Rozdział 27.

3K 174 0
                                    

Jak na karę przystało, Sean kazał nam czekać na siebie dokładnie trzydzieści sześć minut. Te cholerne trzydzieści sześć minut stałam tak i czekałam wraz z Cece. Za każdym razem chciałam odejść i go poszukać, lecz powstrzymywało mnie jedno i to samo :A jak przyjdzie i mnie nie będzie? I właśnie dlatego stałam tak,katując moje nogi i nudząc się na śmierć.

Ale z łaski swojej, przyszedł. Po czterdziestu. Pięciu. Minutach.

Tak,czekałam na niego czterdzieści pięć minut, stojąc i bojąc się że za nieposłuszeństwo da mi następny trening nie do wytrzymania.

Schodził z schodów, wolno, jakby chciał specjalnie podnieść mi ciśnienie.Ale najdziwniejsze było to że był uśmiechnięty.

Parę godzin temu nie było mu do śmiechu.... aż zrobiło mi się weselej na tą myśl.

W ogóle nie zważając na mnie, podszedł do Cece i spojrzał jej w twarz.

-Jest pani gotowa? - zapytał, flirtując. - Będą to trudne dwa dni....

-Dwa dni?! - krzyknęłam. Oszalał?! Ale on nie zauważył, lub po prostu nie chciał zauważyć mojego pytania. Wciąż patrzył się na Cece, oczekując odpowiedzi.

-Dwa dni, proszę pana? - powtórzyła moje pytanie. Oczywiście,łaskawie odpowiedział, kierując się nonszalancko do samochodu.

-Tak, rozmawiałem z Naszą Królową. - miał na myśli moją matkę,wszyscy tak o niej mówili. - Zabieram was na te dni do puszczy. -otworzył przed nią drzwi. Podziękowała skinięciem głowy i weszła. Myślałam że teraz ja mam wejść, lecz się pomyliłam.Podźwignął się i wpakował swoje duże ciało na miejsce obok siedzącej. Aż mnie zamurowało - był dupkiem, ale był też dobrze wychowany. Więc stałam tak, nie wiedząc co robić. Cece wychyliła się zza Seana.

-Alex, idziesz?

Chodź słyszałam jej pytanie, wciąż gapiłam się na Seana. Jak on mógł?Nie widział tego że upokorzył mnie przed samą sobą? Łaskawie spojrzał w moją stronę.

-Właśnie, idziesz? Nie mamy całego dnia. - powtórzył opryskliwie,robiąc wielkie halo z konieczności odpowiedzenia mi. Potem znów się odwrócił. Wiedziałam że nie wyciągnę od nie gowięcej, więc zadowoliłam się tym i wsiadłam. Oczywiście nie było miejsc w ich rzędzie, więc poszłam za nich.

Dwie godziny. Dwie głupie godziny słuchania jak Sean kokietuje Cece.

Czułam jak siedzi we mnie coś, co chce wyjść i mocno zdzielić go w policzek. On to robił specjalnie, każdy głupi by to zauważył.Więc ich olałam. Wyjęłam z kieszeni to urządzenie, które wydaje z siebie piosenki, podłączyłam słuchawki i zagłuszyłam wszystko muzyką. Ipod, jak nazwała go mama, był prezentem. Dostałam go od niej, nie wiem z jakiej okazji. Chyba po prostu bez okazji.

Oczywiście,wciąż widziałam. Nie słyszałam, lecz szczelina miedzy fotelami dawała mi idealne miejsce na oglądanie jego flirtu.

Było to wręcz głupkowate, bo widziałam że robi to tylko by mnie zdenerwować. Ale udało mu się - nie da się ukryć. Byłam jak tykająca bomba, która zaraz miała zrobić bum.

Gdy samochód ostro przystał, drzwi się otworzyły. Stał w nich Gregory.

Na jego widok się uśmiechnęłam. Zaczekałam aż Sean wyjdzie z Cece- oczywiście pomógł jej wysiąść. Gdy sama wymanewrowałam się spomiędzy foteli, poczułam na sobie wzrok Gregory'ego.Wyprostowałam się. Podniósł do góry brwi, bezgłośnie pokazując na tą dwójkę. Ja tylko pokręciłam głową, zrozumiał. Zostawił to bez komentarza, za co byłam mu wdzięczna.

Gdy wreszcie stanęłam nogami na gruncie, co nie było łatwe po dwugodzinnej jeździe, mogłam się rozruszać. Pokręciłam biodrami, barkami, poruszałam dłońmi. Wszystko miałam zdrętwiałe.

-Do zobaczenia za tydzień. - usłyszałam. Odkręciłam się wokół własnej osi i zobaczyłam oddalającego się dżipa. Czemu Gregory powiedział: Za tydzień?

Wtedy mnie oświeciło. Odwróciłam się na pięcie do Seana i spojrzałam na niego. Mogłam poczuć jak oskarżycielsko się patrzyłam.

-Tydzień?! Chcesz nas trzymać w tej puszczy tydzień?! -wrzeszczałam. Nie dziwiłam się sobie, byłam wściekła!

-Uspokój się. - był pełen spokoju. To rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej. Zaczęłam okładać go pięściami po klatce piersiowej.Oczywiście, nie na długo. Złapał moje nadgarstki, idealnie mnie blokując. Ale byłam sprytna, miałam jeszcze nogi. Kopnęłam go w piszczel. Zasyczał i już nie miałam pomysłów. Powalił mnie na ziemię, przygniatając jeszcze swoim cielskiem.

-Uważaj, zrobisz jej coś! - słyszałam pisk Cece. Sean oczywiście pokazał znów swoją prawdziwą twarz - zignorował jej wołania.

-Jeśli. - zasyczał, siedząc mi na brzuchu, uniemożliwiając oddychanie. - Jeszcze raz mnie zaatakujesz, pożałujesz. - czułam w tej groźbie prawdę. Wiedziałam że jest zdolny do wszystkiego i gniew mojej matki nie zniechęciłby go do zemsty. Jeszcze przez chwilę patrzył się na mnie dzikim wzrokiem, potem raptownie wstał.Nie zwracając już najmniejszej uwagi na mnie, czy wstałam czy umarłam, podszedł do naszych plecaków.

Usiadłam,łapiąc powietrze. Widziałam jak złapał pomarańczowy plecak i rzucił go Cece. Potem wziął w ręce mój. Przytrzymał go chwilę,jakby się nad czym zastanawiał, potem się otrząsnął. Rzucił mi go, nie patrząc. Plecak spadł idealnie przede mną. Prychnęłam ironicznie - no bo jakby nie? On we wszystkim musi być najlepszy!

Wstałam.Dopiero teraz poczułam jak obiłam sobie tyłek. Skrzywiłam się,ale zaraz ból minął.

-Więc tak. - zaczął Sean. - każde z nas. - wskazał palcem. -pójdzie w inną stronę. Przez cały tydzień macie utrzymać się przy życiu, jasne? Dużo jest tu zwierząt, dzikich zwierząt... -spojrzał wymownie na Cece. Wiedziałam o co mu chodziło - onanie nadawała się na takie przygody! Ale mus to mus, prawda? - Po tygodniu was znajdę... tylko nie zgubcie plecaków, bo to w nich macie nadajniki, dobrze? - spytał. Obie pokiwałyśmy głowami. - Niema tutaj ludzi mojej matki, są tylko dzikie zwierzęta, ale one też są niebezpieczne, uważajcie. - już myślałam że skończył i będę mogła pójść sobie wolno, szukać schronienia. Ale zatrzymały mnie jego słowa. - Tylko pamiętajcie... przeżyjcie. Bo trudno mi będzie tłumaczyć się że którąś z was zjadło zwierze. - jakby to było zabawne, roześmiał się w głos. -Więc... pozostało mi tylko się pożegnać. Pa. - i odwrócił się,wciąż uśmiechnięty od ucha to ucha.

Po chwili już go nie widziałam.

-I... co mamy robić? - zapytała bojaźliwie Cece.

-Przeżyć. - odpowiedziałam nonszalancko. Bo co innego? Ruszyłam w przeciwną stronę, lecz zatrzymał mnie krzyk dziewczyny.

-Zaczekaj! Ale jak to?! Bez jedzenia?! My tu mamy tylko kilka paczek suszonego jedzenia! Tak nie przeżyjemy!

-Cece... - podeszłam do niej. - Rozdzielamy się, nie będziemy tutaj razem. Każda z nas idzie w swoją stronę, pa. - i się odwróciłam.Nie dałam jej czasu na zatrzymanie mnie, pochłonęły mnie rośliny.Oczywiście, moje dobre serce nie pozwoliło mi sobie pójść.Zaczaiłam się i obserwowałam. Zostałam by zobaczyć jak sobie radzi. Nie było tak źle jak się spodziewałam, naprawdę!Pokręciła się trochę, powyzywała nas tak że chciało mi się śmiać i zaraz poszła dziarskim krokiem w trzecią stronę.Powiedziałam sobie w myślach tylko "zuch dziewczyna" i sama poszłam w swoim kierunku.

Zczłowieczenie. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz