Ukłony dla autorki: [przepisywane po raz 1938473]
*Ukłony dla mnie w przyszłości [coś się odwaliło i muszę na nowo tłumaczyć 20 rozdziałów]*
Gdyby to zależało od y/n l/n, czytałaby całe lato. Zagubiona w historycznych książkach, powieściach przygodo...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
dostałem gorączki jestem ci winien dużo teraz trzymam się dostałem gorączki, teraz jestem gotowy zabierz mnie do burzy
•••••
TW: strzelanina, krew, napaść
— Armata w dół, teraz! — Przeraźliwy głos Jamiego L/n rozbrzmiał w cichej okolicy. Lufy, które jeszcze nie opadły, opadły na jego palący rozkaz, a oczy, które odziedziczyłam, zwróciły się ku mnie z przerażonym gniewem. — Y/n, co ty tu robisz?
Nie mogłam odpowiedzieć, przerażona zamilkłam. Nie bałam się mojego ojca, pistoletów, które właśnie wycelowano we mnie, ale bałam się zdezorientowanego spojrzenia, którym Lloyd na mnie patrzył. Nie mogłam nawet na niego spojrzeć.
I nie tylko na Lloyda – jego rodzice, Wu, jego zespół – czułam ciężar wszystkich ich spojrzeń. Każdego, kto mnie wspierał, każdego, kogo zaczęłam uważać za rodzinę po koszmarach minionego tygodnia. Zdradziłam ich wszystkich. Byłam córką ich największego ciernia i nigdy im tego nie powiedziałam. Nigdy nie powiedziałam Lloydowi.
— Czy ktoś to przewidział? — Usłyszałam szept Jaya za mną, jego głos był zamglony od szoku. Odpowiedzi były wyłącznie wymamrotanymi przeczeniami.
Kolejny donośny huk z epicentrum Stiix sprawił, że potężny wiatr powiał nad nami wszystkimi, a ja zostałam wyrwana ze stanu szoku. Odwróciłam się w stronę miasteczka i zobaczyłam, jak fontanna widmowych istot wystrzeliła w niebo i rozlała się po miasteczku.
Mój oddech stał się płytki, pełen paniki. Było tak wiele duchów – jak mogliśmy je pokonać? Jak przedostać się przez Stiix i dotrzeć do Morro? Czy plan nadal by zadziałał? Czy Lloyd pozwoliłby mi teraz do nich dołączyć?
Ktoś położył mi dłoń na ramieniu i odwrócił mnie, bym stanęła twarzą w twarz z zagubionym i wściekłym Lloydem. Spojrzenie jego zielonych oczu było wszystkim, czego się obawiałam – nie, było gorzej, bo było prawdziwe. Poczułam, jak moja dusza rozpada się pod wpływem chłodu jego spojrzenia.
— On jest twoim tatą? — Syknął Lloyd.
Gardło mi zaschło. — Chciałam ci powiedzieć, ja próbowałam...
— On jest twoim tatą. — Lloyd przycisnął dłoń do zamaskowanej głowy i wydał z siebie głośny chichot niedowierzania. Nie uważał tego za zabawne. — Boże, wszystko to – wszystko ma sens.
— Przepraszam. — Powiedziałam rozpaczliwie. Moje słowa brzmiały jak błaganie, a groza jego rozczarowania sprawiła, że zapiekły mnie oczy. — Bardzo mi przykro.
Wszystko szło coraz gorzej. To był bałagan, który narastał lawinowo, a ja czułam, jak napięcie biczuje przez Lloyda. Każdy cios bolał, każdy cios sprawiał, że upadałam jeszcze bardziej. Nigdy w życiu nie byłam tak zniesmaczona tym, że kogoś zdenerwowałam.