Olivia
– Neil, gdzie ty jesteś? – ściskałam telefon tak mocno, że prawie wyślizgnął się z mojej spoconej dłoni. – Spóźnisz się na świąteczny obiad!
– Niedługo wrócę, musiałem coś załatwić.
– Załatwić? – zapytałam głupio, zerknąwszy na zegar ścienny. – Akurat teraz?
– Nie martw się, zaraz wychodzę z kliniki i wracam do domu.
Przestałam maszerować po salonie, stanęłam w miejscu. Dezorientacja i uczucie niepokoju odebrały mi władzę w nogach.
– Pojechałeś do kliniki? Przecież są święta...
– Wiem.
Zwiesiłam głowę i głośno westchnęłam. Nie podobało mi się, że Neil, jak gdyby nigdy nic, opuścił terytorium Malbatu, nie podobało mi się, że postanowił pracować w tak ważnym dniu i nie podobało mi się, że nie poinformował mnie wcześniej o swoich planach.
– W porządku – wymamrotałam ponuro. Nie chciałam się kłócić, byłam gotowa przełknąć posmak goryczy. – Ja jestem już gotowa do obiadu, Lillian siedzi u Tary i Alberto. Będziemy na ciebie czekać i...
– Neil, możesz mi pomóc? – usłyszałam w słuchawce niewyraźny, nieco oddalony głos, który sprawił, że w ułamku sekundy mój żołądek wykonał potrójne salto, a żółć podeszła mi do gardła.
Zatkało mnie, nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Milczałam nawet wtedy, kiedy nieświadomy niczego Lewis kontynuował rozmowę.
– Niedługo będę z powrotem.
Cisza. Bolesna cisza przejęła połączenie.
– Oli? – Neil brzmiał na zaskoczonego, ale wiedziałem, że wcale taki nie był. Przecież z naszej dwójki to ja doznałam szoku. – Oli, wszystko w porządku?
Broda zaczęła mi drżeć.
– Kto jest z tobą w klinice? – zapytałam.
Nie odpowiedział. Nie odpowiedział, bo zrozumiał, jak bardzo miał przechlapane.
– Wszystko ci wyjaśnię – zapewnił mnie pospiesznie, na co parsknęłam cynicznym śmiechem.
– Z pewnością.
– Poważnie, to nie tak jak myślisz.
– Sonja jest z tobą, prawda?
– Oli...
– Odpowiedz. – zażądałam władczo, zaskakując samą siebie. Nie poznawałam własnego tonu, miałam wrażenie, że wściekłość przejęła kontrolę nad moimi strunami głosowymi.
Neil wziął krótki wdech. Niemalże czułam przy rozgrzanym uchu powietrze, które po chwili wypuścił przez usta lub nos. Do oczu napłynęły mi łzy bezsilności i upokorzenia. Jeszcze przed chwilą był w domu. To ze mną ubierał choinkę, rozpakowywał prezenty... To mnie dotykał.
– Tak, jestem razem z Sonją. – wyznał cicho.
Ostry ból w klatce piersiowej sprawił, że nie wytrzymałam. Samotna łza spłynęła po moim policzku.
– Wszystko ci wytłumaczę, gdy tylko wrócę do...
Przycisnęłam palec do czerwonego przycisku na ekranie, a następnie wsunęłam telefon do kieszeni szlafroka. Szybko jednak ponownie go wyciągnęłam – mimo wewnętrznego rozdarcia i istnej gonitwy myśli, która bezlitośnie szalała w mojej głowie, od razu wiedziałam, gdzie szukać pomocy.
Otworzyłam chat grupowy z dziewczynami, po czym wystukałam krótką, acz niezwykle dobitną wiadomość: Neil Lewis to dupek.
***
Na reakcję przyjaciółek nie musiałam długo czekać. Tak naprawdę nie czekałam w ogóle – Rachel wparowała do willi Lewisa minutę od wysłania mojej wiadomości. Chwilę później pojawiła się Astrid, Alice i Tara, a na końcu Nancy, która w jednej ręce trzymała prostownicę, w drugiej poplątane rajstopy. Sądząc po zaróżowionych policzkach dziewczyn, każda z nich biegła, by jak najszybciej do mnie dotrzeć.
Momentalnie zrobiło mi się głupio, że przeszkodziłam im w przygotowaniach do świątecznego obiadu. Zacisnęłam poły szlafroka, który zarzuciłam na swoją elegancką, długą suknię. Była piękna, ale straciłam ochotę, by gdziekolwiek w niej wyjść.
– Och, Oli – Astrid minęła Rachel i rozłożyła ramiona, a po chwili zamknęła mnie w silnym uścisku. – Co się stało?
Westchnęłam ciężko, depresyjnie. Nie wiedziałam, czy uda mi się odpowiedzieć na pytanie kobiety bez wylania z siebie morza łez.
– Neil wyszedł...
– Wyszedł? – Nancy usiadła na brzegu kanapy, podwinęła swoją błyszczącą kieckę i zaczęła ubierać rajstopy. – Po co?
– Powiedział, że pojechał do kliniki, ale okazało się, że mnie okłamał. Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, usłyszałam kobiecy głos... Dopiero wtedy przyznał, że jest z Sonją.
Alice wytrzeszczyła oczy i pokręciła głową, jakby nie dopuszczała do siebie myśli, że to mogła być prawda.
– Czy ja dobrze słyszę? – wycedziła z oburzeniem.
– Matko, co za dureń – Nancy zerwała się na równe nogi. Nie przeszkadzał jej fakt, że nie zdążyła jeszcze porządnie podciągnąć rajstop. – Mam ochotę rozszarpać go na strzępy! Cholerny padalec!
– Nancy, to twój brat...
– Nie dobijaj mnie! – odpowiedziała mi wściekła Bradley.
Tara i Astrid przysiadły na szklanym blacie stołu. Wyglądały na niesamowicie przejęte i zamyślone, ewidentnie próbowały wpaść na coś, co mogłoby usprawiedliwić Neila. Oczywiście nic sensownego nie przyszło im do głowy, bo niby jak wyjaśnić takie paskudne zachowanie? Jak oczyścić wizerunek kogoś, kto tuż przed uroczystym obiadem zostawił swoją rodzinę, by spotkać się z inną kobietą?
Kąciki oczu znów zaczęły mnie niemiłosiernie szczypać, a gardło boleć.
Alice i Nancy, dostrzegłszy moją smutną minę, podeszły bliżej. Jedna podała mi opakowanie chusteczek, druga zaczęła gładzić po plecach.
– Jak się czujesz? – siostra Neila popatrzyła na mnie ze współczuciem.
– Fatalnie – odparłam niemalże natychmiast. Wiedziałam, że przy przyjaciółkach nie muszę udawać twardej. Potrzebowałam wsparcia, a one było gotowe mi je dać.
Rachel, która dotychczas trzymała się z boku, skrzyżowała ręce na piersi i rzuciła:
– A konkretniej?
– Czuję się zdradzona, upokorzona i wykorzystana – wyjaśniłam żałośnie zachrypniętym głosem.
Czerwone włosy kobiety zakołysały się, gdy ich właścicielka pokiwała głową.
– Załatwię to. – oznajmiła Rachel.
Zmarszczyłam brwi i wytarłam nos wierzchem dłoni. Nie spodziewałam się takiej deklaracji.
– Co masz na myśli?
– Sama zobaczysz – przyjaciółka poklepała się po kieszeniach garniturowych spodni, a następnie uraczyła nas triumfalnym uśmiechem. – Już myślałam, że zapomniałam telefonu z domu – zarechotała, nim uniosła urządzenie na wysokość swoich ust.
Alice uśmiechnęła się złośliwie.
– Mów, co planujesz.
Rachel zignorowała Collins i spojrzała mi prosto w oczy.
– Ten chłoptaś od sprzątania, jak mu tam...
– Sebastian? – podsunęłam.
– Tak, Sebastian. Jest tu dziś?
– Jest – odparłam niepewnie.
Sebastian przychodził sprzątać willę Lewisa regularnie, czasami nawet kilka razy w tygodniu, a w okresie świątecznym – codziennie. Nie wydawało mi się jednak, by miało to jakikolwiek związek z moimi problemami sercowymi. Chociaż, jakby się nad tym zastanowić, lepiej wylewać łzy w pachnącej pościeli, tupać ze złości w umytą podłogę i przyglądać się swojej smutnej, opuchniętej od płaczu twarzy w idealnie wypolerowanym lustrze.
– Patrzcie i uczcie się. – oznajmiła dumnie Rachel, a nim zdążyłam zrozumieć, co tak naprawdę planuje, w salonie rozbrzmiał dźwięk sygnału.
Podeszłam do kobiety szybkim krokiem.
– Jezu, nie dzwoń do niego!
– Wyluzuj, Oli.
– Oddaj mi ten telefon!
– Nie ma mowy! Neil zapłaci za to, że spotkał się z tą wywło...
– Halo?
– Halo? – Rachel w sekundę zmieniła tonację głosu, wystawiła też rękę, by w razie potrzeby powstrzymać mnie przed wyrwaniem jej iPhone'a z dłoni. – Neil?
– No, to ja.
Gdy tylko usłyszałam mężczyznę, znów zachciało mi się płakać. Byłam rozżalona i wściekła jednocześnie, a w dodatku coś podpowiadało mi, że plan Rachel nie tylko mi nie pomoże, ale również cholernie zaszkodzi.
– Neil, błagam was – kobieta skrzywiła się z niesmakiem. – Ja rozumiem, że jesteście młodzi i zakochani, ale bez przesady. Dziś dwudziesty piąty grudnia, do kurwy nędzy, więc moglibyście się trochę opanować...
Lewis milczał przez kilka sekund, podobnie zresztą jak my wszystkie. Tylko Rachel wiedziała, o co chodzi w przedstawieniu, które sama reżyserowała.
– Nie wiem, o czym mówisz – palnął wreszcie Neil. Brzmiał na szczerze zdezorientowanego.
– Dobrze wiesz – upierała się. – Wszystko jest dla ludzi, seks oczywiście też, ale Olivię słychać aż w moim salonie, człowieku. Nie obchodzi mnie, co wyczyniacie, lecz...
Przycisnęłam dłoń do ust. Gdybym tego nie zrobiła, chyba zaczęłabym wrzeszczeć... albo niekontrolowanie chichotać. Poważnie, nie mogłam uwierzyć, że Rachel naprawdę posunęła się do czegoś takiego.
– Słucham? – baryton Neila odbił się echem od ścian jego posiadłości. Był wściekły, a ja niesamowicie usatysfakcjonowana. – Rachel, co ty pieprzysz?
– Proszę was tylko o to, żebyście przestali się tak głośno rżnąć. Czy to zbyt wiele?!
Krzesło, prawdopodobnie to, na którym siedział Lewis, głośno zaszurało. Następnym dźwiękiem, jaki dotarł do naszych uszu, było szarpnięcie klamki.
– Nie ma mnie w domu. – zakomunikował przerażająco. Warczał niczym dzikie, rozjuszone zwierzę.
– Och... – Rachel zrobiła teatralnie smutną minę, choć przypuszczałam, że zachowanie powagi wiele ją kosztowało. – Cóż, w takim razie... No nieważne. Będę już kończyć...
– Cześć.
Krótkie pożegnanie Neila było moją osobistą wisienką na torcie. Nie chciał kontynuować rozmowy, słowa przyjaciółki prawdopodobnie wyprowadziły go z równowagi. I bardzo dobrze! Zastanawiałam się, czy po czymś takim dalej będzie miał ochotę na spotkanie z Sonją. Dupek dostał za swoje, a ja nie żałowałam, że Rachel bezczelnie go okłamała. Zasłużył na to.
Dziewczyny wybuchły śmiechem, gdy tylko połączenie zostało zakończone. Rozmawiały, energicznie gestykulowały, a ja usiadłam nieco z boku na kanapie i przysłuchiwałam się ich dynamicznej dyskusji. Najchętniej czmychnęłabym do sypialni i została sama, ale wiedziałam, że muszę zająć czymś głowę. Przygnębienie powoli mnie opuszczało, lecz nie oznaczało to, że nagle czułam się wolna od trudnych emocji. Wręcz przeciwnie, smutek zastąpił gniew. Nie rozumiałam, co skłoniło Lewisa do zdrady, po co spotkał się ze swoją byłą i dlaczego mówił mi, że mnie kocha. Byłam na niego wściekła, zrobił ze mnie idiotkę.
– A ja wam powiem, że nie mam bladego pojęcia, co mu odbiło – Nancy odrzuciła swoje gęste, złote loki na jedno ramię. – Przecież on nie widzi świata poza Olivią.
– Faceci to świnie – stwierdziła lekko Tara. – A im starsi, tym głupsi. Wiem, co mówię.
Astrid pstryknęła palcami, poparłszy starszą kobietę.
– Zgadzam się. No i poza tym uważam, że...
Wypowiedź Astrid została niespodziewanie przerwana, a cały salon zawibrował wskutek ogłuszających, dziewczęcych wrzasków. Nasze piski obudziłby nawet zmarłego, a wywołał je gwałtowny huk, który rozległ się w holu.
Serce stanęło mi w piersi, zatkałam uszy i schowałam głowę między kolanami w obawie, że hałas zaraz się powtórzy. Nic takiego jednak nie miało miejsca – coś niezaprzeczalnie zostało zdemolowane, sądząc po odgłosie, jaki dotarł do nas zza ściany, ale osoba, która dokonała tych zniszczeń najwyraźniej odpuściła.
Podniosłam wzrok na przyjaciółki. Wszystkie wyglądały na równie zlęknione, milczały i szeroko otwartymi oczami wpatrywały się w korytarz prowadzący do przedpokoju.
– Co to było? – szepnęłam, czując jak strach zaciska szpony na moim gardle.
Nancy pokręciła głową.
– Nie wiem.
– Może idź sprawdź? – ta propozycja sama mi się wymsknęła, słowo.
– Ej, to twój dom!
– W sumie to twojego brata.
– Przestań cały czas o tym wspominać – prychnęła z pretensją. – Pokrewieństwo z Neilem to nie powód do radości.
Astrid cmoknęła ze zniecierpliwieniem, ściągając na siebie naszą uwagę.
– Uważam, że wszystkie powinnyśmy iść i sprawdzić, co tak walnęło. Może to tylko... no nie wiem... Jakiś mebel się przewrócił, czy coś?
Nie musiałam nic mówić, by zdradzić, jak bardzo wątpiłam w teorię Astrid. Wystarczyło tylko na mnie spojrzeć – moja mina wyrażała wszystko. Postanowiłam jednak ruszyć w kierunku holu. Co złego mogłoby mnie jeszcze spotkać? Im dłużej o tym myślałam, tym większy spokój czułam. Przecież cały teren Malbatu był pod ciągłą ochroną, nikt obcy nie miał prawa przekroczyć progu bramy bez zgody Alberto, a strażnicy bardzo sumiennie wykonywali swoje obowiązki.
Stawiałam pewne kroki, a dziewczyny podążały za mną. Minęłyśmy jasny korytarz, weszłyśmy do przestronnego holu i... stanęłyśmy jak wryte, kompletnie zszokowane. Krew momentalnie odpłynęła mi z twarzy, a przynajmniej tak mi się wydawało, gdy kątem oka dostrzegłam swoje odbicie w wielkim, wiszącym lustrze.
Neil stał w drzwiach, choć nie było to chyba najlepsze określenie, biorąc pod uwagę fakt, że drzwi – połamane, wręcz roztrzaskane – leżały na środku pomieszczenia. Ciężko dyszał, jego błękitne oczy przypominały dwa lodowe sople, a żyła na skroni pulsowała i odznaczała się pod skórą. Wyglądał potwornie, a zarazem niesamowicie pociągająco, co wcale nie było mi na rękę. Klatka piersiowa mężczyzny unosiła się i opadała jak szalona, mocno zaciskał szczękę. Przerażał mnie i podniecał samym swoim jestestwem.
Przełknęłam ślinę i powiodłam wzrokiem po podłodze, zatrzymując spojrzenie na wyważonych drzwiach. Serce załomotało mi o żebra, zaskoczenie wymieszane z odrobiną podziwu sprawiło, że moje kolana zaczęły lekko drżeć.
Powoli uniosłam palec wskazujący i wycelowałam nim w wieszak na klucze, który znajdował się na ścianie, zaledwie parę centymetrów od bladego, znieruchomiałego, rozwścieczonego do granic możliwości Neila.
– Drzwi nie były zamknięte – oznajmiłam cicho. Cóż, chyba nie była to pierwsza rzecz, jaką powinnam powiedzieć na przywitanie komuś, kto wyglądał, jakby ze złości postradał zmysły, ale ciągnęłam dalej: – Mogłeś po prostu je otworzyć. Nie musiałeś ich wywa...
– HOLM.
Zaniemówiłam. Jeszcze nigdy nie słyszałam, by jakikolwiek człowiek był w stanie wydobyć z siebie tak porażające dźwięki. Neil nie krzyczał, nie podniósł nawet głosu. On grzmiał. Grzmiał niczym burza gradowa i to tak gwałtowna, że aż traciłam dech w piersi. Każda komórka mojego ciała czuła jego gniew i frustrację. Emocje, które stały za mężczyzną, były wręcz namacalne, płomienie jego furii dosięgały mojej skóry. Pot płynął mi po plecach, oddech nie był w stanie przecisnąć się przez gardło, a najgorsze w tym wszystkim było to, że moja reakcja nie miała nic wspólnego z lękiem czy dyskomfortem. Pieprzony Neil działał na mnie jak światło na ćmę, pragnęłam go, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. Nie po tym, co zrobił.
Zadarłam więc dumnie podbródek.
– Lewis. – odpowiedziałam, gotowa na konfrontację z samym diabłem.
***
Dziewczyny zniknęły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nim zdążyłam mrugnąć, już przechodziły przez dziurę, w której powinny znajdować się drzwi. Humorek Neila skutecznie je przepędził, a ja nie próbowałam ich zatrzymywać. Przyszła pora na rozmowę w cztery oczy, nawet jeżeli oczy mojego rozmówcy były skute lodem.
– Co to miało być? – wycedził Neil, jeszcze mocniej napinając wszystkie mięśnie. Miałam wrażenie, że zaraz eksploduje, co na tamtą chwilę wydawało mi się dość optymistyczną opcją.
Zmarznięta, bowiem lodowate powietrze nieustannie wpadało do środka, objęłam się rękoma i parsknęłam prześmiewczo.
– Ty mi powiedz.
– O czym ty mówisz, do cholery?! Rachel zadzwoniła do mnie kilkanaście minut temu i powiedziała, że...
– Byłeś z Sonją.
Lewis uderzył w ścianę, klucze na uchwytach zaczęły się kołysać.
– W klinice! Byłem z nią, kurwa, w klinice! – wychrypiał, gdy od wrzasków zdarł sobie gardło.
– Dość nietypowe miejsce na randkę.
– Jaką randkę?! Pojechaliśmy tam, bo ta wariatka zaadoptowała psa! Rozumiesz? Żywego psa!
Znacie to uczucie, kiedy w tym samym czasie dopadają was dwie kompletnie niepasujące do siebie emocje? Zaskoczenie i ulga, zdumienie i spokój, radość i... wstyd?
Podwinęłam palce u stóp, bo tylko tej części ciała Neil nie był w stanie dostrzec. Chyba padłabym trupem, gdyby zobaczył jakąkolwiek oznakę zażenowania z mojej strony. Było mi głupio, jednak nie na tyle, bym przyznała się do błędu i zbyt pochopnej oceny. Jeszcze nie wszystko zostało wyjaśnione.
– Psa? – wymamrotałam. – Dlaczego w ogóle masz z tą kobietą kontakt? Dlaczego interesują cię jej zwierzęta, dlaczego razem jeździcie do twojej klini...
– Zaadoptowała tego psa dla nas, bo myślała, że skoro kocham psy, to będę chciał do niej wrócić! – Neil darł się coraz głośniej. – Wybiłem jej ten pomysł z głowy, bo przecież ta kretynka nie znosi zwierząt, pojechaliśmy do kliniki, pomogłem Sophii wypełnić papiery odstąpienia od adopcji, a później zadzwoniła Rachel!
Aha. No to ten, no... cóż... Kurwa.
Policzki zaczęły piec mnie ze wstydu, dawno nie czułam się tak beznadziejnie zmieszana. Wiedziałam, że jest tylko jedna rzecz, jaką powinnam zrobić w tej sytuacji...
Wyminęłam Neila i szybkim krokiem wyszłam na podwórko. Mroźne powietrze w oka mgnieniu ostudziło moją rozgrzaną z rozemocjonowania twarz.
– Zwariowałaś?! – usłyszałam za sobą ostry głos Neila.
– Mogłeś mi to wyjaśnić! – fuknęłam oskarżycielsko, nie odwracając się w stronę mężczyzny.
– Przecież mówiłem, że wyjaśnię ci to po powrocie!
Mówił. Faktycznie. Cholera jasna.
Wsunęłam palce we włosy, śnieg oprószył mi czarne szpilki, przez co już po chwili zaczęłam się trząść z zimna. Sytuacja obrała tak niespodziewany obrót, że potrzebowałam chwili do namysłu, musiałam ustalić w głowie plan działania, określić, na ile mogłam sobie pozwolić. Lewis był wściekły, a ja nie miałam zamiaru przyznawać się do winy, bo nie zawiniłam w stu procentach. Co najwyżej siedemdziesięciu... albo osiemdziesięciu.
– Daj mi spokój, Neil! – zawołałam, łapiąc się ostatniej deski ratunku, a mianowicie klasycznego focha. Postanowiłam ewakuować się do domu Alberto i Tary, tam gniew Neila nie mógł mnie dosięgnąć... Przynajmniej taką miałam nadzieję.
– Ani mi się śni! Porozmawiasz ze mną, czy ci się to podoba, czy nie!
Akcja – ewakuacja.
Przemierzyłam podwórko i dotarłam do głównej drogi. Tam ścieżka była lepiej odśnieżona, więc maszerowałam o wiele szybciej. Do willi szefa i mamy Alice wpadłam tak zdyszana, że ledwo słyszałam dochodzące z salonu głosy członków rodziny, którzy zdążyli już zasiąść do posiłku.
Neil błyskawicznie mnie dogonił.
– Zatrzymaj się! – warknął, gdy uciekłam mu w głąb domu.
– Nie! – odkrzyknęłam.
Wparowaliśmy do salonu, rozmowy przy stole ucichły, wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę. Lillian zeskoczyła z kolan dziadka Alberto i ruszyła do Neila, jednak dostrzegłszy jego minę, przystanęła w miejscu.
– Zachowujesz się jak wariatka! – wrzasnął blondyn.
Zacisnęłam pięści.
– Dobrze, że Sonja zachowuje się lepiej!
Christian popatrzył na Masona, Mason popatrzył na Christiana. Na końcu obaj wzruszyli ramionami, demonstrując, że nie mają pojęcia, o co chodzi.
– Daj już spokój! Jak zwykle wszystko wyolbrzymiasz! – Neil stanął przy stole, oparł dłonie na blacie i spojrzał mi prosto w oczy. – Wprowadzasz chaos do mojego życia!
Przyjęłam podobną pozę po drugiej stronie stołu.
– Czyżby?!
– Tak! Rozbiłem okno przez twoją zjeba... – mężczyzna zapowietrzył się i zamilkł na ułamek sekundy, gdy uświadomił sobie, że w salonie wciąż znajdowała się Lilly. – Przez twoją durną choinkę musiałem wstawić nową szybę! Teraz jeszcze muszę wstawić drzwi!
Zrobiło mi się gorąco, tym razem ze złości.
– Więc to moja wina?! Trzeba było ich nie rozwalać!
– Rozwaliłeś drzwi? – parsknął Benny, lecz jego pytanie rozpłynęło się w powietrzu. Nie byłam nawet pewna czy otumaniony furią Neil je usłyszał.
Blondyn uderzył dłonią w blat. Prawie wszystkie naczynia – oprócz kryształowego półmiska, na którym leżał ogromny, pachnący indyk – podskoczyły na stole. Dźwięk obijającego się o siebie szkła spotęgował powagę sytuacji, nawet Mason odłożył sztućce i przestał jeść.
– Wywróciłaś moje życie do góry nogami! Ty i te twoje durne pomysły!
– Świetnie!
– Świetnie! – powtórzył Neil, wkurwiając mnie jeszcze bardziej, choć sama nie wiedziałam, dlaczego.
Krew wrzała mi w żyłach, serce biło w zawrotnym tempie.
– Mam cię dość! – zawołałam.
– Nie! To ja mam cię dość!
– W takim razie wróć sobie do tej swojej Sonji! Droga wolna!
Kolejne uderzenie w stół, tym razem mocniejsze. Wszystkie szklanki i kieliszki zadrżały, ale Neil zdawał się mieć to w dupie. Nic nowego.
– Holm! – ryknął.
Ja również walnęłam dłonią o blat.
– Lewis!
– Wyjdziesz za mnie?
Nabrałam powietrza w płuca, by wygarnąć mu jeszcze więcej, już otwierałam usta... lecz w ostatniej chwili je zamknęłam. Słowa Neila zawisły między nami, nie potrafiłam zapanować nam mimiką twarzy – czułam jak oczy mi się rozszerzają, a wargi drżą.
Odwróciłam wzrok od blondyna i przeniosłam go na przyjaciół. Nie wiem, kto był w większym szoku, ja czy oni. Alberto wyglądał, jakby siedział na fotelu dentystycznym, kopara opadła mu prawie pod stół, Nancy zakryła znaczną część twarzy dłońmi, Christian i Liam, choć biologicznie niespokrewnieni, przypominali dwie identyczne woskowe figurki, a Mason jako jedyny wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Pozostałym członkom Malbatu nie zdążyłam się przyjrzeć, musiałam wrócić wzrokiem do Neila i upewnić się, że tylko sobie żartował. Bo przecież musiał żartować. Nie było opcji, by...
– Pytam poważnie – rzucił nieco łagodniej, lecz wciąż z niesłychaną determinacją. – Wyjdziesz za mnie? Co gorszego może cię jeszcze spotkać w życiu niż ślub ze mną?
Alice, Tara i dowódca parsknęli cichym śmiechem, jednak bardzo szybko zamilkli.
– Co...? – głos mi się załamał. Ulga, wzruszenie i zaskoczenie wzięły górę, rozpłakałam się na dobre. Wylewałam łzy, chociaż jeszcze nie do końca wiedziałam, z jakiego powodu. – O czym ty mówisz?
Neil okrążył stół. Nie spieszył się, ale jego kroki były zdecydowane. Wreszcie stanął tuż przede mną, a ja już wiedziałam... Nie żartował. Neil Lewis prosił mnie o rękę.
– Proszę, wyjdź za mnie, Olivio Holm. Chcę, żebyś dalej komplikowała mi życie swoimi idiotycznymi pomysłami. Dla ciebie powybijałbym wszystkie okna, ściąłbym każdą choinkę, znów wyważyłby drzwi, chociaż te były, kurna, przeciwwłamaniowe i chyba muszę iść na prześwietlenie kolana... – nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Neil klęknął, wcześniej wyciągnąwszy z kieszeni małe, zdobione pudełeczko. Zdusiłam szloch jedną dłonią, drugą Lewis chwycił i zaczął gładzić kciukiem z niebywałą czułością. – Nie kłamałem mówiąc, że wywróciłaś moje życie do góry nogami, ale o takim życiu właśnie marzyłem. Chcę dać ci wszystko, Oli, a ciebie proszę tylko o jedno... Czy zostaniesz moją żoną?
Zakrztusiłam się własnymi łzami, nie byłam w stanie dłużej czekać. Padłam na podłogę obok Neila i zarzuciłam mu ręce na szyję.
– Tak. Oczywiście, że tak!
Pisk dziewczyn, oklaski mężczyzn, głośny śmiech Lillian i szczekanie psa zagłuszyło wszystko, co Neil szeptał mi na ucho. Ale nie przejmowałam się tym – byłam pewna, że powtórzy to jeszcze wielokrotnie. Chciałam go słuchać do końca swoich dni. Oddałam mu cząstkę siebie, biorąc w zamian kawałek jego lodowatego serca.
– Lewis?
– Słucham? – Neil musiał unieść głos, by być w stanie przekrzyczeć rozbawione towarzystwo. Zewsząd dochodziły nas liczne gratulacje, chichoty i słowa przepełnione wzruszeniem.
Uśmiechnęłam się, a następnie pocałowałam go mocniej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Tylko się we mnie nie zakochaj.
W oczach blondyna błysnęły figlarne iskierki.
– Bez obaw, Holm. Za bardzo mnie wkurzasz.

CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.