Rozdział 13

1.8K 165 61
                                    

Olivia

    – Połóżcie go tutaj – rozkazał mężczyzna, podciągnąwszy rękawy białego kitla.
  Tuż za nim stało trzech innych lekarzy. Trzymali się nieco z boku, by nie tarasować przejścia, ale ich skupione wyrazy twarzy jasno komunikowały, że w każdej chwili byli gotowi przystąpić do działania.
   Raz po raz przecierałam oczy, z których non stop wypływały istne strumienie łez.
   Christian i Mason delikatnie ułożyli Neila na łóżku. Serce ścisnęło mi się z żalu, gdy jego mizerną, siną twarz rozjaśniło ostre światło padające z lampy zabiegowej.
Pokój gościnny w willi Alberto i Tary przypominał najprawdziwszy gabinet lekarski.
    – Co mu się stało? – doktor momentalnie zabrał się do roboty.
Nim którekolwiek z nas zdążyło streścić, przez jaki koszmar przeszedł Neil, facet już unosił koszulkę pacjenta, żeby dokładnie go zbadać. Na widok przerażających obrażeń zdobiących skórę na brzuchu, zdębiał i powoli uniósł wzrok na naszego szefa.
    – Był głodzony przez trzy tygodnie.
    – Ile?! – lekarz wytrzeszczył oczy. – Zresztą nieważne – machnął ręką, na powrót skupiając całą uwagę na swojej pracy. Przyspieszył ruchy, a jego czoło zaczęło błyszczeć od potu.
  Już po chwili ramię Neila zdobił ciśnieniomierz, z kolei na palcu widniał czujnik tętna.
  Alberto chodził w tę i we w tę po pokoju, przyciskając pięść do ust, Christian siedział na wolnym krześle z głową wciśniętą w obydwie dłonie, Mason nerwowo obgryzał paznokcie, a Benny śledził wzrokiem poczynania skoncentrowanego doktora. Wreszcie nie wytrzymał, poprawił okulary i zakomunikował:
    – Założę mu kroplówkę – Benjamin szybkim krokiem podszedł do przygotowanego wcześniej sprzętu. – Podam glukozę, roztwory elektrolitowe i aminokwasy. Daj mi, proszę, nożyczki. Muszę rozciąć materiał koszulki, żeby umieścić na klatce piersiowej elektrody EKG.
  Gość w szpitalnym fartuchu zerknął na naszego przyjaciela z lekko uniesioną brwią.
    – Znasz się na tym?
    – Byłem lekarzem – odparł beznamiętnie. Przez stres i zmęczenie ewidentnie ledwo stał na nogach, ale najwyraźniej nie miał zamiaru zostawić Neila w rękach innego specjalisty. – Pewnie domyślasz się, że oczekujemy pełnego profesjonalizmu?
    – Oczywiście. Za pieniądze, które dostałem, jestem gotowy oddać temu człowiekowi własną nerkę.
Benny pokiwał głową, równocześnie przecierając gazą mały kawałek skóry Lewisa w miejscu, gdzie już zaraz miał pojawić się wenflon.
    – Właśnie na taką odpowiedź liczyłem – wymamrotał pod nosem, zmrużywszy powieki, po czym zamyślił się przez chwilę. – Hm, to dziwne...
   Alberto przystanął w miejscu.
    – Co takiego?
    – Neil ma tu małego siniaka i stary ślad po wkłuciu – Benjamin wskazał palcem delikatne przebarwienie w zgięciu ręki nieprzytomnego mężczyzny. – Wychodzi na to, że już wcześniej mógł dostawać dożylnie jakieś leki.
   Podeszłam do łóżka. Wiedziałam, że Neil nie był w stanie mnie zobaczyć, jednak liczyłam na to, że jakimś cudem poczuje moją obecność. Już tak wiele wycierpiał w samotności...
Oparłam się biodrem o brzeg materaca i pogładziłam Lewisa po miękkich, blond włosach. Wyglądał zupełnie inaczej niż facet, którego poznałam parę miesięcy temu. Blady, bezbronny i potwornie skrzywdzony. Jak można być tak okrutnym, by głodzić człowieka przez cholerne trzy tygodnie? Nie mogłam tego pojąć.
    Chociaż w sumie...
  Przełknęłam ślinę, zaniepokojona własnymi myślami. Nigdy wcześniej nie podejrzewałabym siebie o tak bezwzględną i nieetyczną postawę, a jednak – stało się. Coraz ciężej było mi dopuścić starą Olivię do głosu, ponieważ w mojej głowie dudniły mroczne krzyki niedawno powstałych demonów. Zagłuszały nieśmiały szept o przyzwoitości i dobru, wrzeszcząc zgodnym chórem:
    Olgierd zasłużył na piekło. Gdybym tylko mogła, zrobiłabym mu taką samą krzywdę, na jaką on skazał Neila. Patrzyłabym, jak powoli umier...
    – Zwróć uwagę na te rozcięcia.
  Zamrugałam, gdy obcy lekarz wyrwał mnie ze stanu niebezpiecznego otępienia i ­– choć zwracał się do Benjamina – powiodłam wzrokiem za jego bystrym spojrzeniem. Piekące łzy znów napłynęły mi do oczu, kiedy zaczęłam przyglądać się wszystkim zagojonym, jednak wciąż bardzo dobrze widocznym skaleczeniom na brzuchu Neila. Ktokolwiek mu to zrobił – poświęcił mnóstwo czasu, by sprawić mu ból. Skóra Lewisa w niektórych miejscach przypominała kod kreskowy, jednak i tak najstraszniejsze były obrażenia, które wyglądały na naprawdę głębokie. Niby zdążyły się zasklepić, wiele z nich pokrywały strupy, ale i tak sprawiały piorunujące wrażenie.
    – Mhm – mruknął Benny, przesuwając opuszkami palców po nierównym rozcięciu parę centymetrów nad pępkiem mężczyzny. Chociaż Neil najprawdopodobniej nie czuł bólu, przeszły mnie ciarki, a twarz wykrzywił grymas. – Czyste, ładnie się goją. Ktoś mu je opatrzył.
    – Porwali go i torturowali, ale jednocześnie dbali o to, żeby nie wdało mu się zakażenie? – prychnął Mason. – Absurd.
   Benjamin sięgnął po igłę, a następnie ciężko westchnął.
    – Może chcieli, aby dłużej pozostał przy życiu?
    – W takim razie, dlaczego prawie zagłodzili go na śmierć? – Alberto oparł plecy o ścianę.
Im dłużej obserwowałam szefa, tym więcej oznak zmęczenia widziałam. Właściwie to wszyscy wyglądaliśmy naprawdę beznadziejnie, ale na twarzy dowódcy malowało się wykończenie innego kalibru. Sposób, w jaki patrzył na Neila łamał mi serce. Tylko kochający rodzic potrafi patrzeć na ledwo żywe dziecko z tyloma emocjami w oczach.
    – Cóż, możemy gdybać, ale i tak nie dowiemy się prawdy. – skwitował cicho Benny, zaklejając wbity wenflon kawałkiem plastra. – A przynajmniej nie teraz. Zresztą mniejsza z tym – machnął wolną ręką i odwrócił głowę w kierunku chłopaków. – Muszę was prosić o wyjście na korytarz.
   Christian raptownie zerwał się do pozycji stojącej, a Mason skrzyżował ręce na piersi. Gdyby ich postawy potrafiły mówić, powiedziałyby „nigdzie się stąd, kurwa, nie ruszę".
    – Niby dlaczego?
  Obydwaj lekarze popatrzyli na Grubego z uniesionymi brwiami.
    – A jak ci się wydaje, półgłówku? – Benjamin oparł dłonie na biodrach. – Potrzebujemy ciszy i spokoju, a Neil prywatności. Zapomnieliście, że przebili mu kolano gwoździem? – słysząc słowa doktorka, poczułam niespodziewany skurcz żołądka, a po policzku spłynęła mi kolejna słona kropla. 
  Myślałam, że nie można płakać w nieskończoność... A jednak. Zgarbiłam plecy i zaszlochałam żałośnie. Zaatakowały mnie obrazy sadystycznych tortur, cierpienia i strachu. Dopiero po kilku sekundach, gdy zdołałam wyostrzyć rozmazany przez łzy wzrok, zauważyłam poirytowanego Alberto, który posyłał Benny'emu ostre spojrzenie.
    – Przepraszam, Oli – doktorek głośno odchrząknął. – Chodziło mi o to, że zaraz dokładnie zbadamy Neila. Dopiero wtedy będziemy mogli określić szczegółową ocenę jego stanu.
    – No i? – Christian chyba wciąż nie rozumiał, dlaczego ktokolwiek śmiał kazać mu poczekać na zewnątrz.
    – Musimy go rozebrać, założyć cewnik, żeby monitorować produkcję moczu...
    – To nasz przyjaciel, do cholery – syknął Mason. – Myślisz, że nigdy nie widzieliśmy jego fiuta?
    – Właśnie. Jeżeli ubzdurałeś sobie, że tak po prostu stąd wyjdziemy i jak gdyby nigdy nic będziemy siedzieć i...
    – Wystarczy, panowie – Alberto stanął między Christianem, a lekarzami. – Benny ma rację, wyłazić na korytarz, ale już.
   Oczy Collinsa pociemniały, a żyła na szyi zaczęła odznaczać się pod skórą.
    – Nie ma mowy. Nie zostawię Neila i będę spał na pieprzonej podłodze tuż obok jego łóżka, dopóki nie odzyska przytomności.
   Dowódca zmarszczył czoło, mocno zaciskając szczękę. Z całą pewnością nie wyglądał jak ktoś, z kim warto byłoby wchodzić w dyskusje. Zmęczenie, stres i strach o życie Lewisa robiły swoje – przepełniony trudnymi emocjami, zapewne nie miał już w sobie miejsca na cierpliwość.
    – Nie próbuj ze mną pogrywać, Christian – warknął złowrogo. – Kiedy Benjamin mówi, że macie wyjść, waszym zasranym obowiązkiem jest go posłuchać.
    – A od kiedy to musimy wypełniać rozkazy doktorka, co?
    – Nie zachowuj się jak dziecko, do kurwy nędzy! – policzki Alberto przybrały niepokojąco czerwonej barwy. – Nie wyrażam zgody na to, żebyście bezmyślnie i egoistycznie przeszkadzali lekarzom, zrozumiano?! Jeżeli każę wam opuścić ten pokój, to po prostu go opuszczacie! Nikt, powtarzam: nikt nie wejdzie do tego pomieszczenia bez mojej jebanej zgody, czy to jest dla was jas...
   Mężczyzna urwał wypowiedź, gdy ktoś otworzył drzwi z takim rozmachem, że aż uderzyły o ścianę. Wzdrygnęłam się, zaskoczona nagłym hałasem, jednak szok minął, gdy do środka weszła Tara. Nie, nie weszła... wtargnęła, jakby samodzielnie szła na wojnę z całą armią motocyklistów. Zadzierała podbródek i stawiała tak szybkie kroki, że ciężko było nadążyć za nią wzrokiem.
    – Neil, skarbie... – wyszeptała, jeszcze zanim dotarła do łóżka.
    – Nie rozgaszczaj się – mruknął Christian do Tary, łypiąc na szefa spod lekko zmrużonych powiek. – Alberto właśnie nas stąd wyrzucił.
   Kobieta uniosła cienką brew i posłała zięciowi niewzruszone spojrzenie.
    – Niech Alberto najpierw nauczy się wyrzucać śmieci, a dopiero później ze mną zadziera – odpowiedziała, a następnie, nie zwracając najmniejszej uwagi na swojego faceta, który momentalnie odpuścił dalsze próby wywalenia członków Malbatu za drzwi, podeszła do Lewisa. – Jezu, przecież to... Co oni mu... Dlaczego... Jak... – dukała, wodząc przerażonym wzrokiem po odsłoniętym, okaleczonym ciele. – Co za banda skurwysynów!
   Mason sapnął, zwiesił głowę i przeczesał palcami gęste włosy.
    – Wiem, że jest późno, ale czy ktoś powiadomił Nancy?
  Na myśl o przyjaciółce, włoski na karku stanęły mi dęba. Neil pochłonął całą moją uwagę i kompletnie zapomniałam o jego młodszej siostrze... Zrobiło mi się potwornie wstyd. Wiedziałam przecież, że widok mężczyzny w tak opłakanym stanie, całkowicie załamie Nancy. Biedna kobieta przeżyje prawdziwy szok.
    – Oczywiście, Alice po nią pobiegła. Zaraz tu będą.
  Alberto przyłożył dłoń do ust i odkaszlnął na tyle głośno, by Tara mogła to usłyszeć, lecz równocześnie na tyle cicho, by przez przypadek jej nie wkurwić.
    – Nie wiem, czy odwiedziny są dobrym pomysłem. Może dziewczyny powinny poczekać do rana i...
    – Neil!
  No... Poczekały.
  Wszyscy, łącznie z całą grupką lekarzy, odwróciliśmy głowy w kierunku wejścia. Nancy, ubrana w różowy, puchaty szlafrok i piżamę tego samego koloru, dosłownie wbiegła do pokoju, prawie gubiąc przy tym kapcie. Dopadła do brata, nim zdyszana Alice przekroczyła próg pokoju. Obie musiały tu biec, oddychały nierówno i ciężko.
    – Dlaczego ma zamknięte oczy?! – Nancy ujęła w drżące dłonie bladą twarz Neila i pogładziła go po obydwu policzkach. – Jest zimny... Czy on...
    – Spokojnie, żyje – Benny otoczył przyjaciółkę ramieniem.
    – Co te potwory mu zrobiły... – kobieta krztusiła się łzami.
  Alice wybuchła płaczem i wpadła w objęcia mamy. Muszę przyznać – przez chwilę zazdrościłam jej tego, że miała do kogo się przytulić. Na szczęście moja „samotność" nie trwała dłużej niż góra dziesięć sekund. Och tak, w Malbacie nie można było zaznać samotności. Coraz częściej to doceniałam. Alberto położył mi rękę na plecach i delikatnie przyciągnął do siebie.
    – Przykro mi, Nancy – wyszeptał, nie odrywając smutnego spojrzenia od blondynki.
  Kolejna fontanna łez trysnęła jej spod powiek.
    – Neil, otwórz oczy! No proszę cię! – potrząsnęła za ramiona brata. Choć użyła przy tym mnóstwo siły... nie posłuchał. – Błagam cię, Neil, nie rób mi tego... Ja nie mogę cię stracić!
   Mimowolnie wcisnęłam nos w materiał bluzy Alberto. Moje smarki utworzyły dość sporych rozmiarów mokrą plamę, ale nie zamierzałam się tym przejmować.
    – Zabierz żonę do domu – szef, obserwując narastającą historię Nancy, użył takiego tonu, że aż przeszły mnie lodowate dreszcze.
  Mason tym razem posłuchał. Po pierwsze, nie miał wyboru, a po drugie – sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli. Kobieta nie przestawała płakać i drżeć, a jej strach o Neila pomału przeobrażał się w atak paniki.
   Mason objął Nancy w pasie.
    – Neil! Błagam, otwórz te cholerne oczy! Neil! – krzyczała desperacko.
    – Kochanie, musisz się uspokoić...
    – Zostaw mnie! – wychrypiała i wczepiła palce w spodnie brata. Niewiele to jednak pomogło, Mason jednym pociągnięciem odczepił ją od Lewisa, a następnie poprowadził w kierunku wyjścia. – Chcę tu zostać! Puść!
   Serce dosłownie pękło mi na pół. Rozpaczliwe piski Nancy słychać było nawet wtedy, gdy wyszli na korytarz i zatrzasnęli za sobą drzwi.
    – Zaraz podam jej coś na uspokojenie – zaproponował Benjamin wyzutym z emocji głosem. Jego przemęczona twarz przypominała plastikową maskę. Wyraźnie miał już dość. – Idźcie już, potrzebujemy ciszy i spokoju. Neil na pewno się dziś nie obudzi.
   Grdyka Christiana podskoczyła i opadła, gdy nerwowo przełknął ślinę.
    – A jutro? – zapytał cicho.
  Doktorek westchnął, przetarłszy twarz dłonią.
    – Nie wiem. Jest w beznadziejnej formie, ale oddycha. Chociaż tyle dobrego.
    – Podajcie mu jakieś leki, czy coś...
    – Christian – Benjamin pokręcił głową, zapewne zbyt zmęczony, by tłumaczyć przyjacielowi tak podstawowe rzeczy w obszerny sposób. Ostatecznie, zapewne czując na sobie pytający wzrok przyjaciela, zdecydował się na skromny opis sytuacji: – To cud, że w ogóle przeżył. Jest odwodniony i osłabiony. Nawet po wybudzeniu może mieć szereg problemów zdrowotnych, a poza tym musisz pamiętać, że doświadczył prawdziwego koszmaru i jego stan psychiczny...
    – Co to jest? – Tara weszła w słowo Benny'emu, na co ten wzniósł oczy do sufitu i mruknął:
    – Naprawdę muszę wyjaśniać tak podstawowe rzeczy? Stan psychiczny, to...
    – Och, nie o tym mówię – kobieta odsunęła od siebie Alice i skupiła uwagę na czymś, czego my nie potrafiliśmy dostrzec. – Spójrzcie na kieszeń Neila – podpowiedziała.
   Jak na zawołanie przenieśliśmy spojrzenia na spodnie, których parę minut wcześniej uczepiła się Nancy. Podczas szarpaniny z Masonem, musiała niechcący pociągnąć za kieszeń, bo była wyciągnięta na wierzch. Być może gdyby nie ten szczegół, kawałek białej karki wystającej spod odstającego materiału, pozostałby tajemnicą.
  Alberto podszedł do łóżka i wysunął tajemniczy papier. Nikt nie odezwał się choćby słówkiem. Milczeliśmy, jak zaczarowani. Wydawało mi się nawet, że wstrzymywaliśmy oddechy.
   Nieufny i niesamowicie spięty dowódca rozprostował kartkę, a następnie przybliżył ją do nosa, by móc rozczytać zapisane na niej wyrazy. Żałowałam, że nie stałam bliżej, może wtedy udałoby mi się coś podejrzeć. Jedyne co widziałam, to prześwitujące ślady długopisu. Czarny tusz pokrywał całą stronę, napawając mnie jeszcze większą ciekawością i strachem. Czułam pulsowanie w uszach, a usta i gardło wyschły mi na wiór. Przesunęłam język po lekko spierzchniętych wargach.
    – To list – szef zacisnął pięści, przez co papier nieprzyjemnie zaszeleścił.
  Christian oparł dłoń o ścianę, umieszczając ją wysoko nad głową.
    – Od kogo? – wycedził ze słyszalnie narastającym gniewem, choć właściwie nie musiał tego robić.
  Przecież wszyscy świetnie znaliśmy odpowiedź.
    – Od Olgierda.

                                                                            ***

   Wbiłam łyżeczkę w resztkę deseru. Obiecałam sobie, że gdy cały ten koszmar wreszcie się skończy, nigdy więcej nie tknę lodów o smaku sernika. Właśnie trzymałam w dłoniach ostatni kubeczek – gdy Neil wrócił do domu, Christian przestał mi je kupować. Wypełnił swój braterski obowiązek.
    – Jest strasznie zimno. – Nancy mocno objęła się ramionami. – Może wrócimy do domu?
   Wystawiłam twarz do zachmurzonego nieba. Pogoda faktycznie nas nie rozpieszczała, ale o dziwo wcale nie marzłam. Wręcz przeciwnie, przyjemnie było poczuć wiatr na skórze. Siedziałyśmy na pomoście, o którego deski raz po raz uderzały fale.
    – Spalę fajkę i możemy wracać. – odpowiedziała Rachel, po czym zaciągnęła się papierosem.
  Jej włosy w kolorze maku pasowały do lekko przekrwionych oczu i podrażnionego nosa. Wydmuchiwała go tak często, że skóra stała się czerwona i popękana.
   Alice, tak samo jak ja, zawiesiła wzrok na przyjaciółce, a po chwili westchnęła markotnie:
    – Rachel, wypaliłaś już sześć.
    – No wiem – wzruszyła ramionami. – Potrzebuję nikotyny. Chyba lepiej, że zaczęłam jarać szlugi, niż gdybym sięgnęła po ćpanie, co nie?
   Astrid przesunęła podeszwą buta po tafli wody.
    – Neil chyba by cię zabił, gdyby się dowiedział, że ze stresu wciągnęłaś jakiś syf.
    – Tak sądzisz? – Kobieta parsknęła bez rozbawienia. – Mówimy o tym samym gościu? O Neilu, który nie ma siły nawet ruszyć ręką? Strach się bać.
   Dobra, teraz poczułam chłód.
  Odstawiłam kubeczek z lodami na pomost i podciągnęłam kolana pod brodę.
    – Kochanie – Alice chwyciła Rachel za rękę. – Minęły zaledwie trzy dni, musi dojść do siebie. Pamiętasz, co mówił Benny? Jak na fakt, że Neil przeżył taki koszmar, jego parametry życiowe są całkiem niezłe, wczoraj na chwilę odzyskał przytomność. Bądź dla niego bardziej wyrozumiała.
   Rachel zamrugała, by odgonić niechciane łzy. Już nie tylko jej nos i oczy pasowały do koloru włosów – policzki również, bo oblał je szkarłatny rumieniec.
    – Przepraszam – wyszeptała wyraźnie zawstydzona, ostatni raz odprowadzając wzrokiem wypuszczoną spomiędzy warg chmurę szarego dymu. – Po prostu się o niego martwię. Nikt od tak dawna nie powiedział mi, że jestem wegańską szajbuską, nikt nie kazał mi wypierdalać do garów, bo tam moje miejsce, nikt nie nazwał mnie płaską deską. Tęsknię za tym pieprzonym szowinistą i chamem.
   Kąciki moich ust mimowolnie się uniosły. Neil to prawdziwy dżentelmen, bez dwóch zdań.
    – No i jeszcze fakt, że nie możemy go odwiedzić strasznie działa mi na nerwy – ciągnęła Rachel. – Totalna beznadzieja. Ciebie też nie chcą wpuścić?
   Dopiero do kilku sekundach, gdy wokół nas zapanowała niespodziewana cisza, odwróciłam twarz w stronę kobiety i zorientowałam się, że swoje pytanie kierowała nie do Alice, najlepszej przyjaciółki Lewisa, czy Nancy – jego siostry... A do mnie.
  Pospiesznie pokręciłam głową.
    – Benjamin powiedział, że układ odpornościowy Neila bardzo ucierpiał podczas głodówki i jeżeli załapie od nas jakieś przeziębienie, ciężko będzie mu je zwalczyć. – wyjaśniłam pokrótce, bo choć Benny uraczył mnie piętnastominutowym wywodem, ja postanowiłam oszczędzić dziewczynom słuchania o limfocytach, makrofagach, bakteriach i wirusach.
    – Biedaczek... – Nancy zadrżała z zimna, więc podniosłam się do pionu, a Alice, Astrid i Rachel poszły w moje ślady. Już po chwili całą piątką ruszyłyśmy w kierunku brzegu. – Mam nadzieję, że niedługo będziemy mogły z nim porozmawiać. Pewnie umiera z tęsknoty za Olivią i Lillian.
   Przygryzłam wnętrze policzka, by skupić uwagę własnego organizmu na delikatnym bólu, a nie uczuciu gorąca, które jakby znikąd pojawiło się w moim brzuchu. Serce zaczęło mi szybciej bić, a ręce, ukryte pod grubym swetrem, pokryła gęsia skórka. Próbowałam oszukać samą siebie, uciszyć słodki, kojący głos wewnątrz głowy... Lecz prawda była taka, że nieważne, jak bardzo się starałam walczyć z emocjami – ja również umierałam z tęsknoty. Codziennie po kawałeczku, czekając na to, aż Neil Lewis, mężczyzna, którego nie znosiłam prawie tak mocno, jak go kochałam, pomoże mi wrócić do pełni życia.
  Ja zrobię dla niego to samo. Zawsze będę obok, jeżeli tylko mi na to pozwoli.
    – Christian pewnie jest wściekły, że nie może go odwiedzić, co? – Astrid zerknęła na Alice z ukosa.
    – Och, daj spokój – kobieta machnęła ręką, jakby przyjaciółka nieświadomie poruszyła wyjątkowo nieprzyjemny temat. – Christian jest wściekły na wszystko, wciąż nie pogodził się z tym, co spotkało Neila, a wiadomość od Olgierda tylko dodatkowo go rozjuszyła. Chodzi nabuzowany, Liam zresztą też. No co mam wam powiedzieć, dziewczyny... Jest ciężko.
   Nancy zarzuciła rękę na ramiona Alice.
   – Będzie dobrze, niedługo wszystko wróci do normy. – uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Wiadomo, co ten kutas napisał w liście?
    – Nie. Alberto przełożył wszystkie narady, Christian niczego nie wie. Pewnie czekają, aż Neil dojdzie do siebie. – Collins zwiesiła głowę i wbiła przygaszony wzrok w swoje buty. – Mam nadzieję, że jakoś to wszystko udźwignie... Przeszedł już tak wiele.
  Wsunęłam dłonie do kieszeni jeansów, by ukryć ich drżenie.
   Oczywiście, że Lewis da radę, powtarzałam sobie na okrągło, by w jakikolwiek sposób uspokoić krążący w moim krwioobiegu niepokój. Przestałam nawet słuchać dyskusji przyjaciółek, zatracając się we własnych przemyśleniach.
   Neil to najsilniejszy człowiek, jakiego dane mi było poznać. Teraz będzie już dobrze, ze wszystkim sobie poradzimy.
Rozciągnęłam wargi w słabym uśmiechu.
  Najgorsze minęło. Neil jest bezpieczny.
  Przecież nie mogłam się mylić, prawda?

  Niestety mogłam.

                                                                                  ***

   Oderwałam głowę od poduszki i w ekspresowym tempie odrzuciłam kołdrę, po czym usiadłam na materacu. Oddychałam ciężko, niespokojnie. Wokół panowała ciemność, wyrwana ze snu potrzebowałam kilku sekund, by zrozumieć, co tak naprawdę było powodem mojego przerażenia i gwałtownej pobudki. Wsunęłam palce we włosy, uświadomiwszy sobie, że przyśnił mi się wyjątkowo realistyczny koszmar, a następnie spojrzałam na zegar cyfrowy – trzecia w nocy.
   Nabrałam powietrza w płuca, przytrzymałam je przez chwilę i wypuściłam ustami. Musiałam się uspokoić i szło mi to całkiem nieźle, bowiem przez ostatnie tygodnie zdążyłam wypróbować przeróżne techniki oddychania, dzięki którym jeszcze nie zeszłam na zawał.
   Wróciłam do poprzedniej pozycji, wcześniej sięgając po kołdrę. Przycisnęłam policzek do poduszki i zamknęłam oczy... I znów to samo. Wrzask. Przeraźliwy, przepełniony cierpieniem, męski krzyk. Tym razem wiedziałam, że nie był to sen, więc wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Bez zawahania pobiegłam do pokoju Lillian. Obijałam się o ściany i wszystko, co akurat napotkałam na drodze, bo choć przerażenie momentalnie otrzeźwiło mój dotychczas zaspany umysł, ciało pozostawało lekko zdrętwiałe.
   Do sypialni dziewczynki wparowałam niemalże z drzwiami. Zatrzymałam się dopiero, gdy zgarbiłam plecy i położyłam dłoń na główce Lilly. Spała spokojnie, wtulona w Balto, który na mój widok o tak wczesnej porze, nieco się zdziwił. Łypnął na mnie swoimi ciekawskimi, szczenięcymi oczętami, po czym, jak gdyby nigdy nic, zamknął ślepia i odpłynął.
   Prawie podskoczyłam, gdy przez uchylone okno do moich uszu dotarły kolejne przerażające dźwięki. Włosy przykleiły mi się do karku, a całym ciałem wstrząsnął dreszcz paniki. Nie marnując czasu, od razu wybiegłam z domu. Nie zwracałam uwagi na to, że byłam w piżamie i na bosaka. Wiedziałam, do kogo należał ociekający agonią głos.
   W willi Alberto i Tary pojawiłam się po kilku sekundach. Bez pukania wtargnęłam do środka, a gdy zauważyłam zapalone na piętrze światło, żołądek podszedł mi do gardła. Coś było nie tak.
   Schody pokonałam w trzech susach. Ciężko dysząc ruszyłam w kierunku sypialni Neila.
   Wrzask. Wrzask. Wrzask.
   Zatkałam uszy dłońmi. Nie mogłam wytrzymać tej okropnej rozpaczy, która rozrywała gardło Lewisa. Oczy zapiekły mnie od łez.
    – Synu, oddaj mi to...
    – Nie!
    – Neil, proszę – z trudem usłyszałam Alberto. Brzmiał na naprawdę roztrzęsionego. – Oddaj.
  Przyspieszyłam kroku, chciałam ich zobaczyć.
  Chciałam zobaczyć Neila...
    – Przepraszam! – Jakiś młody mężczyzna, zapewne lekarz, niechcący trącił moje ramię, gdy truchtem przemierzał korytarz.
  Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zniknął w pokoju przeznaczonym na salę szpitalną. Dogoniłam go, nim zamknął drzwi. W środku panowało potworne zamieszanie, Benny i Christian, którzy najwyraźniej również obudzili się przez krzyki przyjaciela, bowiem stali na środku pokoju w piżamach, unosili ręce w uspokajającym geście, tym samym zasłaniając mi widok na Neila. 
    – Odłóż ten talerz – dowódca starał się mówić powoli i spokojnie, ale głos cholernie mu drżał.
    – Nie, błagam cię, Alberto... Daj... Daj mi jeść...
  Rozchyliłam usta, jednak nie byłam w stanie się odezwać. Krew szumiała mi w uszach, a skronie boleśnie pulsowały. Miałam wrażenie, że wyglądałam jak ryba wyciągnięta z wody – oddychałam z coraz większym trudem.
    – Nie mogę, Neil – szef jęknął przepraszająco.
    – Proszę cię! Daj mi, kurwa, jeść!
  Przepchnęłam się przed Benjamina, by mieć pewność, że ten słaby, aczkolwiek pełen nieopisanej męki skowyt naprawdę należał do Lewisa. Szybko pożałowałam swojej decyzji, bo obraz, który pojawił się przed moimi oczami, był straszniejszy niż wszystko, co dotychczas widziałam.
   Neil siedział na łóżku do połowy przykryty kołdrą, ciało błyszczało mu od potu, źrenice miał nienaturalnie rozszerzone. Nie patrzył w żaden konkretny punkt, nawet zwracając się bezpośrednio do Alberto, skakał rozbieganym wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, jakby w kimkolwiek szukał ratunku. Klatka piersiowa mężczyzny unosiła się i odpadała tak szybko, że patrzenie na nią sprawiało dyskomfort. Był blady jak ściana, oczy miał podkrążone, a policzki zapadnięte. Przypominał dzikie zwierzę zapędzone w kozi róg. Bał się.
    – Spokojnie, Neil – Benny zrobił krok w kierunku przyjaciela, na co ten zareagował nerwowym kręceniem głowy.
    – Dajcie mi jeść, nie wytrzymam już... – dyszał z wymalowanym na twarzy obłędem. – Christian, daj... Daj mi coś do jedzenia...
   Collins przygryzł pięść i mocno zacisnął powieki, po czym opuścił obie dłonie i spojrzał na doktora z przerażeniem połączonym z desperacją.
    – No zróbcie coś! – warknął, kiwnąwszy brodą na Lewisa, którego stan pogarszał się z każdą chwilą. Bezwiednie napinał i rozluźniał mięśnie, maltretując swój wyniszczony organizm. Widok Neila w takim stanie był porażający.
    – Nie mogę dać mu więcej, przykro mi!
    – Gówno mnie to obchodzi! Przecież jest głodny!
    – Grozi mu szok metaboliczny! – Benny brzmiał na tak rozbitego, że przez chwilę miałam wrażenie, że zaczął płakać. – Po długim okresie głodu musi przyzwyczaić się do procesu trawienia! Zrobię mu krzywdę, jeżeli podam mu kolejną porcję!
   Neil ścisnął pusty talerz i przyłożył go sobie do piersi. Najbardziej przeraziło mnie to, że wyglądał, jakby był gotów bronić swojego skarbu do ostatniej kropli krwi. Jak potwornie musiał się czuć, skoro głód budził w nim tak pierwotne instynkty? 
    – Synu, oddaj to... Szkło pęknie i pokaleczysz sobie ręce. – Alberto mrugał nienaturalnie szybko. – Zaraz dostaniesz leki w kroplówce i...
    – Ja chcę jeść! Jezu, no daj mi... No... Daj! Daj mi, kurwa, jeść! – pocięty brzuch Neila zaczął się trząść. Nie widziałam żadnej łzy spływającej po jego sinych policzkach, ale i tak wyglądał, jakby wstrząsały nim spazmy płaczu.
    – Podam propofol – oznajmiła starsza lekarka, zerkając ukradkiem na Benjamina. Ewidentnie czekała na jego zgodę. Ta jednak nie nadchodziła.
    – Neil, tak mi przykro – Christian przesunął dłoń po swoim spoconym czole.
  Jeżeli miałabym określić Collinsa jednym słowem – byłaby to bezradność. Nie mógł zrobić nic, co pomogłoby jego przyjacielowi. Pozostało mu tylko cierpieć wraz z nim.
    – Nie mogę już... Muszę... Muszę coś zjeść...
  Jęki Neila raz po raz rozbrzmiewały w pokoju. Benjamin zamknął oczy i z trudem przełknął ślinę, po czym rzucił cicho:
    – Podaj.
  Kobieta w kitlu jak na rozkaz podeszła do łóżka. W ręce trzymała strzykawkę, prawdopodobnie z jakimś silnym lekiem i patrzyła na pacjenta ze szczerym współczuciem. Myślałam, że horror Lewisa dobiegł końca, ale, jak szybko się okazało, byłam w ogromnym błędzie.
   On dopiero się rozpoczął.
     – No dobrze – wyszeptała lekarka, przysuwając igłę do ramienia mężczyzny, na co Neil raptownie odwrócił głowę. Wcześniej chyba nie widział zbliżającej się kobiety. – Małe ukłucie i zaraz będzie po wszyst...
    – Nie dotykaj mnie!
    – Chcę ci tylko pomóc, spokojnie.
    – Nie! Nigdy więcej mnie, kurwa, nie dotykaj! – w szeroko otwartych oczach blondyna błysnęło szaleństwo. Zdębiałam, przerażona jego gwałtownym napadem. – Zostaw mnie! Nie zrobisz mi tego po raz kolejny!
   Alberto uniósł wysoko brwi, Christian rozdziawił usta.
    – Neil, o czym ty mówisz? – Benny w ułamku sekundy znalazł się przy łóżku. – Oddychaj głęboko, pomożemy ci. Dostałeś ataku paniki, jesteś...
    – Nie! – wychrypiał, zmuszając struny głosowe do produkowania głośnych, pełnych udręki dźwięków. – Nie jestem! Nie jestem twoją zabawką!
   Alberto podbiegł do doktora, który nie był w stanie w pojedynkę utrzymać Lewisa. Mimo fatalnego stanu i wycieńczenia, strach i adrenalina robiły swoje, napędzając jego ciało do walki.
  Dowódca i Benjamin pchnęli Neila na materac. Opadł na plecy, nieustannie zdzierając sobie gardło. Przestał uciekać przed bliskimi dopiero, gdy lekarka wbiła mu igłę w przedramię. Wydał z siebie ciche sapnięcie, błękitne tęczówki ustąpiły miejsca białkom, które pojawiły się na krótką chwilę, nim na dobre zamknął oczy. 
   Zszokowany szef wykonał powolny krok wstecz. Widziałam, jak trzęsły mu się plecy. Miałam ochotę wybuchnąć głośnym płaczem, zrzucić z siebie ciężar wszystkich emocji, przytulić Neila... A jednocześnie wiedziałam, że to niemożliwe.
  Świadomość, iż nie mogę go dotknąć bez sprawiania mu bólu, wyszarpała mi dziurę w sercu.
    – Czeka nas naprawdę długa podróż – dowódca zgarbił plecy i oparł dłonie o kolona, głośno przy tym wzdychając. – Droga do normalności nie będzie łatwa.
   Przetarłam pojedynczą łzę, która spłynęła po moim policzku. Zostawiła za sobą mokry ślad rozpaczy.
    – Mam wygodne buty. – odpowiedziałam krótko, a następnie, korzystając z okazji, że już nikt nie zasłaniał mi widoku, przeniosłam spojrzenie na Lewisa.
  Leżał na plecach w kompletnym bezruchu. Z ulgą zaobserwowałam, że jego oddech się wyrównał, dzięki czemu mogłam wmawiać sobie, że już nic go nie boli, nie czuje strachu i głodu. To przynosiło mi pewnego rodzaju ulgę.
   Damy radę, Neil. Przejdziemy przez to razem.
Być może wgapianie się w nieprzytomnego, ukochanego mężczyznę nie rozbiłoby mnie aż tak bardzo, gdyby nie ten cholerny talerz.
Talerz, na którym wciąż zaciskał palce.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz