Przyciśnięta policzkiem do jego klatki piersiowej, wyczułam mocno bijące serce. Słyszałam także jego przyśpieszony oddech.
- Też się cieszę, że cię widzę - bąknęłam, prawie duszona przez silnego chłopaka.
- Mortez, ty jesteś największą idiotką, jaką kiedykolwiek było dane mi spotkać!
Przycisnął mocno swoje usta do moich, unosząc mnie wysoko do góry, aby zrównać nasze twarze.
Kątem oka zauważyłam, że wszyscy w odległości pięciu metrów oddalają się taktownie, żeby dać nam choć minimum prywatności.
- Mortez, jesteś tak wielką idiotką, że w sumie powininem się gniewać - warknął, znowu przywierając do mnie ustami. - Ale ulga jest zbyt wielka, żebym miał czas na wkurwianie się na ciebie za pieprzoną całonocną nieobecność!
Przygryzłam wargę, powstrzymując uśmiech.
- Co takiego? - spytałam niewinnie.
- No, po tej akcji w szkole - zaczął nieco niepewnie, choć wciąż gniewnym tonem - poszedłem cię przeprosić. Nie było cię w domu, ale nie panikowałem. Jednak jak wróciłem o dziesiątej wieczorem, to dalej cię nie było. Stałem prawie całą noc pod twoimi drzwiami.
- Po co?
- No, żeby cię przeprosić - wywrócił oczami.
- Ale czemu się o mnie martwiłeś? Siedziałam u Jasona.
- No, wiesz - popatrzył na mnie troskliwie - w razie, jakbyś chciała zrobić coś głupiego - nie podawał jednoznacznej odpowiedzi, ale ja szybko zrozumiałam, o co chodzi.
- Puść mnie - powiedziałam stanowczo, a brunet posłusznie odstawił mnie na ziemię. Pstryknęłam go w nos. - Powtarzaj za mną, ty wielka, nieinteligentna włochata małpo.
Zmarszczył nos nieco urażony, ale nie przeszkadzał.
- Nigdy więcej...
- Nigdy więcej...
- ...nawet mi do głowy nie przyjdzie...
- ...nawet mi do głowy nie przyjdzie...
- ...że Mortez chciałaby popełnić samobójstwo lub cokolwiek innego.
- A skąd mam mieć pewność?
- Powtórz.
- Ale...
- Powtórz.
- ...że Mali chciałaby popełnić samobójstwo lub cokolwiek innego. Zadowolona? - przewróciliśmy w tym samym momencie oczami.
- A teraz mnie słuchaj, ośle - zaczęłam, łapiąc jego policzki w dłonie, żeby przyciągnąć jego całkowitą uwagę. - Teraz powiem ci mój wielki i nudny wykład, dlaczego miałabym tego nie zrobić, a ty tak czy tak będziesz tego słuchał, bo może w końcu coś się wbije do tego twojego pustego łba - zmrużył oczy i kiwnął głową. Wyglądał uroczo. - Samobójstwo jest dla mnie tak słabe i przereklamowane, że nigdy nie zniżyłabym się do takiego poziomu, żeby choćby rozważać taką opcję. Miałam prawie 68 miesięcy od odejścia rodziców na cokolwiek w tym stylu, ale nie zdecydowałam się. Dlatego, bo oni nie mieli szansy poznać świata w całości, a ja chcę. I nigdy nie zaprzepaściłabym takiej szansy, żeby oddać swoje życie dla kilku lub nawet kilkustu chwil słabości.
Puściłam jego policzki i cmoknęłam w usta.
- Zbyt wiele rzeczy mnie tu trzyma, żeby z tego rezygnować.
- Ja też?
- O dziwo, tak, ty też, Styles.
Objął mnie ramieniem i cmoknął mnie w czoło.
- Naprawdę się martwiłem.
- Właśnie widzę - wzruszyłam ramionami i objęłam go wokół klatki piersiowej. Potem staliśmy tak jeszcze w chwilę, a ja czułam przyjemne skurcze w brzuchu.
- To co, seks na zgodę?
Parsknęłam śmiechem na jego pytanie.
- Może potem - odpowiedziałam zmysłowo, zjeżdżając dłońmi do jego tyłka. Ścisnęłam jego pośladki.
Zaśmiał się, a ja odsunęłam się i pocałowałam go w szczękę. Jego oczy nieznacznie pociemniały, a on wsunął dłoń na moją szyję i przyciągnął do siebie moją twarz. W czasie tego dość powolnego, bo przedłużanego przyciągania mojej twarzy, obserwowałam jego rozchylone usta.
Złączyliśmy nasze wargi. Przyciągnęłam jego biodra do swoich.- Dominatorka - wymruczał.
- Lubisz to, Harry.
Taki typowy zapchajrozdziałbezpolsatu. mam nadzieję, że się nie gniewacie, dzisiejszy dzień był ciężki *uff ociera pot z czoła*
CZYTASZ
deal, Styles / styles
FanfictionLiceum, piekło pełne mydlanych baniek. Do jednej z nich trafiłam ja, wraz z moim ówczesnym chłopakiem, Dylanem. Było cudownie, każdy żył w swojej bańce mydlanej, póki pewna suka nie przebiła mojego obcasem. W tamtym momencie zostałam ochlapana wodą...