Rozdział 18.

6.1K 267 12
                                    

Minął dzień od pamiętnych odwiedzin, a nic się nie zmieniło.
Sean zaszył się w swoim gabinecie i stamtąd nie wychodzi.
Służba biega po całym domu i sprząta.
Aja wciąż zawracam sobie głowę wczorajszym incydentem.
Siedzę u siebie w pokoju. Leżąc na tym wygodnym łóżku, zastanawiam się nad tym czy przypadkiem nie mam omamów? Czy Więzienie Niewolników nie zniszczyło mi psychiki.
Mimowolnie dotknęłam swojej ręki. Miałam na niej jeszcze blizny,pozostałości po ciasnym pomieszczeniu.
Odsunęłam od siebie przeszłość i poszłam myślami dalej.
Ta kobieta nazwała się siostrą Crossa. Tess Cross? Nie sądziłam że ma rodzone rodzeństwo...
Jak zniknęła? Nikt nie rozpływa się w powietrzu... ale ona to zrobiła!
Poczułam że głowa zaczęła mnie boleć i walnęłam pięścią o poduszkę.Musiałam się na czymś wyżyć, czułam wszechogarniającą bezsilność.
Ciągnąca jakąś siłą, wstałam z łóżka. Zegarek na szafce wskazywał dziewiątą wieczorem. Pewnie wszyscy już skończyli swoje obowiązki i się rozeszli...
Wyszłam z pokoju i nie zajęło mi to nawet pięciu minut, a już byłam w kuchni. Czułam zapach czosnkowego pieczywa i wiedziałam co jutro podadzą.
Podeszłam do drzwi i popchnęłam szkło. Otworzyły się, wyszłam na dwór.
Wiał ciepły, delikatnie smagający wiatr. Byłam zachwycona pięknem ogrodu. Jak zawsze.
Zeszłam po schodach, pod butami uginała się soczysta trawa.
Uśmiech sam wylał mi się na usta, nic nie mogłam z tym zrobić.
Sądziłam że to normalne. Przez tyle lat widzieć tylko beton i ani źdźbła trawy...
Ta myśl kazała mi położyć się na trawie. Poleciałam jak wielki kot i dopiero teraz czułam się dopełniona. Czułam ze natura mi przebacza, że pozwala mi znów się sobą cieszyć.
Z śmiechem położyłam się na brzuchu i centralnie przede mną pokazały się róże.
Wstałam by je zobaczyć, by poczuć ich jedwabiste płatki na skórze.
Nie myliłam się, były jedwabiste. Każda piękniejsza od drugiej...ale był jeden pączek.
Nachyliłam się nad nim. Nie był taki jak inne kwiaty. Niewyrośnięty,zamknięty w swojej skorupce. Czekał na dogodny moment by wyjść na świat.
Uklękłam przed całym krzaczkiem i wcięłam między dłonie ów pąk. Był jak jedna opuszka mojego palca, więc był malutki. Dotknęłam go,przejeżdżając palcem po nim.
Uśmiechnie schodził z moich ust. W geście szaleństwa, rozejrzałam się czy nikt mnie nie obserwuje i przemówiłam.
-Skarbie. - zaczęłam. - urośniesz. Będziesz największym i najpiękniejszym ze wszystkich swoich braci! - i w geście obietnicy ucałowałam jego skorupkę.
Miałam wstać, lecz ów pąk zaczął się zmieniać! Przestraszyłam się że go złamałam i moje obietnica nie zostanie zakończona, lecz on się rozrastał.
Najpierw skorupka od góry zaczęła się otwierać, pokazywać piękne białe płatki. Patrzyłam urzeczona jak wychodzi na świat.
Może to głupie ale czułam się jak matka owego kwiatu, jakbym to ja go poczęła i urodziła.
Zakręciła mi się łza w oku gdy zobaczyłam go w całej okazałości....
Tak jak mówiłam, był największy i najpiękniejszy ze wszystkich kwiatów.
Widziałam jak uśmiecha się do mnie, jak rozstawia płatki w geście zaproszenia.
Byłam tak zaczarowana tym spektaklem że nie zauważyłam tego co działo się nad moją głową. Dopiero szalejące cienie obok kazały spojrzeć w górę. To co zobaczyłam mnie przestraszyło a jednocześnie zaciekawiło.
Ów księżyc, który przestraszył mnie tak pamiętnej nocy, teraz kręcił się tak szybko i tak precyzyjnie... sprawiał wrażenie zapomnianego.
Wydawało mi się że chce pokazać że to on jest najważniejszy, tworząc przerażenie u ludzi chce wzbudzić lęk.
Udało mu się.
Słyszałam krzyki z dołu. Bałam się zobaczyć kto krzyczy. Bałam się oderwać wzrok od Księżyca by go nie zezłościć. Jego kolory,ultramaryna, biel, czerń.... hipnotyzowały aż za bardzo.
Urzeczona,klęczałam przed moimi kwiatkami, w obecności innych roślin i patrzyłam się na tą smutną gwiazdę.
-Nie ma Cię kto kochać, prawda? - zapytałam. Widziałam jak się uspokaja, jak cienie zwalniają a on zatrzymał się. Miałam wrażenie że chce mi coś powiedzieć, więc czekałam.
Nie wiem ile tak siedziałam oczekując odpowiedzi, ale wreszcie się doczekałam. Wiatr się podniósł, zaczął wiać, łamać,niszczyć.
Tak się czuł Księżyc.
Uśmiechnęłam się do niego i z smutkiem powiedziałam że wszystkie będzie dobrze, że będę z nim.
Ale on nie chciał wierzyć. Ktoś mu to już obiecywał i nie potrzymał słowa.
-Zostawił cię tak? Biedaku...
Powiał lekki wietrzyk. Uśmiechnęłam się i wstałam. Patrząc na niego,mówiłam prosto do niego.
-Ja będę z tobą zawsze, nie opuszczę cię, Księżycu!
I niesiona niezwykłą mocą, zaczęłam stąpać po trawie, czułam jej gładkość. Kołysałam całym ciałem, a szum drzew akompaniował mi tak pięknie że czułam się jak w bajce.
Cały ogród był jak z bajki.
Zatrzymałam się. - Kim ona była?
Zamiast mi odpowiedzieć, po prosty ucichł. Zniknął, zostawił mnie.
Chciałam płakać, wyzywać Go. Jak on mógł?!
Łzy goryczy i smutku zakręciły mi się w oczach. Pociągnęłam nosem i wtedy usłyszałam cichy śmiech.
Odkręciłam się z zamiarem zbesztania tego kto ośmielił się śmiać z mojego smutku.
Głos wydobył się z moich róż. Różyczka? Śmieje się ze mnie?
Podeszłam do niej spokojnie. Gdy stanęłam naprzeciwko, uklękłam i szukałam źródła chichotu.
To co zobaczyłam zagłębiło mnie w przekonaniu... że zwariowałam.
Na gałązkach siedziały trzy dziewczynki. Ale nie takie ludzkie...były wielkości męskiej ręki, a na plecach miały .... skrzydła?!
Zamrugałam by przyjrzeć się uważnie, ale nie pomyliłam się. Były skrzydlate.
-Długo będziesz się tak lampić? - zapytała jedna z nich. Była ubrana w niebieskie spodnie i czarną koszulkę z czaszką z przodu.Jej zadziorna twarz pokazywała że nie da sobie w kaszę dmuchać.
-Den, przestań! - krzyknęła inna. Miała na sobie sukienkę w kwiaty i długie buty. Besztając siostrę, zwróciła się do mnie z uśmiechem. - Witaj, Alexo! - jej słodka twarz była rozpromieniona.- Jak się masz?
-Ja... yyy.. - nie wiedziałam co powiedzieć. Wróżki? U mnie?Rozmawiają ze mną? Czy ja zwariowałam? - Cześć? - odpowiedziałam pytająco.
-Wiedziałam że tak zareaguje. - udając schody w powietrzu, "weszła"po nich do mnie. Spojrzała mi prostu w oczy. - Chcesz wiedzieć czemu tu jesteśmy? - klepnęła mnie ręką w nos. - To ja ci powiem. - założyła ręce na piersi i stała w rozkroku. - Bo jesteśmy tobą. Ja. - wskazała na siebie. - Jestem tą która się sprzeciwia. Mam wszystkie twoje cechy buntowniczki. Ned. - wskazała na tą w kwiatkach. - jest tą miłą i uroczą. Tą towarzyską. I wreszcie Edn. - wskazała jedną gałązkę. Siedziała na niej mała czarnulka w długiej czerwonej szacie. Uśmiechała się słabo i wyglądała na przestraszoną. - Jest z nas najsilniejsza. Wieszczemu? Bo to jej przypadły cechy samotności, strachu. Twojego strachu. A wiesz czemu? Bo te cechy opanowały ciebie,Alexo.
Spojrzałam na nią. Miała rację...
-Skąd jesteście?
-Tata nas przysłał! - krzyknęła Ned.
-Tata? - nie rozumiałam. Widać było że nie wiedzą o co mi chodzi. - Kto jest waszym tatą. Wszystkie trzy pokazały na Księżyc. Odwróciłam głowę do niego i uśmiechnęłam się. -Sprytny jesteś... - szepnęłam. Z uśmiechem zwróciłam się do'wróżek'. - Wiecie... ja już muszę iść do domu, więc.. Pa?
-Słucham?! - krzyknęły i wybałuszyły na mnie wzrok.
-No... znaczy się.... Wy tu zostajecie?
-No... znaczy się.... Tak!? - przedrzeźniała Den.
O Boże... ja zwariowałam! Najpierw rozmawiam z roślinami, potem z Księżycem.. a teraz to?! Wróżki?!
-A gdzie się zatrzymacie?
-Z tobą, oczywiście.
Chciałam już wypędzić, powiedzieć że nie potrzebuję wróżek.... ( jak to psychicznie brzmi!) ale wtedy usłyszałam stanowczy głos za sobą.
-Czekałam na was. - odwróciłam się i ujrzałam Aurorę. Stała na  tarasie i patrzyła się na nas...
"Widzisz je? Nie zwariowałam?"
"Nie,one są nam potrzebne."
Spojrzałam na nie i powiedziałam, a raczej zdecydowałam, rozkazałam
-Będziecie u mnie w pokoju. Nigdzie indziej.... tu nie jest bezpiecznie.
Widziałam że cała czwórka się ze mną zgadza.
Obejrzałam się na Księżyc i podziękowałam mu za córki.
Dzisiejsza noc.. była magiczna. A to oznacza......
Że magia istnieje.





















Zczłowieczenie. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz