Przyszłam następnego dnia do szkoły w bluzce, którą dostałam od Stylesa, i tych samych czarnych rurkach. Na stopy nałożyłam czarne skórzane sztyblety, i ogólnie podobał mi się mój dzisiejszy wygląd. Niby nic nie powinno do siebie pasować, ale razem tworzyło spójną całość.
Tak jak tatuaże Stylesa. Uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl.
- Mała - zawołał na korytarzu brunet tak, żeby Dylan zwrócił na nas uwagę. Boonie też popatrzyła na nas, jak przytuliliśmy się na powitanie.
Chłopak zwyczajowo pocałował mój policzek.- Dzisiaj wpadnij do mnie - powiedział. - Musimy omówić kilka rzeczy.
Przytaknęłam, gryząc się w język, żeby powstrzymać jakiś złośliwy komentarz. Uniósł brwi.
- A co z jakąś ripostą w moim kierunku? - spytał.
- Oh mam cały arsenał - powiedziałam. - Ale staram się być milsza.
- Daj spokój - uśmiechnął się. - Twoje riposty są nawet zabawne. Wczoraj raczej chodziło mi o zachowanie suki, a nie takie komentarze.
Wypuściłam powietrze.
- Jak dobrze.
- Więc? - ponaglił mnie.
- Nah, teraz to nie będzie pasowało do sytuacji - wzruszyłam ramionami. - Zresztą zaplanowane riposty nie są takie dobre. Dlatego twoje nie są takie zabawne.
Przekrzywił głowę.
- Huh, tak, tęskniłem za tym.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
- A ja za twoją twarzą nie bardzo.
- To już nie miało sensu - zachichotał.
- Taki duży chłopiec, a chichocze jak napalona siedmiolatka, kto by pomyślał...
- Dobra, stop - złapał mnie za ramię, a ja wywróciłam oczami. Jednak na naszych twarzach dalej czaiły się rozbawione uśmiechy.
Styles objął mnie ramieniem i schylił się do mojego ucha.
- Co masz pierwsze? I zachichocz.
- Ale wtedy będą myśleli, że jesteś zabawny. A to nieprawda.
Harry oparł czoło o moje ramię i zaczął się śmiać.
- Już wykorzystałaś dzienny limit obrażania mnie, przestań Mortez.
- Mogłabym teraz powiedzieć, że wykorzystałam dzienny limit oglądania twojej twarzy bez odruchu wymiotnego, ale oczywiście nie mogę - westchnęłam z udawanym żalem, a Harry dalej się śmiał. - A odpowiadając na twoje pytanie, mam teraz literaturę.
Popatrzył na mnie i uniósł kącik ust do góry.
- Literatura ssie.
- Sam ssiesz - odpyskowałam. - Literatura jest najciekawszym przedmiotem w tym piekle.
- Jakim piekle? Przecież ja tu jestem.
- Błagam, znam wystarczająco dużo powodów, nie musisz mi dokładać kolejnych - jęknęłam, a on dalej się śmiał.
- Błagam, przestań już!
Uniosłam dłonie w geście poddania się, a on wziął głęboki oddech w celu uspokojenia się po ataku śmiechu.
- Swoją drogą, do twarzy ci w moich rzeczach. Świetnie w tym wyglądasz.
Zarumieniłam się.
- Dziękuję.
Od kiedy uruchomił się we mnie ludzki odruch, że podziękować!?
Styles jedynie wzruszył ramionami. Zadzwonił dzwonek, a on pożegnał się ze mną pocałunkiem w policzek.
Poczułam się dziwnie. Pierwszy raz spędziłam ze Stylesem dwanaście długich minut, w czasie których nie miałam ochoty zadźgać do cyrklem z wymiennymi rysikami.
Kurdę, mój pierwszy raz z Stylesem, brzmi nieźle.
- Ah, i Mali!
Znowu popatrzyłam na bruneta, który zawrócił w moim kierunku. W ręce trzymał telefon.
- Chyba czas zapisać sobie nasze numery, huh?
Podał mi swój telefon, a ja wstukałam tam swój kontakt. Następnie oddałam mu jego własność, a on wpisał nazwę i puścił mi sygnał.
Zapisałam go sobie w telefonie zwyczajnie, jako "Styles".
- Dzięki, Mortez - jęknął, zobaczywszy nazwę w moim telefonie.
- Dla mnie zawsze pozostaniesz Stylesem - wzruszyłam ramionami.
- A co z jakimś tandetnym zdrobnieniem?
- A co, wolisz "bae"? - prychnęłam. - "mój boy" i serduszko do tego? A może "Love"?
- Okej, zrozumiałem - uniósł ręce w górę. - Jestem Styles.
DWA DNI BEZ ROZDZIAŁU, CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE?
Liczę na jakieś komentarze co do polsatowości - halo, przecież już jej praktycznie nie ma!
CZYTASZ
deal, Styles / styles
FanfictionLiceum, piekło pełne mydlanych baniek. Do jednej z nich trafiłam ja, wraz z moim ówczesnym chłopakiem, Dylanem. Było cudownie, każdy żył w swojej bańce mydlanej, póki pewna suka nie przebiła mojego obcasem. W tamtym momencie zostałam ochlapana wodą...