Rozdział 23

1.6K 165 59
                                    

Neil

Wpatrywałem się w załzawione oczy Alice. Czekałem aż wybuchnie śmiechem, powie, że to tylko dowcip... Ale moja przyjaciółka wcale nie wyglądała, jakby miała ochotę na żarty. Płakała. Bardzo mocno i niesamowicie rozdzierająco.
– W ciąży? – Powtórzyłem głupio. Gały prawie wylazły mi z orbit, poczułem suchość w ustach. – Jesteś pewna?
Alice pokiwała głową.
– Ale... no nie wiem... – mój język zaczął się plątać. – Zrobiłaś test?
– Tak. – Odpowiedziała, usuwając wodniste gluty znad górnej wargi. – Zamówiłam dwanaście. Wszystkie wyszły pozytywne.
Uchyliłem usta i wypuściłem powietrze z głośnym świstem. Cały świat wirował, a ja nie wiedziałem, jak go zatrzymać. I czy w ogóle chciałem go zatrzymywać.
Alice jest w ciąży. Alice i Christian będą mieli dziecko...
Przygryzłem pięść, by chociaż w ten sposób rozładować nadmiar emocji. Radość dosłownie rozrywała mnie od środka, serce waliło o żebra, a kąciki oczu niemiłosiernie piekły. Nie miałem zamiaru emanować szczęściem i dodatkowo denerwować przyjaciółki, która bezspornie nie tryskała optymizmem, więc robiłem co mogłem, by ukryć wzruszenie.
Alice się bała, to zrozumiałe. Potrzebowała czasu na przyswojenie tego... wszystkiego. Przypuszczałem, że szok, łzy czy uczucie niepokoju są normalnymi reakcjami na wieść o ciąży, zwłaszcza tej nieplanowanej. Ale to minie, wkrótce lęk odejdzie, byłem o tym święcie przekonany. Nasza rodzina stanie na głowie, by dać Collinsom należyte wsparcie, każdy oszaleje z zachwytu nad nowym członkiem Malbatu.
– Christian o niczym nie wie, prawda? – Uśmiechnąłem się łagodnie.
– Nie.
– Rany, Alice! – Moje plecy zadrżały z zimna i ekscytacji, nad którą pomału traciłem kontrolę. – Przecież to... ja nie wiem co powiedzieć! Jezu, jesteś w ciąży! – Głos nieco mi się załamał. – Nosisz w sobie dziecko, małego człowieka!
Przytuliłem przyjaciółkę z całej siły, równocześnie uważając na to, by nie zrobić jej krzywdy. Żałowałem, że wokół było ciemno i nie mogłem obejrzeć brzucha kobiety. Ciekawe, który to tydzień? Czy zdążył choć troszkę urosnąć? Wszystkie pytania kłębiły się w mojej głowie, a dreszcze przybierały na sile. Gdybym nie obejmował Alice, na pewno zacząłbym skakać i nawet ból kolana nie byłby w stanie mi w tym przeszkodzić.
Oczami wyobraźni widziałem Christiana, który dowiaduje się o ciąży żony. Niedługo zostanie ojcem, to niesamowite. A Liam? Jak Liam zareaguje na wieść o rodzeństwie? No i Tara. Znów zostanie babcią, jednak po raz pierwszy weźmie na ręce wnuka mniejszego od Furii, uroczego noworodka, najmniejszego i wyczekanego Collinsa. Z kolei Alberto na bank dostanie świra. Jeżeli jego nadopiekuńczość przejdzie na jeszcze wyższy poziom, maleństwo będzie miało naprawdę przechlapane. Chociaż czy mogłem mu się dziwić? Sam miałem ochotę nie wypuszczać Alice z uścisku, zanieść ją do domu, by nie musiała stąpać po ziemi i się przemęczać, a później zrobić jej ciepłą herbatę i zdrowe, owocowe smoothie. Na myśl o szykowaniu pokoiku, malowaniu ścian na niebiesko lub różowo, skręcaniu łóżeczka i kupowaniu tych wszystkich zabawek, butelek oraz smoczków, mój żołądek wykonał potrójne salto. Byłem cholernie ciekawy, czy przyjaciele będą mieć syna – małego, rozbrykanego Christiana, czy może piękną córeczkę podobną do Alice...
Jakie imię wybiorą? Pozwolą mi kupić wypasiony wózek? Kiedy pojadą na pierwsze badania? Czy Alice zdrowo się odżywia? Może już powinienem zamówić jej jakieś witaminy? Chociaż nie, lepiej będzie, jeżeli skonsultuję to z Benjaminem, bo...
– Neil, ja nie chcę tego dziecka. – Słowa kobiety uderzyły we mnie niczym obuch.
Moje ciało raptownie zdrętwiało, a łomoczące serce podeszło do gardła. Nie byłem w stanie przełknąć śliny, wziąć głębokiego wdechu. Świat znów zaczął wirować.
Przechyliłem głowę, by móc spojrzeć na przyjaciółkę.
– Co?
– Nie urodzę go.
W jednej krótkiej chwili nieopisane szczęście ustąpiło miejsca dezorientacji i goryczy. Miałem wrażenie, że wnętrzności kurczą mi się niczym palony plastik. Wszystkie plany, które zamierzałem zrealizować przybrały postać ciemnych, burzowych chmur, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nie istniał sposób, dzięki któremu mógłbym je odgonić. Bezsilność zacisnęła macki wokół moich płuc i szyi. Czułem się, jakby ktoś zabrał mi coś, co już trzymałem w dłoniach. Jakbym stracił skarb, na który czekałem, choć jeszcze parę minut temu nie wiedziałem o jego istnieniu.
– Alice...
– Nie chcę tego dziecka. – Powtórzyła zachrypniętym głosem. – Nie chcę żadnych zmian.
Nie chcę, kurwa, żadnych zmian.
Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że od początku mówiła o dziecku. Alice nie chodziło o strach związany ze współpracą z Olgierdem. Bała się ciąży. Nie chciała jej.
– Wróćmy do domu – szepnąłem błagalnie. – Porozmawiamy na spokojnie. Zobaczysz, jeszcze wszystko będzie dobrze.
Alice zgarbiła plecy i ponownie zaniosła się płaczem.
– Nie będzie. Właśnie w tym problem. – Wydusiła z trudem.
– Przecież ciąża to nie koniec świata...
– Nie? – Głowa kobiety wystrzeliła do góry. Choć ledwo ją dostrzegałem, mogłem stwierdzić, że wyglądała przerażająco. Z opuchniętymi, czerwonymi i przepełnionymi cierpieniem oczami oraz roztrzepaną fryzurą przypominała zombie. W dodatku kilka kosmyków włosów przykleiło się do jej mokrego policzka. – Nie masz pojęcia, co czuję, Neil! – Wycelowała we mnie palcem.
Uniosłem dłonie w poddańczym geście. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała Alice, była awantura i wzajemne przekrzykiwanie się.
– Masz rację, nie mam pojęcia – przyznałem cicho. – Ale chciałbym spróbować cię zrozumieć. Możesz ze mną porozmawiać o wszystkim, przecież dobrze o tym wiesz.
Alice uciekła spojrzeniem w bok, przestała patrzeć mi w oczy, zupełnie jakby wstydziła się tego, co już zaraz miało opuścić jej usta. Zacisnęła pięści i przycisnęła je sobie do brzucha. Przeraził mnie ten widok. Chyba pierwszy raz w życiu widziałem tak zdruzgotaną kobietę.
– Nienawidzę go. – Zakasłała, gdy łzy i wydzielina z nosa wpadły jej do gardła. – Nienawidzę tego dziecka.
– Alice, nie mów tak.
– Ale to prawda.
– Jesteś zdenerwowana, przerażona...
– Nie. – Przerwała mi. – Jestem obrzydzona. Nie chcę go w sobie.
Moje serce rozpadło się na milion kawałków. Zacząłem rozmyślać nad tym, jak mógłbym pomóc przyjaciółce, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Niby była blisko, siedziała obok tuż mnie, ale walkę toczyła całkiem sama. Walkę z własnym lękiem, wewnętrznymi demonami... i swoim dzieckiem.
– Od jak dawna wiesz? – Westchnąłem, przetarłszy powieki palcami. – Kiedy dokładnie dowiedziałaś się o ciąży?
Odpowiedź nie nadeszła od razu. Jeszcze zanim Alice otworzyła usta, zanim popatrzyła w moją stronę wzrokiem pełnym niewyobrażalnie bolesnych emocji, zanim powiedziała te cztery słowa – wiedziałem już, że to co usłyszę, doszczętnie mnie zniszczy.
– Gdy poczułam jego ruchy. – Wyszeptała.
Pociemniało mi przed oczami. Musiałem zamrugać, by pozbyć się mroczków.
– Ale przecież... Czekaj, czy to w ogóle możliwe?
– Niestety tak. Jestem w zaawansowanej ciąży, Neil. – Głos kobiety drżał przy każdym wypowiadanym zdaniu. – Na jednym forum przeczytałam, że pierwsze ruchy można wyczuć między szesnastym, a dwudziestym tygodniem.
Śnieg zaczął mocniej padać, nasze ubrania już po chwili pokryła biała warstwa puchu, ja jednak nie czułem zimna. Właściwie wydawało mi się, że nie czułem już niczego. Świadomość, że Alice, moja bratnia dusza, przyjaciółka, którą kochałem jak siostrę, była w drugim trymestrze niechcianej ciąży, kompletnie mnie przygniotła.
– Jezu – wymamrotałem, nerwowo kręcąc głową – więc wcześniej...?
– Nie, nie wiedziałam.
– A okres? Albo jakieś mdłości?
– Od czasu dźgnięcia nożem miewam nieregularne miesiączki – Alice głośno pociągnęła nosem. – W dodatku biorę tabletki antykoncepcyjne. Ostatnio faktycznie trochę gorzej się czułam, ale byłam pewna, że to efekt stresu. Pobicie Liama, strzelanina, twoje porwanie... przez to wszystko nie pomyślałam o tym, żeby się przebadać.
Czy istniała jakaś sentencja, którą można sprzedać kobiecie w tak beznadziejnej sytuacji? Szczerze w to wątpiłem. Zresztą co za różnica – nawet gdyby ktoś faktycznie wymyślił taką pocieszającą gadkę, nie miałbym czasu jej zwerbalizować. Rzuciłem się na Alice w momencie, w którym zaczęła okładać się pięściami po brzuchu.
– Przestań! – Wrzasnąłem, chwyciwszy blondynkę za nadgarstki. – Zrobisz sobie krzywdę!
– Neil, ja naprawdę nie mogę go urodzić! Nie chcę, do cholery! – Łkała, równocześnie się ze mną szarpiąc. – Mam już jednego syna i nie dam rady wychować kolejnego! Sam wiesz, jak wygląda opieka nad dzieckiem w Malbacie! To nie na moje nerwy!
– Uspokój się!
Nie posłuchała. Walczyła jeszcze zacieklej, popadając w istną histerię.
– Czasami nie radzę sobie z Liamem, a co dopiero z noworodkiem! Przecież to jakiś koszmar! Puszczaj mnie, kurwa!
– Puszczę cię, jeżeli przestaniesz! – Odwarknąłem.
– Nie przestanę! Muszę pozbyć się tego problemu!
– Zabicie dziecka w taki sposób to nie rozwiązanie, Alice!
– Nie? – Syknęła wściekle. – Niby dlaczego?!
– Bo w pierwszej kolejności powinnaś porozmawiać z Christianem! – Pchnąłem przyjaciółkę na skały, a gdy opadła na plecy, unieruchomiłem jej ręce po obu stronach głowy. Nie zwracałem uwagi na sypiący śnieg, okropny mróz czy silny wiatr. Byłem wręcz spocony ze strachu i zdenerwowania. – Przecież to jego syn lub córka!
Alice zacisnęła zęby, jakby za wszelką cenę chciała powstrzymać drżenie brody. Wszystko na marne, rzecz jasna – już po kilku sekundach wyła na całe gardło. To już nie był zwykły płacz, a lament i dramatyczne błaganie o pomoc bez użycia słów.
– Christian mnie znienawidzi. – Wychrypiała po dłuższej chwili.
– Wiesz, że to nieprawda. To twój mąż.
– A ja noszę jego dziecko... Neil, on będzie chciał, żebym je urodziła. Jestem pewna.
Miałem wrażenie, że problemy zaczęły się mnożyć. Było ich, kurwa, coraz więcej, z każdą sekundą nadciągała kolejna porcja gówna. Jakby sama sytuacja z wpadką nie była wystarczająco tragiczna, to... Alice miała rację. Informacja o planach kobiety zabije Christiana, świetnie o tym wiedziałem. Mój brat nigdy nie podjąłby decyzji o aborcji, zwłaszcza, że ich dziecko na tym etapie ciąży przypominało już małego człowieka. Miało głowę, nóżki, rączki i uszy, którymi być może słyszało naszą rozmowę.
– Alice, nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak bardzo cierpisz – zacząłem ostrożnie, powoli luzując uścisk, by przyjaciółka na powrót mogła usiąść – ale Christian ma prawo wiedzieć, powinnaś z nim porozmawiać. Wiem, że to ty nosisz wasze dziecko, ale nie odtrącaj swojego męża tylko dlatego, że się boisz. – Zrobiłem pauzę, by wytrzeć dużą łzę, która spłynęła po policzku kobiety. – Jest ojcem i zasługuje na szczerość. Zobaczysz, że zrobi ci się lżej na sercu, kiedy zrzucisz z siebie ten ciężar.
Blondynka zacisnęła powieki. Nie miałem pojęcia, czy próbowała zahamować kolejny potok łez, czy może nie chciała na mnie patrzeć.
– Będzie wściekły.
– Znam Christiana już kawał czasu. Na początku będzie smutny, rozżalony i zapewne rozczarowany, ale...
– Nie wybaczy mi zabicia naszego dziecka – Alice schowała twarz w dłoniach. – Sama nie wiem, czy będę potrafiła spojrzeć po tym wszystkim w lustro.
Obserwowanie, jak moja przyjaciółka stoi przed trudnym wyborem, a jej ciało drży z zimna, strachu i poczucia winy, było fizycznie bolesne. Mój żołądek przypominał wypełniony kamieniami wór. Nie miałem pojęcia, jak wiele zakrętów przyjdzie nam jeszcze pokonać, jednak – choć na tamtą chwilę nie widzieliśmy promieni słońca – musieliśmy przejść przez tę burzę razem. Nie mogłem zostawić Alice samej. Nie było opcji, żebym się od niej odwrócił, nawet jeśli nie popierałem decyzji, którą podjęła.
Przeczesałem palcami włosy, tym samym strzepując z nich śnieg, a następnie odetchnąłem głęboko. Nos miałem zapchany, gardło cholernie mnie piekło.
– Daj Christianowi szansę. Po prostu mu zaufaj, a przekonasz się, że wspólnymi siłami udźwigniecie każde zmartwienie. Nie bez powodu jesteście małżeństwem, prawda?
Nieśmiało skinęła głową.
– Strasznie mi wstyd, Neil.
– Chodź tu – wyciągnąłem rękę, objąłem Alice i potarłem jej spięte ramię. – Wracajmy do domu. Przed tobą bardzo trudna, ale potrzebna rozmowa.
Między nami zapanowała cisza. Myślałem, że przyjaciółka już się nie odezwie, więc niespiesznie zacząłem podnosić się do pozycji stojącej. Wyprostowałem zlodowaciałe nogi, ruszając palcami u stóp, w których częściowo straciłem czucie.
– Dziękuję. – Wyszeptała znienacka Alice. – Dziękuję za to, że jesteś i nigdy mnie nie oceniasz.

***

Mimo fatalnego samopoczucia, nie usiadłem nawet na chwilę. Stałem w oknie i czekałem, aż drzwi domu Collinsów się otworzą. Alice rozmawiała z Christianem przez ponad dwie godziny, później dołączyli do nich Alberto i Tara.
Przez moją głowę przetaczały się różne scenariusze. Nie chciałem robić sobie złudnych nadziei, ale jakiś cichy, wewnętrzny głos podpowiadał mi, że skoro poświęcali na tę dyskusję tak dużo czasu, może istniała jeszcze jakaś szansa.
Westchnąłem i oparłem rozgrzane czoło o szybę. Gdyby mój brat przekonał Alice do zmiany zdania, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Minuty zmieniały się w kolejne godziny, a ja wciąż sterczałem przy oknie. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca, przez nieustępujący skurcz brzucha straciłem apetyt, mój poziom hormonu stresu we krwi z całą pewnością przewyższał dopuszczalną normę. Myślałem, że nie można być bardziej zdenerwowanym, ale nagle zauważyłem Alice i Christiana. Wyszli z domu i stanęli na podjeździe, wzajemnie się obejmując.
Wystrzeliłem jak z procy. Nie dbałem nawet o to, by założyć kurtkę, ciepła bluza musiała mi wystarczyć. Nogi same niosły mnie w kierunku przyjaciół. Wraz ze skracającym się między nami dystansem, czułem się coraz dziwniej. Zupełnie jakby widok Alice wtulonej w bok swojego męża sprawił, że w moim sercu zapłonął ogień wiary i optymizmu. Stali tak blisko siebie, kobieta wyglądała na o wiele spokojniejszą niż podczas naszej rozmowy na szczycie góry. Oczywiście nie skakała z radości, ale już nie płakała.
Przyspieszyłem kroku, pot ciekł mi wzdłuż kręgosłupa.
Czy to naprawdę możliwe?
Spojrzałem na Alice w tym samym momencie, w którym ona spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się słabo.
Uśmiechnęła się!
Miałem już pewność, że wszystko co widziałem, nie było wytworem mojej wyobraźni powstałym wskutek wysokiej gorączki. Nadzieja unosiła moje stopy nad ziemią, frunąłem, by jak najszybciej dotrzeć do Collinsów. Chciałem wyściskać Alice, powiedzieć jej, jak bardzo się cieszę, przypomnieć, jak cholernie ją kocham. A później rzucić się na Christiana. Musiałem przecież pogratulować mu, że zostanie ojcem! Rozemocjonowany stanąłem tuż przed podjazdem. Ignorując nieznośne zawroty głowy i ciężko dysząc przeniosłem wzrok na przyjaciela i... i właśnie wtedy wszystko do mnie dotarło. Zrozumiałem, że nie kupię wózka. Nie pomogę w skręcaniu łóżeczka. Nie pomaluję z chłopakami pokoju dla dziecka.
Christian, dostrzegłszy moją reakcję, nieznacznie skinął głową. Potwierdził to, o czym myślałem, zgasił mój wewnętrzny płomień. Gdybym od początku skupił na nim uwagę, zauważyłbym jego oczy pełne żałoby i to, jak bardzo był blady.
– Nie zostawiłeś Alice, kiedy cię potrzebowała – odezwał się, robiąc krok w moją stronę. – To dla mnie wiele znaczy, Neil. Bardzo ci dziękuję.
Mimo potwornie palącego bólu, udało mi się przełknąć ślinę.
– Nie dziękuj, jesteśmy rodziną. – Wzruszyłem ramieniem, odchrząknąłem i zerknąłem ukradkiem na Alice. – To... ten...
– Podjęliśmy decyzję o aborcji. – Christian ułatwił mi przebrnięcie przez tę kurewsko niezręczną rozmowę, za co w pewnym sensie byłem mu niesamowicie wdzięczny. Wypowiedzenie tego na głos musiało go wiele kosztować.
Przejechałem językiem po wnętrzu policzka. Nie wiedziałem co powiedzieć, jak ich pocieszyć i czy w ogóle powinienem to robić. Może woleli przejść przez ten koszmar, a później o wszystkim zapomnieć?
– Rozumiem. – Odezwałem się wreszcie i dodałem niemrawo: – Bardzo mi przykro, że spotkało was coś takiego.
Alice stanęła obok Christiana. Jej oczy znów stały się wilgotne, jednak tym razem patrzyła na mnie z mieszaniną smutki i wdzięczności. Widziałem, ile energii wkładała w to, by nie wybuchnąć płaczem.
– Zaraz jedziemy na zabieg. Alberto wszystko załatwia. – Wyjaśniła astenicznie. Wyglądała, jakby miała rozpaść się na kawałki.
Podszedłem do przyjaciółki i po raz enty zamknąłem ją w silnym uścisku. Choć kobieta postanowiła przerwać ciążę, i tak uważałem, by delikatnie obchodzić się z jej brzuchem. Było to silniejsze ode mnie.
– Masz w nas wsparcie. Pamiętaj o tym, dobrze? – Wymamrotałem w długie, jasne włosy.
– Strasznie się boję...
Świadomość, że za parę godzin znów zobaczę Alice – uboższą o ciężar w postaci dziecka, którego nie chciała, lecz bogatszą o kolejną traumę – wbijała mi szpilki w serce.
– Będę tu na ciebie czekać.
– Obiecujesz, Neil?
– Obiecuję.

***

– No, Lewis – mężczyzna w średnim wieku zgarnął papiery w kupkę, a następnie zaczął wsuwać je do teczki – szybko minęło, co? – Zagadnął, mając na myśli mój wyrok.
Niechętnie odwróciłem wzrok od okna. Pierwszy raz od dawna miałem okazję popatrzeć na toczące się za szybą życie bez krat przed nosem.
– Ta. – Parsknąłem krótko. – Jak z bicza strzelił.
– Dostałeś już wszystkie informacje na temat warunków zwolnienia, prawda?
Skinąłem głową.
– Dostałem.
– A czy przedyskutowano z tobą obowiązki, które będziesz musiał wykonywać po wyjściu na wolność?
– Przedyskutowano.
– Zrozumiałeś wszystko?
– Zrozumiałem.
Kurator skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się pobłażliwie. Lubiłem go, był naprawdę w porządku, a i on chyba całkiem za mną przepadał, bo parę razy przymknął oko na moje drobne potknięcia. Tu nie zanotował bójki, tam nie dosłyszał pyskówki ze strażnikami. Przez okres odsiadki całkiem się do siebie zbliżyliśmy, w pewnym sensie przypominał mi mojego tatę.
– Nie jesteś dziś zbyt rozmowny, Neil. – Stwierdził, przekrzywiwszy głowę na bok. – Czyżbyś stresował się opuszczeniem tego miejsca?
Wywróciłem oczami i na powrót wyjrzałem przez okno. Wiedziałem, do czego zmierzał.
– Przypomnieć ci pierwszy punkt z listy twoich obowiązków? – Zadał kolejne pytanie, gdy pojął, że nie odpowiem mu na te pierwsze.
– Nie trzeba.
– Zobowiązałeś się do znalezienia pracy lub kontynuowania nauki w ramach procesu reintegracji społecznej.
Na gałęzi jednego z wielu drzew usiadł ptak. Chciałem poprzyglądać mu się trochę dłużej, lecz gdy niechcący dostrzegłem w szybie swoje odbicie, automatycznie odwróciłem twarz w stronę kuratora. Nie lubiłem patrzeć na człowieka, którym się stałem. Po zagubionym dzieciaku, porzuconym przez rodzinę chłopcu nie było już śladu. Wyglądałem jak cholernie zmęczony życiem człowiek, chociaż miałem dopiero dwadzieścia dwa lata.
Czasami zastanawiałem się, czy jeszcze kiedyś będę odczuwał szczere rozbawienie. Czy będę potrafił śmiać się do bólu brzucha. Czy będę szczęśliwy.
– Wiem. – Odpowiedziałem wreszcie.
– A czy nie uważasz, Neil, że będzie ci bardzo ciężko znaleźć dobrą, a przede wszystkim legalną pracę, nie mając zameldowania?
Ująłem dolną wargę między zęby i lekko ją zassałem.
– Pewnie będzie.
– Mhm. – Mężczyzna pochylił się nad swoim kajecikiem i coś zanotował. Niesamowite, że nawet na końcu naszej wspólnej przygody robił wszystko, żeby mi pomóc. – Rozmawialiśmy już na ten temat, ale widzę, że nie zmieniłeś zdania?
– Nie. Nie zmieniłem.
Kurator westchnął głośno.
– Szkoda. Mam namiar na fantastyczne instytucje, które pomagają byłym skazanym. Oferują pomoc w znalezieniu zakwaterowania, pracę, wsparcie psychologiczne...
– Dziękuję, ale nie skorzystam.
Już pierwszego dnia pobytu w pierdlu obiecałem sobie, że kiedy tylko stąd wyjdę – całkowicie odetnę się od przeszłości. Nie chciałem pomocy od żadnej organizacji, która non stop przypominałaby mi o gównie, w jakim tkwiłem przez ostatnie lata. Nie zamierzałem zmieniać postanowienia, więc powtarzałem sobie aż do znudzenia: gdy przekroczę próg więziennych, metalowych drzwi, nastanie nowa era Neila Lewisa. Będę wolny. I już nigdy, kurwa, przenigdy nie wrócę za kraty... Nieważne, ile osób jeszcze zabiję.
Mężczyzna chyba potrafił czytać mi w myślach, bo przetarł twarz ręką. Zawsze powtarzał, że moja upartość strasznie go irytowała, ale tym razem wyglądał na bardziej zrezygnowanego i załamanego, aniżeli wkurzonego.
– Będę trzymał za ciebie kciuki, dzieciaku. – Wstał, okrążył biurko, a następnie położył dłoń na moim ramieniu i mocno je ścisnął, jakby tym samym chciał podkreślić powagę swoich słów albo przypieczętować złożoną mi obietnicę. Zupełnie niepotrzebnie, bo naprawdę mu wierzyłem. Był jedyną osobą, która chciała dla mnie dobrze. Oczywiście oprócz Nancy, ale ją musiałem najpierw odnaleźć. – I pamiętaj, że masz dwuletni zakaz opuszczania kraju.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem.
– Jasne, proszę pana.
Ruszyliśmy w kierunku drzwi. Jeden krok, drugi, trzeci. Od rozpoczęcia nowego życia dzieliło mnie zaledwie kilkanaście metrów. Serce galopowało mi w piersi, oddech stał się płytki i przyspieszony.
– Neil – gość, którego, mimo sympatii, miałem nadzieję już nigdy nie spotkać, rozciągnął wargi w serdecznym uśmiechu – trzymaj się z dala od kłopotów.
– Oczywiście. Taki mam zamiar.
Powieka mi nawet nie drgnęła, gdy kłamałem mu w żywe oczy.



***

Uniosłem ciężką głowę i rozejrzałem się po pokoju. Nie wiedziałem, jak długo spałem, ale na ekranie telewizora w sypialni, zamiast filmu, który miałem zamiar obejrzeć, przewijały się napisy końcowe. Opadłem z powrotem na poduszkę, czując niebywale silne dreszcze. Drapanie w gardle, ból zatok i gorączka nie były dla mnie wielkim zaskoczeniem – odkąd Olgierd zaserwował mi trzytygodniowe wczasy odchudzające, moja odporność prawie że nie istniała.
Wziąłem głęboki wdech i spróbowałem wstać z łóżka, jednak coś ciężkiego skutecznie unieruchamiało mi nogi. Minęło parę sekund nim zorientowałem się, że to Balto postanowił ułożyć na nich swoje wielkie cielsko. Delikatny uśmiech sam wpełzł na moje usta, lubiłem tego psiaka. Może nie darzyłem go jeszcze tak wielką miłością, jak Shelby, ale byliśmy na bardzo dobrej drodze, by nawiązać ze sobą wyjątkową więź.
Drzwi do pokoju wydały z siebie charakterystyczne kliknięcie, kiedy ktoś nacisnął na klamkę i lekko je uchylił. Spojrzałem w kierunku wejścia.
– Cześć. – Rzuciła beznamiętnie Olivia, przystanąwszy w progu. – Przyniosłam ci coś przeciwbólowego. Spałeś bardzo niespokojnie.
Omiotłem kobietę wzrokiem. Patrzyła na mnie, jakbym był obcym człowiekiem, któremu chce pomóc jedynie z czystej przyzwoitości.
– Dziękuję – mruknąłem pod nosem, obserwując, jak wchodzi w głąb sypialni. – Nie czuję się najlepiej.
– Widzę.
Oli położyła opakowanie leków na szafce nocnej, a następnie sięgnęła do kieszeni spodni. Nim zdążyłem sięgnąć po pierwszą tabletkę, wysunęła w moją stronę dłoń. Trzymała telefon, który najwyraźniej musiałem zostawić w kuchni lub salonie.
Pociągnąłem nosem i zmarszczyłem brwi w geście niezrozumienia.
– Dostałeś mnóstwo wiadomości. – Wyjaśniła oschle.
– Poważnie, Holm? – Zapominając o drzemiącym na moich nogach Balto, zerwałem się do pozycji siedzącej. – Grzebałaś mi w telefonie?
Kobieta parsknęła bez krztyny rozbawienia.
– Nie bądź śmieszny. – Odparła sztywno. – Przez godzinę twój telefon bez przerwy pikał, więc po prostu wzięłam go do ręki, żeby ci go przynieść. Nie moja wina, że jej imię nagle pojawiło się na ekranie.
Usłyszawszy słowa Olivii, błyskawicznie przechwyciłem swoją komórkę. Byłem na siebie wściekły, że istniało ryzyko, iż przespałem powrót Collinsów. W dodatku myśl, że Alice mogła chcieć się ze mną skontaktować, a ja od godziny jej nie odpisywałem, naprawdę mnie przeraziła.
Z walącym w piersi sercem przycisnąłem kciuk do czytnika linii papilarnych. Dopiero gdy odblokowałem iPhone'a, a moim oczom ukazały się dziesiątki SMSów, których nadawczynią z całą pewnością nie była Alice, zrozumiałem, dlaczego Oli nie mogła na mnie patrzeć.
Odrzuciłem telefon na kołdrę i głośno westchnąłem.
– To nie tak jak myślisz. – Palnąłem idiotycznie.
Nie miałem pojęcia, czemu użyłem właśnie tej wymówki. Przecież w filmach mówienie takich rzeczy wściekłej kobiecie nigdy nie kończy się dobrze.
– Oczywiście, Neil. – Olivia rozciągnęła wargi w krzywym, wymuszonym uśmiechu.
Łeb zaczął mi pulsować, ognista kula utknęła głęboko w gardle, a ból mięśni przypominał o tym, jak chujowo się czułem.
– Dlaczego mi nie wierzysz? – Warknąłem poddenerwowany.
– Serio? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Naprawdę tego nie wiesz?
Wstałem z łóżka i spojrzałem na Holm z góry.
– Po pierwsze, nic nie łączy mnie z Sophią...
– Sonją. – Wprowadziła korektę, czym jeszcze bardziej podniosła mi ciśnienie.
– Nic nie łączy mnie z Sonją, do kurwy nędzy. A jeżeli chcesz się kłócić o jakieś głupie wiadomości, to proszę bardzo.
Olivia pokręciła głową.
– To wszystko, co masz do powiedzenia?
– Na ten temat? Tak. – Minąłem kobietę i podszedłem do szafy, żeby wyciągnąć cieplejszą bluzę. – Zaraz wychodzę z domu, umówiłem się z Alice.
– Alice i Christian gdzieś pojechali.
– Wiem – sapnąłem posępnie. – Obiecałem, że spotkamy się po ich powrocie.
– Jedziesz do niej, prawda?
Otworzyłem szerzej oczy, a następnie powoli odwróciłem twarz w kierunku Oli.
– Do kogo? – Spytałem prześmiewczym tonem, by zaakcentować, jak bardzo niedorzeczne były jej przypuszczenia.
– Do tej suki, która do ciebie wypisuje.
Naprawdę nie miałem siły na sprzeczki. Nie dość, że choroba rozłożyła mnie na łopatki, to jeszcze cała sytuacja z ciążą nie dawała mi spokoju... Jak wiele potrafiłem udźwignąć? Ile problemów może przylgnąć do jednej osoby w tak krótkim czasie? Niekiedy odnosiłem wrażenie, że los mścił się za wszystkie moje grzechy i stopniowo zsyłał na mnie kary, jedna po drugiej.
Chwyciłem pierwszą lepszą bluzę z kapturem.
– Nie jadę do Sonji. – Burknąłem przez ramię. – Powiedziałem ci już, że wychodzę, żeby porozmawiać z Alice.
– Dlaczego nie porozmawiacie jutro?
Zacisnąłem pięści, gniotąc miękki materiał.
Kontrola, kontrola i kontrola. Ciągła kontrola, której nienawidziłem.
– Bo Alice chce porozmawiać ze mną dzisiaj. Potrzebuje mojego wsparcia.
– Ja też chcę z tobą porozmawiać! Nie widzisz, co się między nami dzieje, Neil?!
– Więc porozmawiamy później! – Mimo chrypy i zatkanego nosa, również uniosłem głos. – Przyjmij do wiadomości, że inni też mają swoje problemy! Nie zachowuj się jak pępek świata i zrozum, że nie jesteś tutaj najważniejsza! – Wykrzyczałem słowa, których pożałowałem, gdy tylko rozbrzmiały w moim pokoju.
Olivia rozchyliła usta, choć nie wyglądała, jakby chciała cokolwiek powiedzieć. Po kilku niesamowicie przytłaczających i niezręcznych sekundach ciszy, zaczęła się wycofywać.
– Oli, zaczekaj... – Podjąłem próbę ratowania sytuacji, ale było za późno.
Odpowiedziało mi głośne trzaśnięcie... I szloch, który usłyszałem po drugiej stronie zamkniętych drzwi.

***

Wszystko się posrało.
Stałem oparty o bramę i obserwowałem światła nadjeżdżającego z oddali samochodu. Od spotkania z Alice i Christianem dzieliły mnie ostatnie sekundy. Rozmyślałem nad tym, jakich ludzi zaraz zobaczę. Czy będą to ci sami przyjaciele, których znałem od lat? A może w przeciągu tych kilku godzin bezpowrotnie się zmienili? Jak dużej traumy musieli doświadczyć? Widzieli swoje martwe dziecko, czy woleli go nie oglądać? Zechcą zorganizować mu pogrzeb, czy będą udawać, że wszystko, co miało dziś miejsce, było tylko wyimaginowanym koszmarem?
Skurcz żołądka i uczucie mdłości boleśnie sprowadziły mnie na ziemię, efektem czego przestałem bić się z myślami. Musiałem skupić całą uwagę na Collinsach. To oni potrzebowali teraz pomocy, zrozumienia i silnej, pomocnej dłoni, ewentualnie ramienia, w które i jedno, i drugie mogłoby się wypłakać.
Uniosłem rękę, dając znak strażnikowi. Po chwili skrzydła ogromnej bramy zaczęły sunąć na boki. Auto przyjaciół wjechało na terytorium Malbatu, minęło dom Nancy i Masona, aż wreszcie zatrzymało się na podjeździe tuż obok nowego skutera Liama.
Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem przed siebie. Zdążyłem postawić zaledwie trzy kroki, a drzwi od strony pasażera oraz kierowcy otworzyły się w tym samym momencie. Christiana zauważyłem w pierwszej kolejności. Choć jedynym źródłem światła była lampka paląca się na ganku oddalonym od nas o kilka metrów, od razu dostrzegłem jego wilgotne policzki.
– Neil... – Przeniosłem wzrok na Alice. Kroczyła w moją stronę z lekko zwieszoną głową, kurtkę miała brudną od smarków i mokrą od łez. – Czekałeś na nas. – Bardziej stwierdziła niż zapytała.
Uniosłem kąciki ust w smutnym, lecz wspierającym uśmiechu.
– Przecież obiecałem. – Odpowiedziałem, otwierając ramiona dla przyjaciółki.
Kobieta od razu skorzystała z zaproszenia, przytuliła mnie tak mocno, że aż zabrakło mi tchu i zaniosła się płaczem. Oparłem brodę na czubku głowy blondynki, przyrzekając sobie w duchu, że dam jej tyle czasu, ile będzie potrzebować.
– Już dobrze, wszystko się ułoży... – Urwałem, kiedy Alice nieco się odsunęła, a po chwili, nim zdążyłem zrozumieć, co tak naprawdę robi, wcisnęła mi do ręki kawałek papieru.
Zdezorientowany spojrzałem na kartkę i zmrużyłem powieki, by dostrzec znajdujące się na niej tabelki, wykresy oraz czarnobiałe zdjęcie.
Oszołomiony podniosłem głowę. Gdy tylko odnalazłem wzrokiem Christiana, żyłami popłynął mi prąd, który rozpalił każdą komórkę mojego ciała. Mężczyzna opierał się łokciami o dach pojazdu i szczerzył tak szeroko, jak nigdy wcześniej.
Moje kolana raptownie zmiękły, prawie upadłem na ziemię.
– Nie mogłam tego zrobić... – Alice chwyciła mnie za drżącą z emocji dłoń. – Będziesz najlepszym wujkiem na świecie.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz