31.Ciężki trening

222 16 3
                                    

Następnego dnia już czekałam na placu, by zacząć trening. Jednak tak samo jak Eren zawiedli mnie już pierwszego dnia spóźniając się. Po naprawdę długich kilku minutach wszyscy w jednej chwili wybiegli z budynku i chwiejąc się stanęli na baczność. Eren również stał pomiędzy nimi, jednak to mi za bardzo nie pasowało.

- Eren! Wyjdź z szeregu i stań obok. Dzisiaj będziesz tylko obserwował.

- Ale!...

- Nie ma żadnego „ale"!

Nie próbując już ze mną dyskutować, posłusznie wykonał rozkaz. Gdy stanął na miejscu przeze mnie wyznaczonym, z powrotem skierowałam wzrok na pozostałych kadetów i krzyknęłam:

- No! Waszym zadaniem jest teraz dobrać się w pary i wspólnie ćwiczyć walkę wręcz. Wykonać!

- Tak jest!

Krzyknęli i zgodnie z rozkazem, podobierali się w pary. Podczas „oglądania" przeze mnie ich umiejętności dowiedziałam się jednego: będę ich musiała sporo nauczyć jeśli chodzi o obronę, czyli tak samo jak z Erenem. Teraz jak o tym myślę to nie dziwię się że są jego przyjaciółmi, skoro są do siebie tacy podobni. Pomyślałam że w taki sposób niczego się nie nauczą, więc postanowiłam zrobić to inaczej, tak żeby zapamiętali.

- Wystarczy, do szeregu!

Wszyscy momentalnie przestali wykonywać zadane przeze mnie czynności i z powrotem stanęli w szeregu przede mną.

- Teraz zrobimy inaczej, mianowicie będziecie po kolei mnie atakować, a ja podczas tego będę sprawdzać wasze umiejętności. To kto pierwszy?

Popatrzyli między sobą. Nikt się nie zgłosił, więc westchnęłam:

- Ach tak...w takim razie sama wybiorę. Może...ty!

Wskazałam na Bertholda. Ten wyszedł powoli z szeregu i zaczął biec w moją stronę z zamiarem zaatakowania mnie. Dość szybko powaliłam go na ziemię, co sprawiło mi nie lada radość, bo pokonałam kogoś o wiele wyższego ode mnie. Pozostali widząc to znowu się przerazili, oczywiście oprócz panny czarnowłosej, która nie wiem czemu patrzyła na mnie wzrokiem mordercy. Fakt, że też nie żywiłam do niej sympatią, ale mogłaby chociaż traktować mnie z szacunkiem.

- Kto następny?

Spytałam zniecierpliwiona. Wszyscy wypchnęli z szeregu jeśli dobrze pamiętam imię Armina. Widać nie uważali, żeby był im potrzebny.

- No dawaj! Spróbuję być delikatna.

Tymi słowami chciałam zachęcić go do walki ze mną, ale tylko go jeszcze bardziej zniechęciłam. Zupełnie nie rozumiem, co jest trudnego w zaatakowaniu jednej osoby? W sumie moja siła mogła ich przerazić, ale nie musieli się mnie bać, przecież ich nie zjem. Co najwyżej mogę ich poturbować, ale tylko wtedy gdy mnie obrażą, albo zrobią inną, głupią rzecz. Gdy Armin już leżał na ziemi, z szeregu wypchnięto Jeana, który najwidoczniej próbował pokazać że się mnie nie boi.

- Nie wiem dlaczego się jej boicie. Przecież to zwykła dziewczyna i tyle.

Powiedział, nie wiem czemu skoro przed chwilą gdy był w szeregu trząsł przede mną portkami. Tymi słowami jednak mnie nie obraził, co najwyżej zirytował. Przyjmując pozycję „nieustraszonego" zaczął biec w moją stronę. On chyba był z nich wszystkich najmniej wytrzymały, bo dar się w niebo głosy jak tylko kopnęłam go w kolano i to nawet nie z dużą siłą. Postanowiłam mu odpuścić i zostawiłam go, leżącego na ziemi. Mijała minuta, za minutą, a coraz więcej kadetów leżało na ziemi, oprócz dziewczyn, bo dla nich nie byłam taka okrutna. Sama jestem dziewczyną i umiem traktować inne jak na dziewczynę przystało. Gdy nie było już kogo bić, stanęłam nad nimi i ciężko westchnęłam:

- Widzę że przed nami dużo pracy. Oczywiście nie mówię do wszystkich. Tylko do tych co w tej chwili leżą na ziemi.

Dziewczyny zaczęły chichotać (oprócz Mikasy). Walka z Mikasą była dość ciężka przyznaję, bo jeszcze nigdy nie widziałam takiej siły u jakiejkolwiek dziewczyny. Długo zajęło mi pokonanie jej, bo jest dobra nawet bardzo, ale i tak za słaba dla mnie. Chociaż w sumie trochę się przeceniam, bo jak wcześniej mówiłam istnieje przecież człowiek znacznie silniejszy ode mnie. Gdy chłopcy się już pozbierali, zaczęłam im tłumaczyć i pokazywać co robią źle. Trudno było się z nimi dogadać, tym bardziej że nawet więcej niż połowa z nich mnie nie szanowała. Żeby nauczyć ich dyscypliny musiałam co pięć, lub czasem mniej minut dawać im przeróżne kary, ale nawet po tym i tak nic się nie zmieniło. Doprawdy już lepiej było mi szkolić mój oddział. W końcu nadszedł upragniony przeze mnie koniec treningu. Wzdychając głośno, myślałam o tym co będę z nimi robiła na przyszłych treningach. Po krótkiej chwili poszłam w stronę sali konferencyjnej, w której miałam spotkania z moim oddziałem. Gdy tylko otworzyłam drzwi usłyszałam:

- Dzień dobry sierżantko!

Moim oczom ukazał się mój oddział, który najwidoczniej czekał na mnie z powitaniem.

- Proszę, niech pani usiądzie. Zrobiłam pani herbaty.

Westchnęła pełna energii Rose, która w tym samym czasie odsunęła dla mnie krzesło. Usiadłam na nim i wzięłam do ręki filiżankę stojącą na stole mówiąc:

- Dziękuję kochana.

Po czym zaczęłam pić herbatę.

- Ja kiedy Rose robiła herbatę wyczyściłam pani sprzęt.

Odezwała się Anna z lekką nieśmiałością w słowach.

- A ja, razem z Kortem poukładaliśmy pani papiery.

- Więc wam również dziękuję.

Odpowiedziałam gdy w końcu dali mi dojść do głosu. Po wypiciu herbaty, odłożyłam filiżankę na stół, oparłam głowę na rękach i spytałam poważnym głosem:

- No dobra, to czego ode mnie chcecie?

Zaczęli patrzeć na mnie jakbym ich o coś obwiniała.

- A skąd taki wniosek że czegoś od pani chcemy?

Spytała Rose.

- No błagam. Przecież od razu widać że czegoś ode mnie chcecie. No mówcie.

Oparłam się luźno o krzesło i przyjęłam pozę „uważnego słuchacza". Zaczęli patrzeć między sobą, by wytyczyć osobę, która będzie mówić. W końcu odważyła się na to Rose, mówiąc z lekką nieśmiałością, podobną do tej Anny:

- Bo my chcemy, żeby pani przyjęła tego nowego kadeta do nas, do oddziału.

Otworzyłam szeroko oczy. Myślałam że już dawno przestali się interesować Erenem, ale najwidoczniej nie miałam racji.

- Poważnie?

- Tak, oczywiście! No wie pani, moglibyśmy nauczyć go to czego pani nas nauczyła i mogłaby nam pomóc jego zmiana w tytana!

Zaśmiałam się delikatnie.

- Schlebia mi to co mówisz. He, he...ach! Czy wy naprawdę tego chcecie?

- Tak!

Krzyknęli chórem. Przestałam się śmiać i opierając znów głowę na rękach westchnęłam:

- No dobrze, niech wam będzie. Postaram się to załatwić.

Po moich słowach zaczęli wszyscy krzyczeć ze szczęścia.

- Ale!

Przestali krzyczeć i spojrzeli na mnie smutnym wzrokiem.

- Przez cały miesiąc czyścicie mi sprzęt.

Znowu na ich twarzach pojawiły się uśmiechy i stając na baczność krzyknęli:

- Tak jest!

-----------------------------------

Ach! Widzę po komentarzach że brakuje wam Leviego co? Nie martwcie się już niedługo będzie go dużo. A i jeszcze jedno! Normalnie jak spojrzałam na liczbę czytających to zobaczyłam: 1K! Nadal nie mogę uwierzyć że czyta mnie aż tyle osób! Bardzo wam dziękuję za wszystko i życzę miłego czytania;)


(SnK) Droga do szczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz