×53×

59.8K 3.3K 774
                                    

Reszta tygodnia minęła zdumiewająco szybko. Ze zdumieniem odkryłam, że jedenasty miesiąc w roku chyli się ku końcowi.

Dzisiaj, dokładnie za 18 minut do mojego domu Harry i dokładnie w tej samej chwili powinniśmy wyjść, a ja jestem w proszku. Włosy miałam związane w niechlujnego koka, makijaż zrobiony zaledwie w połowie, nie wspominając o doborze garderoby złożonej z rozciągniętej, brzydkiej bluzy i dresów.

Wyglądałam jak śmierć.

Byłam o tyle szczęśliwa, że moje umiejętności w makijażu nie były na wysokim poziomie i to, co nakładałam na twarz, nie było skomplikowaną czynnością. Szybko obrysowałam oczy czarną kredką, przejechałam po rzęsach tuszem i dokończyłam nakładanie rozświetlacza na policzkach. Oficjalnie jedną rzecz mogłam odhaczyć.

Jeszcze delikatnie wilgotne włosy wyplątałam z koka i w biegu rozczesałam. Niestety zabrakło mi czasu na wyprostowanie, więc pozostały w średnio kuszących falach.

Nienawidzę długich włosów. Chyba pójdę do fryzjera i zetnę te kłaki na krótko.

Zdjęłam dresy i rzuciłam je niedbale na łóżko, aby szybko wciągnąć na siebie czarne opięte spodnie z wysokim stanem, do których wsadziłam dosyć luźną, czarną koszulkę. Na nadgarstek założyłam moją jedyną biżuterię w postaci złotej bransoletki i to właściwie było chyba wszystko, na co było mnie stać.

Jak zdążyłam wspomnieć, nie jestem usposobieniem kobiecości.

Popatrzyłam w dół i.

No tak, jeszcze buty. Szybko poszłam do przedpokoju i założyłam czarne sztyblety na niewielkim obcasie. Zdecydowałam, że na kolację pójdziemy do jakiejś restauracji, którą wybrali Mortezowie de Silva, bo
a) nie chce mi się gotować
b) nie umiem gotować.

Po mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Odetchnęłam głęboko, by choć trochę się uspokoić i podeszłam do drzwi.

Harry wcale nie wyglądał na mniej zmartwionego, co w jakiś sposób mnie pocieszyło. Zrobił natomiast coś, co było dziwne.

Pocałował moje czoło.

- Hej, kochana. Chodźmy, bo naprawdę ostatnie, o czym myślę w tym momencie, to spóźnienie. Już i tak mam w plecy u twojej babci, która ponoć kocha Dylana bardziej niż kogokolwiek innego na świecie.

- Zgaduję, że wiesz to od zaufanego źródła, którego imię zaczyna się na "J" - narzuciłam kurtkę na ramiona i wyszłam z Harrym z mieszkania - a kończy na "ason Winston"?

- Prawdopodobnie. Spiesz się.

Chwycił moją dłoń i prawie biegiem rzucił się ze schodów. Cieszyłam się, że nie założyłam tych jedynych szpilek, które miałam w szafie, a postawiłam na te sztyblety.

- Harry - pociągnęłam go mocno, co sprawiło, że prawie wyrżnął się w połowie pierwszego piętra. - Zdążymy. Naprawdę, nie masz co się niepotrzebnie przejmować o takie błahostki.

Widać, że był dalej niepewny. Myślę, że po dwóch miesiącach praktycznie codziennego widywania jego twarzy z różnej odległości bardzo dużą część czasu, zdążyłam nauczyć się rozpoznawać takie rzeczy.

Wsunęłam mu delikatnie dłoń pod żuchwę i przyciągnęłam w krótkim, słodkim pocałunku. Mimo, iż z początku oddał moją pieszczotę, opamiętał się po krótkim czasie i, burknąwszy coś pod nosem, odsunął się i dalej kontynuował zbieganie ze schodów, trzymając mnie za rękę.

Widziałam, że nie uda mi się go przekonać, więc kiedy usiadłam na miejscu pasażera obok niego, patrząc na jego zaciśnięte na kierownicy dłonie, rzuciłam żartobliwie:

- Tylko nas nie zabij z przejęcia.

- Nawet nie żartuj, Mortez, naprawdę jestem w stanie to zrobić - rzucił mi groźne spojrzenie, co sprawiło, że ostatecznie osunęłam się na fotelu i dwukrotnie sprawdziłam, czy mam zapięte pasy.

Nie odezwałam się do końca jazdy.

BOŻE, TAK BARDZO WAS PRZEPRASZAM ZA NIEOBECNOŚĆ, ZAPOMNIAŁAM, ŻE JEST TAKA APLIKACJA JAK WATT :'))))

deal, Styles / stylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz