...
– Chwila, moment... – nie wytrzymałem i wszedłem przyjacielowi w słowo. Byłem tak zaskoczony, że aż język lekko mi się poplątał. – Przecież mówiłeś, że wasza relacje jest niezobowiązująca.
– Tak. – potwierdził. – Ale z potencjałem na rozwój.
– Neil, do cholery! – warknąłem, uświadomiwszy sobie, że robi nas wszystkich w chuja.
Blondyn zarechotał złośliwie. Standard.
– To nie było zabawne. – burknęła Astrid, chociaż delikatny uśmiech, który starała się ukryć, zdradzał, że trochę jednak było.
– Bo może wcale nie żartowałem? – wzruszył ramionami ze swoją wrodzoną beztroskością. – W Oli jest coś, co... Sam nie wiem.
– Podoba ci się. – stwierdziłem, bo wcale nie musiałem pytać.
– Bardzo.
– Ale z jakiegoś powodu nie chcesz się angażować. – dorzuciła kobieta, rozkładając ręce na boki.
Odnaleźliśmy zejście ze skały, więc droga zaczęła przypominać stromą zjeżdżalnię. Pilnowanie równowagi po ciemku było kurewsko trudnym zadaniem.
Pierdolony Lewis i jego debilne pomysły... Rano skopię mu dupę za te nocne wspinaczki.
– Miłość to ściema, a ja nie nadaję się do związków.
– Nie przesadzaj. – popatrzyłem na Neila z braterską czułością. – Wiem, że nie wyszło ci z Jane i rozumiem, że bardzo to przeżyłeś, ale...
– O, wypraszam sobie. A Jasmin Bennett? Dała mi kosza trzynaście lat temu.
– Przespałeś się z jej siostrą...
– Ale za to przeprosiłem!
– ... I ciotką. – dodałem, przesuwając dłoń po brodzie.
– Za to też przeprosiłem! Nawet kupiłem dla Jasmin jebane czekoladki.
– Mason zjadł połowę, a ty... drugą połowę.
– Jaką połowę?! Ze trzy maksymalnie!
Benjamin i Astrid, którzy szli ramię w ramię, wybuchli śmiechem i prawie potknęli się o jedną z wyrastających z ziemi skał. W sumie żałowałem, że nie wyrżnęli orła, bo biorąc pod uwagę stopień nachylenia, byłby to całkiem widowiskowy upadek.
– Wracając do tematu Olivii... – kontynuowałem – dlaczego nie chcesz dać wam szansy?
– Bo to chyba bez sensu. Nawet jeżeli jutro nie oberwę kulki w łeb, mogę zginąć przy każdej następnej strzelaninie. – uśmiechnął się lekko, puszczając mi oko. – Taki zawód, nie?
– Fakt. – przyznałem. – Ale możesz też wrócić cały i zdrowy do domu, mieć żonę, gromadkę dzieci i dożyć spokojnej starości. To znaczy... względnie spokojnej. Takiej dostosowanej do bycia mafijnym seniorem.
– Wal prosto z mostu. Mam skończyć jak Alberto?
– Gdyby to usłyszał, wyrwałby ci język. – zażartowałem, a gdy Neil zaczął cicho rechotać, zarzuciłem mu rękę na barki. – Przemyśl naszą rozmowę, stary. Na spokojnie, bez pośpiechu... Po prostu wsłuchaj się w głos serca. Czy jakoś tak.
Przyjaciel zerknął na mnie z ukosa z wyraźnym rozbawieniem w wielkich, błękitnych oczach.
– Niech będzie. – kąciki ust delikatnie mu zadrżały. – Dzięki, Christian.
– Nie ma sprawy.
– Ale jeżeli za bardzo wsłucham się w głos serca, ulegnę mu i kiedyś zrobię z Olivii wdowę, to będzie twoja wina. – pogroził mi palcem, mrugając wesoło. – Będziesz ją pocieszał, gdy pewnego dnia nie wrócę do domu?
Wiedziałem, że Neil tylko żartował, ale poczułem dziwną potrzebę zapewnienia go, że... tak.
Byłem gotowy mu to nawet przysiąc, bo właśnie tego samego życzyłbym sobie, gdyby Alice i Liam zostali sami. Neil nigdy nie pozwoliłby, żeby załamali się po mojej śmierci. Jest takim przyjacielem, o którym większość ludzi na świecie może tylko pomarzyć.
– Zrobiłbym wszystko, by nie cierpiała. – obiecałem, lecz aby nie brzmiało to zbyt depresyjnie, bo przecież, kurwa, ten blondwłosy debil wciąż żył, dodałem z teatralnym przejęciem: – Jakieś specjalne życzenia, sugestie?
– W sumie to...
– Ej, wy tak na serio? – wtrącił Benny. – Neil, przestań, proszę. Chyba jeszcze nie wybierasz się na drugą stronę?
Lewis zignorował słowa doktorka i spojrzał mi prosto w oczy.
– Kojarzysz te sernikowe lody Ben&Jerry's?
– Te, których nie znosisz? – uniosłem brew. – No, kojarzę. A co?
***
CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.