Rozdział 41

1.5K 123 35
                                    

Neil

Stanąłem na chodniku i zaciągnąłem się świeżym, wiosennym powietrzem. To znaczy prawie, bo pod starą, obdrapaną bramą więzienną pachniało moczem i spalinami samochodowymi. Mimo wszystko uznałem, że to jeden z najpiękniejszych zapachów, jakie czułem w całym swoim życiu. Woń lepszego jutra, woń zwycięstwa, woń... wolności.
Tak, odzyskałem wolność, wyszedłem z pierdla, znów mogłem wszystko. A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki po pierwsze, mój brzuch nie dał o sobie znać, a po drugie – kilka kropli deszczu nie rozbiło się na mojej głowie.
Nie miałem żadnej kurtki, bo niby skąd miałbym ją mieć. Założyłem kaptur szarej, znoszonej bluzy i mocno ścisnąłem uchwyt od torby, w której mieścił się cały mój dobytek. Następnie rozejrzałem się na boki. Ludzie, zajęci własnymi sprawami, co jakiś czas mijali mnie na wąskiej ulicy. Niektórzy uciekali przed deszczem, inni nie zwracali na niego uwagi... Na mnie zresztą też nie. Nikt nie wiedział przecież, że byłem tylko zagubionym dwudziestodwulatkiem. Nie miałem domu, pracy i grosza w kieszeni, ale przecież tego właśnie chciałem.
Koniec z więzieniem. Wyszedłem na wolność.
Wolność.
Wolność.
Wolność.
Zarzuciłem torbę na ramię i zrobiłem pierwszy krok. Nie zastanawiałem się, czy powinienem iść w lewo, czy prawo. Nie miało to większego znaczenia. Deszcz zacinał coraz mocniej, więc zwiesiłem głowę i rozpocząłem intensywny marsz po chodniku. Zostawiałem za sobą cały syf, który jeszcze kwadrans temu był moim życiem. Uciekałem z piekła, niezrażony faktem, że nie miałem żadnego celu, planu, wykupionego noclegu.
– Neil! – przystanąłem na chwilę. Miałem wrażenie, że ktoś mnie wołał, ale szybko odgoniłem od siebie tę absurdalną myśl. Nikt nie czekał na moje wyjście z paki, byłem sam. Ponownie ruszyłem przed siebie, jednak i tym razem zatrzymałem się po kilku krokach, kurewsko zdezorientowany. – Neil! Neil, zaczekaj!
Nie zdążyłem całkowicie się odwrócić, a coś małego, prędkiego i różowego wpadło na moją klatkę piersiową, po czym oplotło mnie rękoma w pasie.
Wzdrygnąłem się. Od kilku lat nie miałem do czynienia z przytulaniem. Zapomniałem, że takie gesty potrafią być przyjemne, a dotyk wcale nie musi być bolesny, więc stałem jak wryty, nie odwzajemniając uścisku.
– Neil! Tak bardzo za tobą tęskniłam! – Blondynka głośno dyszała. – Strasznie szybko chodzisz, wiesz? Ledwo cię dogoniłam. O Boże, jak ty urosłeś! I masz mięśnie! To prawda, że w więzieniu trzeba coś ćwiczyć? Myślałam, że to tylko na filmach faceci robią pompki. Musisz mi wszystko opowiedzieć! Nie mogłam się doczekać, aż wyjdziesz i...
Przestałem słuchać. A może to ona przestała mówić? Nie było to na tyle istotne, bym postanowił się nad tym zastanawiać. O wiele ważniejszy wydawał mi się fakt, że moje nogi dziwnie zmiękły. W dodatku w gardle zlokalizowałem twardą gulę, a oczy zaczęły mnie szczypać.
Niemożliwe, że to naprawdę ona.
Odchyliłem głowę, by móc na nią spojrzeć. Wciąż przyciskała swój policzek do mojego torsu, a jej roztrzepane jasne włosy ograniczały mi widoczność. Byłbym gotów uwierzyć, że zwariowałem, nadmiar świeżego powietrza okazał się dla mnie szkodliwy, perspektywa życia na wolności sprawiła, że odebrało mi rozum i widziałem zwidy... Poważnie, byłbym gotów. Byłbym gotów zwątpić w istnienie własnej siostry, gdyby nie jej zapach. Znałem go aż za dobrze, nasza mama pachniała tak samo słodko i kwiatowo. Tak samo pięknie.
Zrobiłem krok do tyłu, by odsunąć się od siostry. Nie mogłem zapanować nad kołataniem serca.
– Nancy? – szepnąłem, kręcąc głową w geście niedowierzania. – To ty?
Uśmiechnęła się promiennie, a deszcz jakby nieco zelżał.
– Coś ty taki zdziwiony? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Z jednej strony Nancy nie zmieniła się ani trochę, lecz z drugiej ledwo ją poznawałem. Wydoroślała, wyładniała, przypominała mi mamę. Nie była już dzieckiem, przez kilka lat mojej nieobecności przeobraziła się w młodą kobietę. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, kompletnie mnie zatkało. Chciałem zapamiętać każdy szczegół twarzy siostry, zupełnie jakbyśmy znów mieli zostać rozdzieleni.
– Neil – Nancy splotła przed sobą dłonie i nerwowo przełknęła ślinę. Chyba spodziewała się zgoła innej reakcji, w końcu nie mieliśmy kontaktu, odkąd policja zgarnęła mnie sprzed domu mężczyzny, którego brutalnie zadźgałem. – Wszystko... wszystko gra?
Nie odwracając spojrzenia od młodszej siostry, powoli rozpostarłem ramiona. Sportowa torba zsunęła się z mojego barku i upadła na ziemię. Nancy od razu rzuciła się w moje objęcia, nie czekała aż sam ją do siebie przyciągnę, o nic więcej nie pytała. Po prostu chciała być przy mnie. Tęskniła za mną tak samo, jak ja tęskniłem za nią.
– Co ty tu robisz? – zaśmiałem się we włosy dziewczyny i pocałowałem ją w środek czoła. Najchętniej już nigdy bym jej nie puszczał.
– Jak to „co"? – wymamrotała w materiał mojej bluzy. Głos miała zachrypnięty ze wzruszenia, a oczy błyszczące od łez. – Czekałam na ciebie.
Czekała...
Czekała na mnie.
Ścisnąłem siostrę jeszcze mocniej, równocześnie uważając, by nie zrobić jej krzywdy.
– Myślałem, że będę musiał cię szukać – wyznałem. – Nie miałem pojęcia, do jakiej rodziny zastępczej trafiłaś.
Nancy poruszyła ramionami na tyle, na ile była w stanie, a następnie rzuciła wesoło:
– Teraz to już bez znaczenia.
– Gdzie mieszkasz, Nancy? Daleko stąd? Ci ludzie są dla ciebie dobrzy? – pytania wystrzeliwały z moich ust, jak z karabinu maszynowego. Chciałem wiedzieć wszystko.
Nie otrzymałem jednak odpowiedzi, a na pewno nie takich, jakie spodziewałem się usłyszeć. Zamiast zalać mnie informacjami o swoim życiu, Nancy wyszczerzyła zęby i spojrzała mi prosto w oczy.
– Upiekłam dla ciebie ciasteczka – rzuciła radośnie. – Twoje ulubione. I mam też kawę w termosie, kiedyś nie piłeś, ale pomyślałam, że teraz może...
– Kocham kawę – zapewniłem siostrę z uśmiechem.
Wyciągnęła z różowej torebki termos z metalowym kubeczkiem, a chwilę później wręczyła mi parujący napój. Kawa od Nancy pachniała dziwnie, zupełnie inaczej niż ta więzienna.
– Co to? – pociągnąłem nosem tuż nad krawędzią kubka.
– Latte z syropem orzechowym na mleku kokosowym.
Posmakowałem gorącej kawy i momentalnie mnie zemdliło. To właśnie wtedy postanowiłem, że już do końca życia będę pił czarną bez cukru, ale nie śmiałem powiedzieć o tym Nancy. Pociągnąłem kolejny łyk słodkiego, ulepkowatego, orzechowo-kokosowego czegoś, co miało imitować kawę i objąłem siostrę ramieniem.
– Przepyszna. – skłamałem, wrzuciłem termos do torby, po czym ruszyliśmy przed siebie w bliżej nieokreślonym kierunku. – A teraz opowiadaj. Jak wygląda twoje życie? Gdzie mieszkasz?
Nancy nie rwała się do odpowiedzi. Tym razem zrobiłem się bardziej podejrzliwy i łypnąłem na dziewczynę, marszcząc brwi.
– Młoda, co jest? – ciągnąłem, nie kryjąc zniecierpliwienia. Nancy przewróciła oczami, a ja w mig pojąłem, że coś było nie tak. – Cholera, te głupie ciasteczka były tylko zmianą tematu?
Pokręciła głową, wyciągając z torebki kartonowe pudełko.
– Nie. Naprawdę mam dla ciebie ciasteczka.
– Mów, gdzie mieszkasz – rozkazałem twardo.
Chyba zaskoczyłem swoją siostrzyczkę. Kiedyś kłóciliśmy się jako rozbrykane dzieciaki, a teraz moje warknięcie sprawiło, że aż się wzdrygnęła.
– Nigdzie – odpowiedziała pod nosem.
– Słucham?
– Aktualnie nie mam domu, okej? Uciekłam z rodziny zastępczej. Chcesz te ciastka, czy nie?
– Jezu, nie! – krzyknąłem, przesunąwszy wzrok na opakowanie ze słodyczami. – Albo dobra, dawaj. – wyrwałem Nancy pudełko i agresywnym ruchem zdjąłem wieczko, a następnie wyciągnąłem ciastko i odgryzłem sporą jego część. – Jak to uciekłaś?! Kiedy?!
Okruszki wypadały mi z ust, kilka z nich wylądowała we włosach Nancy, ale oboje mieliśmy to w dupie.
– Dziś.
– Dlaczego? – spuściłem nieco z tonu, bo oczy Nancy wyraźnie posmutniały, straciły swój blask, stały się bezbarwne. Nie chciałem, żeby była nieszczęśliwa.
– Bo ty dziś wyszedłeś.
– No i?
Dziewczyna zmrużyła powieki, poprawiła swoje loki, wygładziła różową bluzę i skrzyżowała ręce na piersi.
– Naprawdę nie rozumiesz, Neil? Jesteśmy rodziną.
– Tak, ale...
– Od dziś będziemy razem, nie chcę już mieszkać z obcymi ludźmi. Jesteś moim bratem, mam tylko ciebie. – wyjaśniła, jakby była to najlogiczniejsza rzecz na świecie. – Przez te wszystkie lata czekałam, aż wyjdziesz z więzienia, codziennie o tobie myślałam.
Z niewyobrażalnym trudem przełknąłem ostatni kęs ciastka, lekko zgniecione pudełko wsunąłem pod pachę i otrzepałem dłonie z okruchów.
Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Wychodząc z pierdla nie brałem nawet pod uwagę, że tak szybko spotkam Nancy, a co dopiero, że przekaże mi informacje, które zwalą mnie z nóg. Uciekła, kurwa, z domu. Popełniła ogromny błąd.
– Mała, posłuchaj...
– Daruj sobie – parsknęła bez rozbawienia. – I tak nie zmienię zdania.
– Musisz wrócić do domu.
– Nie muszę. Jestem pełnoletnia.
Rozdziawiłem usta, a w głowie rozpocząłem pospieszne kalkulacje.
Cholera, faktycznie.
– Nancy, to idiotyczne. Nie możesz zostać bez opieki i dachu nad głową!
– Ty się mną zaopiekujesz.
– Ja?! – przyłożyłem sobie rękę do piersi. Gdybym nie był przerażony durnymi pomysłami mojej siostry, chyba wybuchnąłbym śmiechem. – Ja sam nie mam gdzie mieszkać!
Nancy podskoczyła i zaklaskała wesoło. Nie wiedziałem, co ją tak ucieszyło i chyba nie chciałem tego wiedzieć.
– Super, więc razem będziemy bezdomni! – wypaliła nagle.
Oczy prawie wyszły mi z orbit. Młoda nigdy nie grzeszyła inteligencją, jednak tym razem przeszła samą siebie. Krew zawrzała mi w żyłach.
– O czym ty, do kurwy nędzy, mówisz, Nancy? Zdajesz sobie sprawę z tego, w jakim gównie się znaleźliśmy?
Nancy zachichotała głośno.
– Ważne, że razem. To duży plus w całej tej sytuacji.
– Nie! To cholernie wielki minus! – wściekłość coraz bardziej mnie nakręcała. Złapałem siostrę za łokieć i pociągnąłem za sobą. Kierowałem się... nie wiedziałem, gdzie, ale miałem nadzieję, że w stronę miejsca, z którego Nancy bezmyślnie postanowiła zwiać. – Jesteś kompletną wariatką. Odprowadzę cię do domu, jasne?
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
– Oczywiście. Prowadź.
– Nancy, to nie jest zabawne. Zastanawiałaś się na przykład nad tym, co będziemy jeść? Myślisz, że uda nam się przeżyć na czterech ciastkach z czekoladą i obrzydliwej, przesłodzonej kawie?
– Ej, mówiłeś, że jest przepyszna!
– Nie zmieniaj tematu. Chcesz poznać, czym jest prawdziwy głód? Jesteś gotowa zacząć wyjadać resztki ze śmietnika?
– Może pora pomyśleć o prostytucji?
Zatrzymałem się tak gwałtownie, że Nancy wpadła mi na plecy i odwróciłem głowę, by spiorunować siostrę wzrokiem. Miałem szczerą nadzieję, że ją tym przestraszę, lecz moje mordercze spojrzenie nie zrobiło na niej wrażenia.
– Chyba żartujesz. – syknąłem przez zaciśnięte zęby. – Chcesz dawać dupy za kawałek chleba?
Nancy zatrzepotała długimi rzęsami, a następnie posłała mi całusa w powietrzu.
– Mówiłam o tobie.
– Ty mała, bezczelna gówniaro...
Wściekłem się. Oczywiście nie dlatego, że zabolał mnie głupi żart Nancy, za murami słyszałem przecież o wiele gorsze teksty. Po prostu straciłem cierpliwość, a ujemne IQ mojej siostry zaczęło doprowadzać mnie do szału. Nie byłem przygotowany na coś takiego, najchętniej zawlókłbym tę tępą dziewuchę pod same drzwi jej rodziny zastępczej, ale brak jakichkolwiek informacji o tych ludziach skutecznie mi to uniemożliwiał. Rozważałem różne opcje, jednak finalnie wszystkie mogłem wsadzić sobie w dupę – Nancy była pełnoletnia, a to oznaczało, że sama o sobie decydowała.
Ciężar braterskiej odpowiedzialności, wkurwienia i bezradności osiadł na moich barkach, przez co trudniej mi się oddychało. Moje płuca wypełniły kamienie, krtań boleśnie się zacisnęła.
– Nie wiem, co zrobimy, Nancy. – sapnąłem ze zrezygnowaniem. – Według mnie jesteś ostro pierdolnięta i nie masz pojęcia, w co się pakujesz.
Siostra uraczyła mnie słodkim uśmiechem i znów przylgnęła do mojej piersi. Westchnąłem i odwzajemniłem uścisk, nic innego mi nie pozostało.
– Damy radę. Najważniejsze, że mamy siebie, prawda?
– Mhm. – bąknąłem, ani trochę nie przekonany tą banalną teorią. – Powiesz mi chociaż, dlaczego nie chcesz wrócić do domu? Ktoś zrobił ci krzywdę?
Nancy zadarła głowę, jej blond włosy były przyklapnięte i wilgotne od deszczu.
– Ty jesteś moim domem.
Nieco oszołomiony oraz nieprzyzwyczajony do okazywania emocji, nałożyłem na siebie maskę, a następnie parsknąłem oschle.
– Idiotyczny tekst. – Stwierdziłem.
– Przyzwyczajaj się – zarechotała Nancy, ewidentnie niezrażona moim zachowaniem. – Od dziś znów jesteśmy rodziną.
Przewróciłem oczami.
– Fantastycznie, kurwa.
– Och, nie bądź taki, Neil! Jakoś sobie poradzimy.
– Twój optymizm jest wręcz powalający.
– Zobaczysz, damy radę. Będziemy rozmawiać, wspominać mamę i tatę, dawać sobie wsparcie...
– I zbierać obrzydliwe resztki spod stołu w restauracji – prychnąłem, zirytowany dziecinnymi mrzonkami Nancy.
– Dramatyzujesz – siostra odsunęła się ode mnie o krok, po czym dyskretnie łypnęła na drugą stronę chodnika. – Pójdziemy na obiad i wykupimy sobie nocleg, jeżeli zwiniemy komuś portfel.
Zakrztusiłem się własną śliną.
Jasne, gdy tylko przeszedłem przez cuchnącą, więzienną bramę, pomysł kradzieży przeszedł mi przez myśl, jednak nie chciałem tego robić zaledwie kilkadziesiąt minut po skończeniu odsiadki, a już na pewno nie w obecności Nancy.
– Ochujałaś? – wbiłem palce w ramię dziewczyny. – Dopiero wyszedłem z pierdla i jakoś nie spieszy mi się, żeby tam wrócić!
– Jeżeli masz cykora, to...
– Nie, ty tym bardziej nie będziesz kraść. – Wycedziłem. Ochota rozszarpania tego przygłupiego bachora na strzępy rosła we mnie z każdą chwilą. – Zresztą kogo chciałabyś ograbić? – rozejrzałem się na boki. – Tu nikogo nie ma.
– Może tamtego faceta?
– Niby którego? – zapytałem, lecz nim Nancy zdążyła odpowiedzieć, namierzyłem wzrokiem siedzącego na ławce mężczyznę.
Gość ubrany w czarne spodnie i bluzę tego samego koloru zlewał się z barwą ponurych, ciemnych budynków biegnących wzdłuż ulicy. Raz po raz wsadzał szluga do ust.
– Ślepy jesteś? – Nancy, nieświadoma tego, że zauważyłem już obiekt naszej rozmowy, kiwnęła brodą w kierunku nieznajomego. – Mówię o tym facecie z tatuażem młota na głowie. Widzisz?



***

Uchyliłem powieki, przetarłem twarz ręką i obróciłem się do Olivii. Już nie spała, patrzyła na mnie z łagodnym uśmiechem, jej jasne, prawie że białe włosy leżały rozsypane na poduszce.
– Dzień dobry – przesunęła swoją delikatną dłoń po moim policzku. – Śniły ci się koszmary?
Zmarszczyłem brwi, robiąc zamyśloną minę. Nie pamiętałem, co mi się śniło.
– Chyba nie. Dlaczego pytasz?
– Spałeś niespokojnie.
Przeturlałem się z powrotem na plecy i uniosłem kąciki ust.
– Ciężko spać spokojnie przy wiecznie napalonej Olivii Holm.
Kobieta zaklęła pod nosem.
– Ktoś ci już kiedyś powiedział, że masz nie po kolei w głowie? – zapytała z aktorskim oburzeniem.
– Ta, parę osób.
– O, ciekawe. Więc jesteś zdiagnozowanym czubkiem.
– A ty niezdiagnozowaną nimfomanką. – odpowiedziałem z rozbawieniem, po czym podparłem się na łokciach i obserwowałem, jak rozebrana Olivia wyskakuje z łóżka.
Nie mogłem przestać gapić się na jej okrągły tyłek i plecy pokryte czerwonymi śladami. Poczułem uderzenie gorąca i zwierzęcą ochotę powtórzenia wszystkiego, czego doświadczyliśmy w nocy.
– Przestań pożerać mnie wzrokiem – Oli nie musiała patrzeć w moim kierunku, by wiedzieć, że lustrowałem każdy fragment jej ciała. Ocknąłem się dopiero, gdy zarzuciła na siebie cienki, satynowy szlafrok. – Mamy dziś mnóstwo pracy, skarbie.
– Pracy? – ledwo zdusiłem w gardle męczeńskie jęknięcie. Nie powinno się mówić takich paskudnych rzeczy komuś, kto dopiero otworzył oczy.
– Wszystkie prezenty już doszły, więc musimy je zapakować. Później razem z Lillian zabiorę się za robienie pierniczków, a w tym czasie ty zorganizujesz choinkę.
Podrapałem się po skroni. W domu Alberto i Tary stała piękna, rozłożysta jodła, więc nie rozumiałem, dlaczego nie mogliśmy mieć jednej, wspólnej choinki.
– Muszę? – mruknąłem cicho.
Olivia spojrzała na mnie przez ramię. Tyle wystarczyło, bym zrozumiał, że muszę. Nie zadawałem więcej pytań.
– Upatrzyłam sobie jedno drzewko, mogę ci je pokazać. – ciągnęła, równocześnie upinając włosy w wysokiego koka. – Alberto powiedział, że wycięcie tego świerku to świetny pomysł, bo latem zabiera mnóstwo światła i daje za dużo cienia.
– Więc nich Alberto sam je wytnie. – wymamrotałem.
– Słucham?
To „słucham" nie oznaczało, że Olivia nie usłyszała mojej wypowiedzi. Wręcz przeciwnie – usłyszała ją aż za dobrze i szlachetnie dawała mi drugą szansę na wyartykułowanie myśli w taki sposób, żebyśmy... oboje byli zadowoleni.
– Nic, kochanie – odchrząknąłem. – Będzie tak, jak sobie życzysz.
Moja natura bezwzględnego, twardego macho umarła. Wiedziałem, że nigdy nie powiem tego na głos i nie przyznam się przed chłopakami, ale musiałem zaakceptować tragiczną prawdę: zostałem pierdolonym pantoflarzem... Pantoflarzem z choinką.

***

– To się nie uda.
– Uda się.
– Nie, Neil – przygłupia Astrid poparła równie przygłupią Rachel. – Nie uda się.
Parsknąłem pod nosem i posłałem dziewczynom znudzone spojrzenie.
– Wiem, co robię. – zapewniłem, po czym znów zacząłem piłować cholernie gruby pień.
– Czyżby? – Rachel pokręciła głową. – Chcesz własnoręcznie ściąć ogromną choinkę i jeszcze każesz biednemu Benjaminowi ją łapać. Który debil w ogóle zgodziłby się na taki pomysł?
– Właśnie ten – kiwnąłem brodą na doktorka. – A myślisz, że dlaczego poprosiłem go o pomoc?
Benny, strojący z wysoko uniesionymi rękami i czekający, aż ogromny świerk spierdoli mu się na łeb, gwałtownie odwrócił twarz w moim kierunku.
– Ej! – krzyknął, marszcząc brwi. – Mówiłeś, że potrzebujesz kogoś zorganizowanego i sprytnego!
Z trudem pohamowałem wybuch śmiechu.
– Stary, masz po prostu złapać choinkę, żeby nie spadła na ścianę mojego domu. To nic trudnego. A później razem zawleczemy ją do środka.
– Mówisz poważnie? – Astrid popatrzyła na mnie, jak na skończonego idiotę. – Ta choinka ma kilka metrów!
– No i?
– I jeżeli spadnie na Benjamina, to go zabije.
Wydałem z siebie głośne, przeciągłe ziewnięcie i wykonałem ponaglający gest dłonią. Chciałem, by ta gadająca, panikująca wagina podała mi jeszcze kilka powodów, które według niej powinny sprawić, że zrezygnowałbym z planu wycięcia drzewa. Ostatecznie jednak poprzestała na śmierci Benny'ego, zupełnie jakby ten argument miał mnie przekonać.
– Daj spokój, Astrid. – machnąłem ręką na przyjaciółkę. – Nie mam zamiaru słuchać kogoś, kto nie posiada najważniejszego organu.
Kobieta przewróciła oczami, a następnie poinformowała z irytacją:
– Mój mózg ma się świetnie.
– Chodziło mi o kutasa.
Benny zarechotał cicho, Astrid i Rachel – ku mojemu przeogromnemu zadowoleniu – wkurzyły się jeszcze bardziej, a ja kontynuowałem piłowanie pnia ze złośliwym uśmiechem na ustach.
– Rany, Neil! Możesz skończyć z tymi seksistowskimi żartami?! – Policzki przyjaciółki przybrały barwę jej krwistoczerwonych włosów. – Są idiotyczne!
– Wcale nie – odparłem z rozbawieniem.
Rachel prychnęła, założywszy ręce na piersi.
– Gówniane dowcipy warte dwa złamane centy.
– Czyli są niewiele tańsze od twojego dziewictwa, które sprzedałaś za darmową wejściówkę do klubu, pół paczki fajek i objawy kiły.
– Ty wredny dupku!
Benny uniósł jedną brew.
– Naprawdę zaraziłaś się kiłą?
– Jezu, oczywiście, że nie! – Rachel, słysząc mój bezczelny śmiech, podeszła do choinki i z całej siły szturchnęła mnie w ramię. Zęby piły zachrobotały o drewno, a świerk niebezpiecznie się zachwiał. – I to nie było pół paczki fajek, tylko trzy czwarte!
– O, to zmienia postać rzeczy. – wymamrotałem wesoło. Znów oberwałem od przyjaciółki, tym razem w tył głowy.
Drzewko przechyliło się w stronę Benjamina. Piłowałem dalej.
– Wiesz co, Neil? Jesteś aroganckim błaznem bez szacunku do kobiet. – warknęła Astrid.
– Bez szacunku? Wypraszam sobie – wytarłem pot z czoła i zerknąłem na dziewczyny kątem oka. – Wiecie, dlaczego ścinam tę jebaną choinkę? Na życzenie Olivii. To był jej pomysł.
– Poważnie? – zdziwiła się Rachel.
– Tak. Upatrzyła sobie akurat tego iglaka, więc jeżeli macie jeszcze coś do powiedzenia na temat mojej krótkiej kariery drwala – zrobiłem pauzę na wzięcie oddechu – to idźcie jęczeć do niej.
Astrid zadarła głowę, by spojrzeć na czubek wielkiego świerku i palnęła:
– Nawet jeżeli Olivia marzyła o tym drzewku, to na pewno nie byłaby zadowolona z faktu, że ryzykujesz życie Benjamina.
– Jak zwykle siejesz panikę! – odrzuciłem piłę, wyprostowałem plecy i oparłem się ręką o pień, by nieco odetchnąć. Wycinanie świerku i słuchanie pierdolenia Astrid i Rachel okazało się strasznie męczące. – Przecież nic mu nie będzie.
– Ta choinka waży kilkaset kilogramów!
– Po świętach też będziesz tyle ważyć, o ile już nie ważysz.
– Neil!
– No co?! Robisz wielką aferę z powodu wycięcia tej brzydkiej, cuchnącej, durnej, kłującej...
Zamarłem z lekko uchylonymi ustami, gdy tuż za mną rozległo się głośne trzaśnięcie, a chwilę później świerk zaczął lecieć prosto na boczną ścianę willi.
Benjamin stanął na palcach i wyciągnął wysoko ręce. Naprawdę chciał go złapać, czym w normalnych okolicznościach pewnie by mnie rozbawił. Teraz jednak nie było mi do śmiechu – straciłem panowanie nad potężnym, kilkumetrowym drzewem, które w ułamku sekundy z rumorem wdarło się na drugie piętro mojej posiadłości, rozbijając okno i demolując wszystko, co znajdowało się w środku. Odłamki szkła upadały na śnieg, parapet zniknął pod warstwą gałęzi i igieł, a jedynym dźwiękiem, jaki dobiegał z wnętrza domu, był pisk Olivii.
Mrugałem oczami tak szybko, że aż bolała mnie czaszka.
–... choinki. – Dokończyłem swoją wypowiedź zachrypniętym głosem.
Śnieg zaskrzypiał pod butami dziewczyn, które niespodziewanie stanęły tuż obok mnie. Rachel zarzuciła mi rękę na bark, a Astrid pochyliła się i złożyła mi na policzku szybkiego całusa.
– Miałeś rację – pochwaliła mnie z zadowoleniem, po czym zmierzwiła mi włosy jak małemu dziecku. – Udało się.
– Dobra robota, Neil. – zagruchała Rachel.
Oddychaj. Oddychaj głęboko. Nie daj się sprowokować...
– Ale prawie ją złapałem, widzieliście? – dodał Benny.
Przestałem oddychać. I zacząłem wrzeszczeć.
– Noż kurwa jego mać!

***

Faceci z firmy szklarskiej, którzy podjęli się wymiany tak dużego okna, stanęli w przedpokoju. Czekali na uregulowanie rachunku, więc każdemu z nich wcisnąłem gruby plik banknotów do ręki.
Zdezorientowani popatrzyli na forsę przewyższającą ich półroczną pensję, a następnie na mnie. Wyglądali, jakby zobaczyli ufo albo jakby wyrosła mi druga głowa.
– Wesołych świąt. – uśmiechnąłem się i otworzyłem drzwi.
Nie miałem czasu na tłumaczenie im, że moja hojność wynikała z dobrego humoru, bo jak najszybciej chciałem wrócić do salonu. Lillian i Olivia obudziły się kwadrans temu i zaczęły już rozpakowywać prezenty. To były ich pierwsze święta w amerykańskim stylu, a ja chciałem przeżywać wszystko razem z nimi, samo obserwowanie radości moich dziewczyn było dla mnie najlepszym prezentem Bożonarodzeniowym.
Zamknąłem drzwi za oniemiałymi mężczyznami, ponownie wszedłem do salonu i obrałem kurs na kanapę. Nie zdążyłem jednak do niej podejść, bo córeczka wpadła na mnie z rozbiegu i oplotła moje nogi swoimi małymi rączkami.
– Widziałeś, ile dostałam prezentów? – Lilly aż drżała z ekscytacji.
Pogładziłem córeczkę po włosach.
– Widziałem, kochanie. Musiałaś być bardzo grzeczna.
– Ty też byłeś grzeczny! Mikołaj przyniósł ci mnóstwo pięknych rzeczy!
Postanowiłem nie wyprowadzać Lillian z błędu, a tłumaczenie, że moje zachowanie zarówno w tym roku, jak i w każdym poprzednim, odbiegało nieco od przyjętych norm moralnych i z całą pewnością nie można było określić go jako „dobre" czy „grzeczne", uznałem za zbędne.
Olivia zapiszczała, gdy wyciągnęła z kartonu nową torebkę, a ja rozciągnąłem kąciki ust w uśmiechu. Podobało mi się słuchanie szczerych, naturalnych reakcji Olivii. Zachwycała się wszystkim, każdy, nawet najmniejszy prezent sprawiał jej niesamowitą radość.
– Jaka piękna! Dziękuję, Ne... Święty Mikołaju! Będę używać jej na zakupy!
Między innymi właśnie za to tak bardzo uwielbiałem Oli. Była słodka w swojej niewiedzy. Gdyby odkryła, że wartość torebki, którą chciała zabierać na zakupy do marketu, przewyższała wartość kilku samochodów, pewnie schowałaby ją do szafy i nigdy nie użyła.
– Nowe kucyki! – wrzasnęła Lillian. – Mikołaj przyniósł mi tęczowe kucyki i wielką stajnię!
Szelest papierów, bożonarodzeniowy chaos, poszczekiwanie Balto, śmiech dziewczyn. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem tak silnej magii świąt, a kiedy drzwi wejściowe niespodziewanie się otworzyły i pozostali członkowie rodziny wparowali do środka, tworząc jeszcze większy gwar, pomyślałem, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Liam podniósł Lilly i posadził ją sobie na ramieniu, gdy wspólnie pozowali do zdjęć przy choince, Furia wskoczyła na stół, bo podłoga tonęła w prezentach, wszyscy składaliśmy sobie życzenia i wymienialiśmy się pakunkami.
– Podoba ci się? – Olivia stanęła tuż przede mną, kiedy skończyłem rozpakowywać małe, eleganckie pudełeczko.
Chwyciłem prezent w dwa palce, przyjemny zapach skóry dotarł do mojego nosa.
– Bransoletka?
– Męska.
– Dobrze, że nie damska.
– Neil... – Oli zaśmiała się i wyciągnęła mi biżuterię z ręki. – Daj, zapnę ci ją. To skórzana bransoletka wykonana na zamówienie. Przyjrzyj się.
Zmrużyłem powieki, równocześnie unosząc nadgarstek. Przystawiłem go pod sam nos, by dostrzec wszystkie szczegóły prezentu. Bransoletka była naprawdę piękna. Ciemnobrązowa skóra tworzyła harmonijną kompozycję z granatowymi i błękitnymi paciorkami, a metalowe wykończenia idealnie dopełniały całość. Dopiero po chwili zauważyłem, że na koralikach widnieją maleńkie, wygrawerowane litery – jak się okazało inicjały wszystkich członków Malbatu oraz kształty trzech zwierząt: ptaka i dwóch psów.
Musnąłem opuszkami paciorek z literą S.
Shelby.
Pokręciłem głową, nie mogąc zapanować nad uśmiechem.
– Dziękuję – złapałem Olivię w talii i przysunąłem ją do siebie. – Jest świetna.
– Naprawdę?
– Naprawdę. – Przyłożyłem dłoń do piersi. Nie musiałem kłamać, bransoletka cholernie mi się podobała. Właściwie uznałem, że to najpiękniejszy prezent ze wszystkich. – Słowo gangstera.
– Więc będziesz ją nosił?
– A mam wybór?
Oli stanęła na placach i złożyła mi delikatny pocałunek na ustach.
– Nie. Wkurzyłabym się, gdybyś jej nie nosił.
– Tak myślałem – odpowiedziałem, zacisnąwszy palce na biodrach kobiety. Czułem, jak jej ciało się napina, piersi napierają na moją klatkę, a dłonie powoli suną po szyi, ostatecznie zatrzymując swoją wędrówkę przy linii włosów.
– Musimy je skrócić.
Uniosłem pytająco brew.
– Włosy – wyjaśniła Olivia. – Kosmyki opadają ci na czoło i ciężko je zaczesać do góry. Kiedy ostatni raz je ścinałeś?
Zamyśliłem się przez chwilę.
– Nie pamiętam – wzruszyłem ramionami – ale to bez znaczenia. Dziś i tak nie przyjedzie tu żaden fryzjer. Ogarnę włosy po świętach.
– Ja mogę ci pomóc.
Moje kąciki ust zadrżały, nawet nie próbowałem walczyć z rozbawieniem, które znienacka mnie zaatakowało.
– Ty? – parsknąłem, na co Olivia zrobiła nadąsaną minę.
– To nic trudnego. Wiele razy ścinałam włosy dziadkowi.
– Świetnie, ale wolałbym nie wyglądać jak twój dziadek.
Kobieta złapała mnie za nadgarstek.
– No chodź – ruszyła w kierunku łazienki... a ja razem z nią. – Jeśli się pospieszymy, zdążymy doprowadzić cię do porządku zanim Lillian odpakuje wszystkie prezenty.
Fantastycznie...

***

Maszynka, nożyczki oraz mały grzebień przesuwały się po moich włosach, a wilgotne kosmyki opadały mi na ramiona i irytująco łaskotały skórę. Nie mogłem się jednak ruszyć, bo Olivia strasznie się wtedy wkurzała. Mówiła, że się wiercę i przez to moja fryzura nie będzie idealna, a ja nie miałem zamiaru z nią dyskutować. Trzymała ostre narzędzie niebezpiecznie blisko mojej twarzy, więc zamknięcie gęby na kłódkę wydawało się najrozsądniejszą opcją.
– Już prawie skończyłam – poinformowała wesoło, siadając mi na kolanach. – Jeszcze tylko

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz