Neil
– Czy to jest w porządku?
Obserwowałem, jak usta Olivii powoli przesuwają się po mojej skórze. Czułem obcy dotyk w miejscach, których dotychczas nie pozwalałem nikomu ruszać, od porwania nie byłem z Oli tak blisko. Serce stukało mi pod żebrami, palce zaciskałem na prześcieradle.
– Jest idealnie.
Olivia uśmiechnęła się zmysłowo.
– Robisz postępy, Neil. – Wyszeptała, przybliżając wargi do czubka penisa.
Miała rację. Tak, zdecydowanie Oli miała cholerną rację – robiłem postępy i wiedziała o tym każda płonąca komórka mojego ciała. Po raz pierwszy od kilku tygodni byłem gotowy, chciałem, żeby wzięła go do ust, podniecenie szalało mi w krwioobiegu.
Uniosłem jedną rękę i wplątałem ją we włosy kobiety. Musiałem walczyć sam ze sobą, by nie skończyć zabawy, jeszcze zanim ta na dobre się rozpoczęła. Próbowałem odsunąć szczytowanie w czasie, zapanować nad ciepłem rozlewającym się po podbrzuszu, wyrównać oddech... jednak moje starania na niewiele się zdawały. Chęć spełnienia była zbyt silna, a doznania niesamowicie intensywne.
Odchyliłem głowę, gdy Olivia wsunęła mojego członka do ust tak głęboko, że dotknął tylnej ścianki jej gardła. Opóźnienie orgazmu stało się prawie niemożliwe. Dlaczego prawie? Bo gdybym należał do normalnej rodziny, mógłbym w pełni oddać się przyjemności. Ale ja należałem do Malbatu.
– Liam, do jasnej cholery! – Wrzasnąłem, dostrzegłszy blond łeb między drzwiami a futryną.
Oli poczerwieniała na twarzy, odsunęła się ode mnie z prędkością światła i wpełzła pod kołdrę, jakby mogła uchronić ją przed zażenowaniem.
Collins oparł ramię o framugę.
– Przeszkadzam?
– A jak ci się, kurna, wydaje? – Warknąłem, gdy udało mi się naciągnąć spodnie. – Co ty tu w ogóle robisz, głąbie? Miałeś pilnować Lillian!
– Mhm, z kolei wy mieliście mieć bardzo ważne sprawy do załatwienia. – Bezczelny gówniarz omiótł mnie rozbawionym spojrzeniem. – Nie twierdzę, że wasze zajęcie nie jest ważne – poruszył sugestywnie brwiami i skrzyżował ręce na piersi – ale dowiedziałem się czegoś ciekawego.
Przetarłem rozgrzane czoło wierzchem dłoni.
– Słuchaj, mały pajacu – westchnąłem z irytacją. – Nie wiem, czego się dowiedziałeś, ale gwarantuję ci, że aktualnie nic nie jest ważniejsze od...
– Benny zdradza Mamuta.
Zmarszczyłem czoło, a następnie zacząłem powili otwierać usta. Nie dane mi było jednak skomentować słów Liama, bo Olivia, której wstyd związany z przyłapaniem na obciąganiu najwyraźniej momentalnie wyparował, odrzuciła kołdrę na bok i zerwała się do pozycji siedzącej.
– Żartujesz?! – Zapytała piskliwym głosem.
– Chciałbym.
Oli pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Skąd o tym wiesz?
– Od Lillian.
– Ach – kobieta potarła czubek nosa. – Nie wydaje mi się, że...
– Pchełka mówi prawdę. – Włączyłem się do dyskusji w wielkim stylu, niemalże miażdżąc Olivię i Liama swoim krótkim wyznaniem.
W sypialni zapadło milczenie, ale tylko na chwilę.
– Jak to? – Podjęła Oli. – Wiedziałeś o tym wcześniej?
Nieznacznie poruszyłem ramionami.
– Podejrzewałem, że między Benjaminem a Theodorem może coś być.
– Theodorem? – Jeszcze mocniej wytrzeszczyła oczy. – Benny ma romans z twoim lekarzem?!
– Na to wygląda.
– Jezu!
Krzyk Olivii zatrąbił mi w uszach.
Ech, panikujące baby...
– Spokojnie, pewnie Mamut jeszcze o niczym nie wie. – Stwierdziłem lekkim tonem. – Teraz musimy dopilnować, żeby tak pozostało. Pogadamy z naszym doktorkiem, wyjaśnimy mu to i owo, a później...
– Chcesz ukryć wszystko przed Michaelem? – Liam popatrzył na mnie z pretensją.
Uśmiechnąłem się pobłażliwie.
– Oczywiście, że tak.
– To do ciebie nie podobne.
– Mało wiesz o życiu, chłopczyku.
– Czyżby? – Prychnął Collins.
Proszę bardzo, oto najlepszy dowód na to, że więzy krwi to zwykła ściema. Dzieciak nie musi mieć biologicznych rodziców, żeby być podobny do tych, którzy go wychowują. Tuż przede mną stała młodsza, ale równie wredna – jak nie, kurna, wredniejsza – wersja Christiana.
– Kiedy całowałeś się z moją mamą, jako pierwszy poleciałeś do ojca, żeby mu o tym powiedzieć. – Wytknął mi.
Przewróciłem oczami.
– To co innego, Liam. – Poprawiłem poduszkę pod głową, szykując się na dłuższą pogawędkę niż z początku zakładałem. – Znam Christiana, więc wiedziałem, że mogę powiedzieć mu o wszystkim. Oczywiście, bałem się, jak zareaguje, w dodatku byłem pijany jak bela, ale ufałem mu i miałem pewność, że mnie nie zabije. Twój tata jest tym typem przyjaciela, któremu przyznałbym się do wszystkiego.
Olivia podciągnęła kolana pod brodę, objęła je rękoma i zapytała cicho:
– Nie ufasz Mamutowi?
– Ufam, jest członkiem Malbatu. – Odparłem.
– Więc w czym problem? Myślisz, że Michael zareagowałby zbyt gwałtownie?
– Zbyt gwałtownie? – powtórzyłem i parsknąłem głośnym śmiechem. – Oli, skarbie, nie bądź naiwna. Michael rozszarpałby doktorka na strzępy.
Liam zrobił zamyśloną minę. Mrużył powieki, gapił się przez okno i wyglądał, jakby analizował to, co przed chwilą powiedziałem. Sekundy mijały, a on nie podważał moich słów.
– Sama nie wiem – rzuciła nieprzekonana Olivia, sięgając po telefon. – Mamut wygląda na wrażliwego, zrównoważonego mężczyznę. Może jest ogromny i napakowany, ale przecież to oaza spokoju.
Zaśmiałem się w duchu. W naszej rodzinie nie było ani jednej osoby, którą można by nazwać „oazą spokoju", ale skoro już bawiliśmy się w metafory – zdecydowanie bliżej nam było do rwących rzek, głębokich jezior czy cuchnących bagien. W rzeczywistości wszyscy byliśmy tak samo przemieleni przez brutalny, ponury nurt... Po prostu niektórzy lepiej się maskowali.
Cicha woda brzegi rwie.
Uniosłem ręce nad głowę i rozciągnąłem boleśnie sztywne mięśnie.
– Cóż, liczę na to, że nie będziemy musieli sprawdzić, które z nas miało rację. – Posłałem Olivii szybki uśmiech. Nie byłem pewny, czy go dostrzegła, bo od dłuższej chwili bawiła się telefonem. – Może cała ta akcja ze zdradą rozejdzie się po kościach. Nie wiemy nawet, czy doszło do czegoś poważnego.
Liam odchrząknął pod nosem i mruknął:
– Lillian mówiła, że się całowali.
Cholera.
– No tak, ale... – zrobiłem krótką pauzę, nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć. – Najlepiej będzie, jeżeli na razie damy Benny'emu i Michaelowi czas na wyjaśnienie tej sytuacji między sobą. Nie róbmy wielkiej, rodzinnej dramy, możemy ewentualnie porozmawiać z doktorkiem, poradzić mu, aby załatwił to w jakiś sensowny sposób...
– Więc mamy nikomu o tym nie mówić? – Upewnił się Collins.
Skinąłem głową.
– Myślę, że to rozsądne rozwiązanie.
Olivia oderwała wzrok od ekranu iPhone'a, po czym lekko przygryzła wargę. Nie spodobała mi się ta reakcja, więc popatrzyłem na kobietę pytająco i to na tyle intensywnie, że odpowiedź nadeszła w ułamku sekundy.
– Może być z tym mały kłopot... – Zachichotała nerwowo.
Zamknąłem oczy i wypuściłem powietrze przez nos.
– Komu już o tym napisałaś? – Zapytałem ze szczerą nadzieją, że nie byliśmy głęboko w dupie.
– Wszystkim dziewczynom.
Ja chrzanię.
Uchyliłem jedną powiekę.
– Tarze również?
– Mhm.
Dobra, byliśmy w dupie.
***
Od ostatniej rozmowy z Oli i Liamem minęły dwa dni. Niesamowite czterdzieści osiem godzin, podczas których moi bliscy wspięli się na wyżyny swoich umiejętności trzymania języka za zębami i faktycznie milczeli niczym mumie. Nie miałem pojęcia, jak długo potrwa ta magiczna cisza, ale modliłem się, by nikt nie rozpętał awantury przed wylotem do Stanów. Nie potrzebowaliśmy dodatkowych problemów, a Benny musiał być w pełni skupiony na pracy, w końcu to on został przydzielony do szczęśliwej szóstki wybrańców. A skoro o Benjaminie mowa...
– Jestem pod wrażeniem, Neil – doktorek odsunął się od wagi i poklepał mnie po plecach. – Przytyłeś kolejne dwa kilogramy.
Nie musiałem patrzeć na Olivię siedzącą na łóżku, by wiedzieć, że na jej twarzy wykwitł piękny uśmiech. Uwielbiała chodzić ze mną na bilanse, każda informacja o mojej polepszającej się kondycji sprawiała jej niesamowitą radość.
– Świetnie – zszedłem z wagi i zacząłem szukać koszulki. – Transformacja w Masona idzie mi coraz lepiej.
Benny parsknął śmiechem.
– Nawet tak nie żartuj. Rozpisałem mu dietę, ale jej nie stosuje. To znaczy stosuje, ale po swojemu.
– To znaczy?
– Robi owsiankę według mojego przepisu, ale polewa ją syropem klonowym, a na wierzch kładzie tonę smażonego bekonu. Wszystko popija colą bez cukru i zagryza dwoma snickersami.
Olivia przykryła usta dłonią. Nie byłem do końca pewny, czy próbowała zahamować chichot, czy odruchy wymiotne. Cóż, pewnie to drugie.
– Skromne śniadanie, jak na Masona. – Stwierdziłem z rozbawieniem. – Skąd w ogóle pomysł z dietą?
– Podczas wyciągania go z tej cholernej rury, chyba coś do niego dotarło. Alberto był wściekły i zagroził, że jeżeli nie weźmie się za siebie, to odsunie go od wszystkich ważnych spraw, pamiętasz?
Pokiwałem głową, walcząc z mimowolnie unoszącymi się kącikami ust. Doskonale pamiętałem akcję uwolnienia Grubego – zużyliśmy trzy oliwy i finalnie misja zakończyła się sukcesem. Przynajmniej w dziewięćdziesięciu procentach, bo Mason wylazł z kawałka plastikowej zjeżdżalni bez spodni. I majtek. No i godności, ale o tym chyba nie muszę już mówić.
– Szef ma trochę racji. Bradley sporo traci przez swoją nadwagę. – Westchnąłem.
– Otóż to. Dajmy na to wylot do Ameryki – Benny usiadł na krześle i zabrał się za segregowanie papierów. – Pewnie poleciałby, gdyby nie był tak charakterystyczny.
Przesunąłem język po wewnętrznej stronie policzka.
– A czy myślisz, że moje wyniki są na tyle dobre, bym mógł...
– Nie, Neil – przerwał mi ostro. – Nie polecisz do Stanów.
– Pytałem czysto hipotetycznie.
Benjamin zdjął okulary i przetarł je swoim paskudnym swetrem w kolorowe paski.
– Obaj dobrze wiemy, jaka jest prawda. – Rzekł wreszcie, kompletnie niewzruszony moją naburmuszoną miną. – Nawet jeżeli twój stan zdrowia się polepszył, to wszystkie miejsca są już zajęte. Alberto i Olgierd ustalili określoną liczbę osób, a my musimy szanować ich decyzję, bo...
Dalsza część wypowiedzi doktorka nie dotarła do moich uszu. A może i dotarła, ale postanowiłem ją olać, całą swoją uwagę skupiając na Olivii. Czułem, jak przemieniam się w małego, uroczego szczeniaczka. Byłem gotowy szczekać na zawołanie.
– Mogę polecieć? – Złożyłem ręce w modlitewnym geście.
Oli uniosła brew i okręciła pasmo jasnych włosów wokół palca.
– Słucham?
– Mogę polecieć do Ameryki? – Bez zastanowienia padłem na kolana. – Błagam. Błagam, pozwól mi wziąć twoje miejsce. Proszę.
– Neil, ja... ja nie mogę.
– To jakaś kpina! – Tym razem skrzekliwo-piskliwy głos upierdliwego konowała usłyszałem aż nazbyt wyraźnie. – Nie możesz prosić jej o takie rzeczy, do cholery!
Nie odwróciłem wzroku od Olivii, ona również na mnie patrzyła. W jej oczach pobłyskiwały zaskoczenie, namiastka współczucia i rozbawienie moim zachowaniem. Nie przeszkadzało mi to.
– Proszę cię, Oli... – Wyszeptałem, łapiąc kobietę za rękę. Zacząłem gładzić wierzch jej dłoni okrężnymi ruchami. – Przecież nie zależy ci na tej podróży.
Olivia uniosła kąciki ust w czułym uśmiechu.
– Nie, nie zależy mi. W zasadzie wolałabym zostać w domu i mieć oko na Lillian... – zrobiła przerwę, jakby obserwowanie wyczekiwania i napięcia na mojej twarzy sprawiało jej sadystyczną przyjemność. – Ale zależy mi na tobie, głupku. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Benjamin wyrzucił ręce w powietrze.
– Alleluja! – Zawołał. – Wreszcie ktoś normalny w tej pochrzanionej rodzinie.
Wyszczerzyłem zęby i pokręciłem głową.
– Nic mi nie będzie. – Obiecałem, choć wszyscy wiedzieliśmy, że nie miałem na to najmniejszego wpływu. Mój lichy układ odpornościowy i szybko przemęczający się organizm pozostawiały wiele do życzenia. – Wiesz, że o tym marzyłem. Czekałem na ten lot...
– Neil, to bardzo poważna sprawa. – Olivia przestąpiła z nogi na nogę. Była coraz bardziej zdenerwowana, bała się.
Bała się, bo wiedziała, że zaczyna pękać.
Pocałowałem Oli w rękę.
– Proszę cię.
– Neil! – Fuknął Benny. Musiałem zapamiętać, żeby później obić mu mordę za sabotowanie mojego planu. – Przestań wlepiać w Olivię te maślane oczyska!
Niechętnie łypnąłem na przyjaciela.
– To moja przyszła żona, więc mogę prosić ją o co tylko zechcę.
Benjamin zmarszczył brwi, a Olivia parsknęła śmiechem. Myślała, że żartuję.
Nie żartowałem.
– Więc zamiast prosić Oli o ustąpienie ci miejsca w samolocie do Alabamy, poproś ją o rękę, do kurwy nędzy.
Słowa doktorka uderzyły we mnie niczym obuch. Wstrzymałem oddech, mając wrażenie, że Olivia również go wstrzymuje. Zaciskała usta w wąską linię, jej klatka piersiowa przestała się ruszać, podobnie zresztą jak cały otaczający nas świat.
– Nie mam pierścionka. – Odezwałem się wreszcie, gdy skóra kobiety przybrała kredowy odcień.
Olivia zamrugała i momentalnie oprzytomniała. Wzięła głęboki wdech, a następnie opuściła głowę, racząc nas cichym, ledwo słyszalnym chichotem.
Cóż, takiego obrotu spraw na bank się nie spodziewała... Ja też nie, ale niczego nie żałowałem.
– Przestań, Neil. – Odkaszlnęła, wyraźnie skrępowana.
– Nie zgodzisz się zostać moją żoną bez pierścionka, prawda?
Oczy Olivii błyszczały tak mocno, że przez chwilę zastanawiałem się, czy aby czasem nie zaszły łzami wzruszenia. Przesunęła język po dolnej wardze, a na końcu rozciągnęła kąciki ust.
– Oczywiście, że nie. – Odparła teatralnie wyniosłym tonem. – Muszę mieć coś, co sprzedam po rozwodzie. Bo prędzej czy później dojdzie do rozwodu, wiesz o tym, nie?
Wybuchnąłem szczerym śmiechem.
– Wiem. Strasznie mnie wnerwiasz, Holm.
– Ja pierdolę, to najgorsze oświadczyny na świecie. – Mruknął Benny, lecz byliśmy zbyt pochłonięci własnymi sprawami, by zwrócić na niego większą uwagę.
Serce biło mi z zawrotną prędkością, żołądek wypełniała chmara zdziczałych motyli.
– Ty też mnie wkurzasz, Lewis. I ani trochę cię nie lubię. – Olivia pochyliła plecy, dzięki czemu nasze twarze dzieliły zaledwie milimetry. – Prosisz mnie o rękę, bo chcesz, żebym zgodziła się na twój wyjazd do Alabamy?
Przyciągnąłem kobietę jeszcze bliżej, chciałem poczuć jej słodki zapach, miękkość ust.
– Znasz mnie, Oli. – Szepnąłem, muskając wargami kawałek skóry Olivii. – Polecę do tych pieprzonych Stanów, nieważne, czy wyrazisz na to zgodę.
Odpowiedział mi uroczy, łagodny śmiech, który chciałem słyszeć już do końca życia.
– Wiem. – Poczułem pięć palców we włosach. – Nie będę cię zatrzymywać.
– Jezu! Czy wyście powariowali?! – Rozdarł się Benny.
Uwielbiam doktorka. Uwielbiam swoją rodzinę. Jestem naprawdę szczęśliwy.
Zapragnąłem zatrzymać czas. Już na zawsze klękać przed kobietą, którą kochałem.
– Wrócę do ciebie z najpiękniejszym pierścionkiem, jaki znajdę. – Obiecałem. – Wtedy przyjmiesz moje oświadczyny?
Olivia przyłożyła dłoń do drżącej z emocji brody.
– Zastanowię się. – Odparła, nim namiętnie wpiła się w moje usta.
Pogłębialiśmy pocałunek z każdą sekundą, szybko zabrakło mi tchu.
– Jesteście powaleni. – Kątem oka dostrzegłem, jak Benny machnął na nas ręką. – Wychodzę. Nie chcę widzieć tego, co będziecie wyprawiać na tej podłodze. – Poinformował z niemal obrzydzeniem w głosie.
Na ułamek sekundy oderwałem się od Olivii, choć kosztowało mnie to wiele samozaparcia.
– Idź i przekaż wszystkim, że niedługo organizujemy największe wesele w całej historii Norwegii. Nancy może już zająć się planowaniem szczegółów, ma być wyjątkowo, bogato i hucznie.
Oli szturchnęła mój lewy bark.
– Ej, jeszcze się nie zgodziłam! – Palnęła, lecz nim zdążyłem przekonać swoją przyszłą żonę, że ślub ze mną to najlepsze, co może jej się przydarzyć w życiu, odwróciła twarz w stronę Benjamina i dodała z absolutną powagą: – Przekaż Nancy, że tort ma być wielki i o smaku truskawkowego sernika.
Odważne zagranie, pani Lewis.
***
Wsunąłem dłonie do kieszeni spodni, przekrzywiłem głowę na bok i uważnie przyjrzałem się śpiącemu mężczyźnie. Gdybym był sam, pewnie wyglądałbym całkowicie normalnie, ale czterech chłopów wlepiających gały w swojego drzemiącego szefa... Tak, to dość dziwaczna sytuacja.
– Zero reakcji. – Stwierdził Gruby, machając Alberto łapą przed samym nosem.
– Ma twardy sen.
– Chyba trochę zbyt twardy, jak na dowódcę mafii, nie?
Benjamin spiorunował Christiana wzrokiem, na co ten wzruszył ramionami.
– No co? – Ciągnął Collins. – Nie uważacie, że jakoś cicho oddycha?
– O ile w ogóle oddycha. – Mruknąłem z niepokojem. – Właściwie to, ile Alberto ma lat?
– A ja wiem? Trafiłem do Malbatu jako gówniarz i już wtedy wydawał mi się stary.
Mason pobladł na twarzy i szybko cofnął rękę.
– Jezu... – przełknął ślinę. – Myślicie, że on...
– Benny, sprawdź mu puls.
– Dlaczego ja? – Doktorek prawie że podskoczył ze strachu. Ach, ci specjaliści... – Może niech Neil sprawdzi, jest weterynarzem.
Uniosłem brwi, założywszy ręce na piersi.
– Kiedyś już sprawdzałem puls jednego trupa, swojego byłego szwagra. Marnie się to skończyło.
– Benjamin, nie wygłupiaj się – Christian, wyraźnie zdenerwowany i przejęty stanem Alberto, kiwnął na niego brodą. – To ty jesteś lekarzem od ludzi.
– No i gejem.
Równocześnie – zupełnie jakbyśmy ćwiczyli tę choreografię od lat – popatrzyliśmy na Masona. Nasz przygłupi przyjaciel nie widział chyba niczego nietypowego w tym, co przed chwilą przemknęło mu przez jego śladowe ilości rozumu i co ostatecznie postanowił wyartykułować, bo patrzył na nas z wyraźnym zdziwieniem.
– Co moja orientacja ma tutaj do rzeczy, palancie? – Benny ułożył dłonie na biodrach i oparł ciężar ciała na jednej nodze.
– No nie wiem... A co, jeżeli trzeba będzie zrobić mu usta-usta? – Gruby wycelował tłustym paluchem w środek czoła Alberto.
Doktorek rozszerzył oczy tak bardzo, że prawie wylazły mu z orbit i uderzyły w szkła od okularów.
– Żartujesz sobie ze mnie?!
– Przecież jesteś po medycynie! Czemu na mnie wrzeszczysz?!
– Bo sugerujesz, że powinienem wykonać sztuczne oddychanie naszemu dowódcy tylko dlatego, że jestem homoseksualistą! Może, kurwa, dlatego!
– Już zaraz byłemu dowódcy. – Bąknął niemrawo Christian.
Szturchnąłem Collinsa w bok.
– Stary, przestań go uśmiercać...
– Zanim ta dwójka kretynów przestanie się kłócić, biedny Alberto będzie po drugiej stronie.
– No to zrób coś! – Syknął Mason.
– Niby co? Nie znam się na tym!
– No weź mu – przetarłem spocone czoło rękawem bluzy – wdmuchnij powietrze do płuc, czy coś...
Christian wykrzywił usta w bliżej nieokreślonym grymasie.
– A masaż serca nie wystarczy? – Zapytał prędko.
– Skąd mam wiedzieć?!
– Skupmy się! – Krzyknął Mason, gdy panika zaczęła przejmować nad nami kontrolę. Ze stresu aż cali drżeliśmy. – Zróbmy coś, bo zaraz zostaniemy bez szefa!
– Ja pierdolę – wsunąłem palce we włosy i pokręciłem głową – nasz kochany ojciec... Wcale nie był taki stary, mógł jeszcze trochę pożyć... Co my teraz zrobimy, kto przejmie dowodzenie w Malbacie?
– Christian? – Zasugerował Benjamin ze łzami w oczach.
Gruby wykonał w powietrzu znak krzyża, po czym rzucił:
– Albo Tara...
To co zadziało się później, ciężko jakkolwiek opisać. Nim zdążyłem odwrócić twarz w kierunku Christiana, mojego przyjaciela nie było już w miejscu, w którym przed chwilą stał niczym kołek. Zamrugałem, czując jak ogarnia mnie potworna dezorientacja, a gdy nieco się otrząsnąłem i przeniosłem zamglone spojrzenie na kanapę, zobaczyłem Collinsa. Nie mam, kurna, pojęcia, kiedy wskoczył na naszego szefa, ale właśnie siadał na nim okrakiem. Ułamek sekundy później dociskał mu ręce do klatki piersiowej.
– Żyj! Żyj, Alberto! – Błagał roztrzęsiony Christian. – Nie zostawiaj nas z nią!
W teorii techniki pierwszej pomocy powinny ratować ludzkie życie, jednak obserwując mojego zdeterminowanego, napędzanego strachem brata, zacząłem wątpić, że ktokolwiek przeżyłby tak silne uciski mostka.
– To dla dobra Malbatu – Collins wzdrygnął się, uniósł dwa palce i zacisnął je na nosie naszego dowódcy, a następnie zgarbił plecy, robiąc minę, jakby miał puścić pawia.
Próbowałem przypomnieć sobie jakąś modlitwę, ale w głowie miałem całkowitą pustkę. Pewnie wreszcie wpadłbym na coś sensownego i wybłagałbym u Najwyższego życie naszego szefa, ale jak zwykle zabrakło mi czasu. Christianowi zresztą również, bo nim jego usta zbliżyły się do ust dowódcy, w salonie rozległ się tak głośny wrzask, że myślałem, iż moje bębenki w uszach zostały rozerwane na strzępy. Właściwie nie był to jeden wrzask, a dwa – zmarłego, ale żywego Alberto i żywego, ale śmiertelnie przerażonego Collinsa.
Amen.
– Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery?! – Ryknął szef tuż przed tym, jak Christian przeleciał przez oparcie kanapy i wylądował na podłodze.
Gruby, nie wiem, czy w ramach solidarności z Collinsem, czy raczej wskutek bycia debilem, również znalazł się na dywanie – padł na kolana, przycisnąwszy dłonie do własnej klatki piersiowej.
– Ty żyjesz! – Zawołał radośnie.
– Co wy odpierdalacie?! Odbiło wam?!
– Ile widzisz palców?
– Zamknij się, Mason!
– Jak dobrze słyszeć twój głos! – Gruby schował twarz w zgięciu ramienia i zaczął głośno szlochać.
Alberto błyskawicznie wstał z kanapy, popatrzył na każdego z nas szeroko otwartymi oczami, a na końcu... przyłożył dłonie do uszu i wyciągnął z nich dwie zatyczki.
Przymknąłem powieki, by nie musieć widzieć swoich zażenowanych przyjaciół. Cóż, przypuszczałem, że niewiele się od nich różniłem i wyglądałem tak samo idiotycznie. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
– Pogięło was, do kurwy nędzy? – Wycedził wściekły Alberto. Jego ton sprawił, że moje włoski na karku stanęły dęba. – Omal mnie nie zabiliście! Prawie dostałem zawału, serce wali mi jak młot! Co to miało być?!
Otworzyłem jedno oko. Tylko na tyle starczyło mi odwagi.
– Resuscytacja krążeniowo-oddechowa. – Wymamrotałem cicho.
– Że co? Jaka znów resuscytacja?!
Christian wychylił się zza kanapy, by wreszcie zabrać głos:
– Jak widać skuteczna.
***
Musieliśmy dać szefuńciowi chwilę na ochłonięcie. Fakt, na początku był wkurzony, niczym rozjuszony byk z objawami wścieklizny, jednak, gdy opowiedzieliśmy mu całą historię, oczywiście łącznie z fragmentem, w którym Christian chciał wykonać mu wdechy ratownicze, jego cała złość minęła, a zastąpiło ją dzikie rozbawienie. Dawno nie słyszałem, żeby śmiał się tak głośno i histerycznie.
Wyszliśmy na udekorowany kolorowymi lampkami ganek. Każdy z nas szybko zajął miejsce do siedzenia – Tara dbała o każdy szczegół wystroju, więc mimo przenikliwego wiatru i śniegu, pod zadaszeniem znaleźliśmy kilka miękkich puf i leżaki, które latem zazwyczaj stały przy basenie.
Alberto otworzył zdobioną skrzynię ogrodową, a po chwili wyciągnął z niej trzy grube, wełniane koce. Jeden z nich od razu cisnął w moją stronę. Złapałem go, nim upadł na drewnianą podłogę.
– Więc słucham, chłopcy – dowódca wsunął do ust papierosa i zaczął szukać zapalniczki. – Co było tak ważne, że postanowiliście przeszkodzić mi w drzemce?
Bradley i Collins, którzy najwyraźniej nie potrafili opanować emocji, momentalnie się ożywili.
– Neil poprosił Olivię o rękę! – Wypalił podekscytowany Christian.
Szef uniósł wysoko brwi i posłał mi szczery uśmiech.
– Naprawdę?
– Tak. To znaczy nie. Nie do końca, ale tak trochę... – Podrapałem się po czubku głowy, gdy brwi Alberto powędrowały jeszcze wyżej. – Właściwie to nie, ale mamy już wybrany smak tortu. Lubisz sernik truskawkowy?
Mężczyzna parsknął śmiechem i wreszcie wyciągnął zapalniczkę z kieszeni.
– Neil, czy w twoim wykonaniu nawet oświadczyny muszą być tak popieprzone? – Zapytał, odpalając szluga.
Wywróciłem oczami.
– Cała moja relacja z Olivią odbiega od normy.
– Ale kochasz ją?
Ułożyłem kark na oparciu leżaka, po czym wlepiłem wzrok w ciemne, zachmurzone niebo.
– Tak. – Odparłem po chwili. Nie musiałem zastanawiać się nad odpowiedzią, po prostu przyjemnie było pomilczeć przez parę sekund. – Chociaż czasami nie mam pojęcia, dlaczego. Nie wiem, czy do siebie pasujemy.
Alberto ponownie rozciągnął wargi w ciepłym, ojcowskim uśmiechu.
– Takie związki są najlepsze. – Stwierdził. – Spójrz na mnie i Tarę. Niekiedy mam ochotę ją zamordować.
Christian popatrzył na szefa z miną, którą z łatwością rozszyfrowałem jako „niby co cię przed tym powstrzymuje?", ale nie odezwał się ani słowem. Chyba nie chciał wkurzać dowódcy po tym, jak prawie połamał mu mostek i żebra przez durne stopery do uszu.
– Alberto? – Podjąłem niepewnie, gdy na ganku zapanowała przyjemna cisza.
Przyszedł czas na ważną rozmowę.
– Tak?
– Chciałbym... – ręce spociły mi się z nerwów, więc zacisnąłem je na brzegu koca. – Chciałbym polecieć do Stanów. – Wykrztusiłem na wydechu, by mieć to już za sobą. – Rozmawiałem dziś z Olivią, tuż przed oświadczynami, które w sumie nie były oświadczynami, ale zanim obiecałem jej pierścionek, a ona wybrała beznadziejny smak tortu, to...
– Neil...
– Nie, szefie, mówię poważnie. Dam z siebie wszystko, obiecuję. Nie mogę zmarnować takiej okazji, marzyłem o tym od dawna i...
– Oczywiście, że polecisz do Alabamy, głąbie. – Alberto pokręcił głową z rozbawieniem. – Żeby sprawa była jasna, nie uważam, by był to dobry pomysł, ale od początku wiedziałem, że i tak zrobisz wszystko, żeby dopiąć swego.
Bezwiednie uchyliłem usta.
– Co?
– Trochę się rozczarowałem, bo liczyłem na coś bardziej spektakularnego. Razem z Tarą obstawialiśmy, że wejdziesz do którejś z walizek – mężczyzna zarechotał i strzepnął popiół za balustradę. – Ale równocześnie doceniam, iż chciałeś załatwić kwestię podróży szczerą rozmową. To naprawdę dojrzałe, biorąc pod uwagę, że zazwyczaj zachowujecie się jak bachory pozbawione funkcji myślenia.
Kamień spadł mi z serca. Wyobrażałem sobie wiele scenariuszy, układałem w głowie formułki, w których błagam Alberto o zgodę na lot, ale takiego obrotu spraw się nie spodziewałem.
Byłem prawdziwym farciarzem, miałem cudowną rodzinę, świetnego, wyrozumiałego i – co najważniejsze – żywego dowódcę, planowałem ślub z najcudowniejszą kobietą, jaką poznałem w życiu, moją Oli, a w dodatku dostałem pozwolenie na udział w misji, na której tak bardzo mi zależało.
– Dziękuję, tato. – Powiedziałem, nie kryjąc radości.
Zrobiłem to. Nie poddałem się, postawiłem na swoim, wygrałem podróż do domu...
... I nieświadomie naraziłem Olivię na niebezpieczeństwo – koszmar, którego nie sposób zapomnieć.
***
Zadarłem głowę, by przyjrzeć się błyszczącemu kadłubowi wypasionego, prywatnego odrzutowca. Choć Alberto wielokrotnie zaznaczał, że mamy nie gwiazdorzyć, zachowywać czujność i pamiętać, że nie lecimy na wakacje, ciężko było zapanować nad emocjami. Dotychczas takie luksusowe cacka widziałem tylko w filmach o bogatych mafiach, a teraz proszę – przyszedł czas na Malbat.
– Mamy pieprzony samolot. – Benny wyszczerzył zęby. – Możecie w to uwierzyć?
Astrid poprawiła mankiety płaszcza.
– Nie podniecaj się tak. Szef powiedział, że będziemy nim latać tylko w ostateczności, to nie zabawka.
– Czuli nie zgodzi się, żebyśmy polecieli do Francji po croissanty i z powrotem?
Parsknąłem śmiechem, chociaż im dłużej myślałem nad słowami Benjamina, tym ciężej było mi przesądzić, czy na pewno tylko żartował. Właściwie nie zdziwiłbym się, gdyby temat francuskich rogalików traktował poważnie.
Warkot silników przeplatany z rozmowami Alberto, Olgierda i załogi pokładowej sprawiał, że po moich plecach non stop przebiegały dreszcze ekscytacji. Mimo lodowatego wiatru nie marzłem, ale drżałem jak galareta.
Lecimy do Ameryki. Lecimy do domu.
Nabrałem powietrze w płuca i przytrzymałem je przez kilka sekund, po czym odwróciłem się w stronę Masona.
– Miej oko na dziewczyny.
– O nic się nie martw, Neil. Będziemy na łączach, gdyby cokolwiek się działo, od razu do ciebie napiszę.
Podziękowałem przyjacielowi i zbiliśmy piątkę. Właśnie wtedy tuż obok nas stanął uśmiechnięty od ucha do ucha Alberto.
– Jesteś gotowy? – Zagadnął, pocierając dłonie. – Pożegnałeś się z Olivią?
O, i to jak. Na wiele sposobów.
– Tak. – Odparłem. – To tylko kilka dni, nie zdążymy za sobą zatęsknić.
– Świetnie. Rozmawiałem przed chwilą z Olgierdem i jego ludźmi, sprawiają wrażenie przyzwoitych. Zaoferowali nam nawet pomoc w dorwaniu Elvisa Moore.
Przesunąłem język po dolnych zębach.
– Przyzwoici kryminaliści. Brzmi nieźle.
Szef chwycił mnie za ramiona i lekko je ścisnął.
– Uważaj na siebie, Neil. Jeżeli będziesz się źle czuł albo...
– Alberto, proszę. – Jęknąłem żałośnie.
– Po prostu pamiętaj, że to nasz samolot. Zawsze możecie wrócić wcześniej.
Odwróciłem twarz w lewą stronę, by ponownie zerknąć na imponującą maszynę.
– Nie zapomnę, że należy do naszej rodziny. – Obiecałem wesoło.
Grupka podwładnych Olgierda podeszła do stromych schodków prowadzących na pokład. Zmrużyłem powieki, szukając wzrokiem znajomych twarzy.
Voilà, oto i oni. Siergiej i Kajus.
Nie przypuszczałem, że mój organizm zareaguje w tak zdradliwy sposób. Zazwyczaj nie okazywałem słabości, ale tym razem nie zdążyłem zapanować nad mimiką twarzy, więc gdy żołądek skurczył mi się niczym podpalony plastik, z całej siły zacisnąłem zęby na wardze. Bolało, przyznaję, jednak nie tak bardzo, jak brzuch czy wysuszone gardło.
– Synu, wszystko w porządku? – Alberto potrząsnął mną nieco mocniej.
Powoli wyprostowałem plecy i skupiłem uwagę na dowódcy.
– Jasne. Daj znać pilotom, że niedługo startujemy. Naróbmy trochę zamieszania w starej, dobrej Alabamie.

CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.