16.Niezręczne spotkanie i ujawnienie prawdy

191 22 2
                                    

Osobą, o której mówiła DiDi był kapral Levi! Szedł właśnie w naszą stronę i najwidoczniej on też nas zauważył, bo również się na nas patrzył.

- Cześć kapralu! Dokąd idziesz?

- Dzień dobry DiDi. Właśnie szedłem do Dizzy, ale widzę że mnie w tym uprzedziłaś.

Ja nawet się nie odezwałam. Stałam tylko i patrzyłam się na niego, aż w końcu DiDi szturchnęła mnie w ramię i w tamtej chwili się obudziłam.

- Och! Dzień dobry kapralu.

Dość cicho to powiedziałam, ale chyba usłyszał jak nie wielu, do których mówię tak cicho.

- To skoro już nie potrzebujesz odwiedzin to ja już lepiej pójdę. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia kapralu.

I odszedł w stronę siedziby zwiadowców.

- Czy ty widziałaś to co ja?!

- A co miałam widzieć?

- No nie mów że nie widziałaś co miał za plecami w ręce!

- W sumie to nie skupiłam się na jego rękach, a co w nich trzymał?!

- Trzymał różę! A z tego co pamiętam to twój ulubiony kwiat!

Nie wierzyłam w to co mówiła, ponieważ wiedziałam że robi wszystko bym przyznała się że go lubię, ale ja nie daje się tak łatwo jej zagraniom. Jednak nie chciałam sprawić jej tym zawodu więc powiedziałam tylko że tego nie zauważyłam i poszliśmy dalej rozmawiając na ten sam temat co wcześniej. Ku mojemu zdziwieniu doszliśmy do domu DiDi po czym powiedziała:

- Słuchaj. Będę teraz musiała na chwilę pójść do domu żeby powiedzieć mamie że będę się tobą opiekować i zaraz wracam dobrze?

- Dobrze, poczekam.

Weszła do swojego domu i zostawiła mnie samą na zewnątrz. Zeszło dużo czasu za nim się pojawiła. Miałam dosłownie anielską cierpliwość, ale musiałam spytać.

- Czemu tak długo?!

- Bo musiałam zjeść obiad żebym nie latała cały dzień z tobą głodna.

Byłam tak zirytowana że zrobiłam minę podobną do miny Leviego i gapiłam się na nią moim zabójczym wzrokiem. To niestety na nią nie działało tak jak na innych, ale i tak z tego korzystałam.

- Możemy już iść do Sonii!

- Tak, tak już idziemy!

I poszliśmy wskazana przeze mnie drogą. Jednak ja jeszcze musiałam coś zrobić.

- DiDi.

- Słucham.

- Czy możemy jeszcze zahaczyć o mój dom?

- Pewnie że możemy.

Po tych słowach skręciliśmy ze ścieżki i poszliśmy do mojego domu.

- Wolę wejść sama jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko.

- Jasne wchodź! Ja poczekam.

Cieszyło mnie to że się ze mną zgadza. Weszłam do domu i od razu spotkałam mamę tym razem z tatą.

- Och cześć kochanie! Jak tam z twoja głową?! Słyszałam że miałaś wypadek!

- Cześć mamo. Wszystko w porządku nic mi nie jest.

Przytuliła mnie i nagle odezwał się ojciec.

- Co się stało, bo ja o niczym nie wiem?!

- No wiesz... Tytan mnie zaskoczył i uderzył rękom w głowę i zemdlałam, ale to nic poważnego.

Widać było po jego twarzy że dla niego to było coś poważnego. On zawsze był nadopiekuńczy i był przeciwko temu żebym szła do zwiadowców.

- To w takim razie jak trafiłaś do szpitala?!

- Zaniósł mnie tam kapral Levi.

Tata wyraźnie wyglądał na wzburzonego.

- A kto to jest?!

- Cóż... Jestem w jego oddziale i to on zabił tytana, który mnie uderzył.

- Więc to tak. Chciałbym go poznać!

- Może kiedyś go jeszcze przyprowadzę, ale na razie jest zajęty.

Ojciec przestał na mnie patrzyć i spuścił wzrok wyglądając na zamyślonego.

- Dobrze, to ja już muszę iść, bo DiDi na mnie czeka na zewnątrz. Na razie!

- Do widzenia skarbie!

Matka się pożegnała jednak ojciec nadal był zamyślony. Właśnie dlatego nie chciałam przyprowadzać Leviego do domu kiedy jest tam ojciec, bo na pewno narobił by mi wstydu przed kapralem. Wyszłam z domu i zobaczyłam zniecierpliwioną DiDi.

- Co tak długo?!

- Byłam w domu krócej niż ty!

- No tak, ale wiesz że ja nie jestem tak cierpliwa!

Racja DiDi nigdy nie była cierpliwa i raczej nigdy nie będzie. W końcu już bez zatrzymywania poszłyśmy w stronę naszego celu. Doszłyśmy na okoliczną łąkę, na której widok DiDi zdziwiła się.

- Czyli zobaczę ją na tej łące?

- Tak.

- Dość dziwne miejsce na spotkanie.

Dla mnie to nie było dziwne, ale ona jeszcze o niczym nie wiedziała więc nie ma się co jej dziwić że była wtedy zdziwiona. Doszłyśmy do drzewa przy, którym był „grób" Sonii. Stanęłam z DiDi przy nim i powiedziałam:

- Oto moja przyjaciółka Sonia.

DiDi nagle przestała się uśmiechać i zakryła usta ręką. Patrzyła na kurtkę Sonii położoną na krzyżu wzrokiem jakby zobaczyła zwłoki. Po jej policzkach powoli spływały łzy widocznie już zrozumiała o co chodziło mi w szpitalu.

- Och Dizzy! To okropne! Chodźmy stąd!

- Już rozumiesz o co mi chodziło w szpitalu?

- Tak! Chodźmy proszę!

Pomodliłam się i poszłam z DiDi w stronę siedziby zwiadowców. Po drodze cały czas pytała mnie jak to się stało i że mi współczuje. W pewnym momencie przerwała rozmowę i powiedziała:

- Wiesz... Może jej nie znałam tak dobrze jak ty, ale myślę że ona nadal jest z tobą o tutaj.

Po tych słowach położyła mi rękę na sercu i delikatnie się uśmiechnęła. Również się uśmiechnęłam, zdjęłam jej rękę z mojego serca, podniosłam głowę do góry i powiedziałam:

- Ja nadal czuję jej obecność i pozytywną energię.

Po tych słowach przestałyśmy o tym myśleć i wróciłyśmy do poprzednich tematów.

--------------

Tak wiem! Strasznie długo zwlekałam z tym rozdziałem, ale miałam mały kryzys z internetem więc daje rozdział teraz. Pewnie wkurzyło was zakończenie tamtego rozdziału. Skończyłam go jak Polsat!


(SnK) Droga do szczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz