×49×

58K 3.4K 701
                                    

- Kurwa, jesteś idiotką wszechczasów, Mali koo Mortez.

Spod rzęs popatrzyłam na Jasona, przybierając najbardziej skruszony wyraz twarzy, na jaki kiedykolwiek było mnie stać.

- Jay, przepraszam, że się bałeś. Myślałam, że tamten sms wystarczy.

- Co? - uniósł brwi. - Oh suko, to nie ja się martwiłem o twój tyłek. Nie takie głupoty odpieprzałaś - uszczypnął mój policzek i cmoknął. - Co innego twoja ukochana bunia.

Kiedy dotarły do mnie słowa, jakie wypłynęły z jego ust, zamknęłam oczy, klnąc wewnętrznie na swoją głupotę.

- Babcia Inés...

- Dokładnie, moja ukochana prawie babcia Inés Adelita Francessca Mortez de Silva. Dokładnie ta sama.

Popatrzyłam na niego z grymasem.

- Nie potrzebujesz chwalić się tym, że z naszej dwójki to ty pamiętasz jej trzecie imię.

- Ależ oczywiście, że muszę. Tak robią prawdziwi najlepsi przyjaciele - puścił mi błyskotliwy, przemądrzały uśmieszek. - Luzuj poślady, uratowałem twoją głupotę. Powiedziałem, że akurat tego dnia, w którym mieli cię odwiedzić, poszłaś do nowego boy'a na kolację, więc luz.

- A, no to spo... - na sekundę znieruchomiałam. - Ale jak to nowego!? Inésowa dalej myśli, że Dylan jest moim chłopakiem!

- Już od jakiegoś czasu nie. W zasadzie, taki był główny powód jej wizyty.

Zmarszczyłam brwi i wypuściłam powietrze ustami, a potem przeniosłam wzrok na tego idiotę, którego mam zaszczyt nazywać najlepszym przyjacielem.

- Ty jej powiedziałeś?

- Jasne, bo moją jedyną rozrywką są ploteczki z twoja bunią na temat tego, kto tym razem cię bzyka - wywrócił oczami. - Pragnę przypomnieć, że Mortezowie de Silva mają zażyłe relacje Dylanowym i Dylanową.

- O jezu - potarłam dłonią czoło - mówiłam ci, że masz nie nazywać tak rodziców Dylana. W każym razie, jak zareagowali na nasze zerwanie dziadkowie?

- Cóż - Jason syknął, "wsysając" powietrze przez zęby - Inés nie rozumie twojej decyzji, a Nico podziela moje zdanie.

- To znaczy?

- Zaznasz w końcu życia, bo Dylan to ciota i w zasadzie dobrze, że zerwaliście.

Mruknęłam coś niezrozumiałego i złapałam Jasona pod ramię. To, że zerwaliśmy z Dylanem, wcale nie było czymś dobrym.

Od powrotu z Portsmouth w mojej głowie panował mały mętlik. Dotyczył on oczywiście kwestii Dylana Mockery'ego.

Wiedziałam, że go kocham, ale to czułam do blondyna, znacznie osłabło. Nie pociągał mnie aż tak bardzo, jednak wierzyłam, że nad tym możemy popracować. Na tym polegały związki. Na poprawie obu stron dla dobra drugiej.

Między innymi oczywiście. Był jeszcze dobry seks i miłość w powietrzu, szczęście i te inne duperele.

- Idzie twoje bae. Ja spadam, piczko - cmoknął mój policzek. - Jak ten skurwiel założy mi aparat, to przez następne dni nie oczekuj mnie w szkole.

Ah, no tak. Jason idzie do ortodonty. Małej piździe coś się ząbki popieprzyły.

- Informuj mnie na bieżąco - rzuciłam do niego. Wykrzywił twarz w grymasie i oddalił się.

- No no, dużo czułości wymieniacie z Jasonem, nie powiem - miękkie usta mocno przywarły do mojego ucha, a cichy szept rozniósł dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Harry zsunął swoje wargi nieco niżej, nie składając pocałunków na mojej wrażliwej skórze. Jedynie sunął nimi, w ten seksowny, pożądliwy sposób.

- Zazdrosny? - wyszeptałam, bo czułam, że moje ciało zaczyna mnie zdradzać na rzecz jego działań.

- Może odrobinkę - odpowiedział niskim szeptem.

Opanuj się, jesteście w szkole!

- Harry - wymamrotałam i odsunęłam się od jego chciwych rączek. Poczułam nieprzyjemne uderzenie zimna, więc odwróciłam się przodem do bruneta i oplotłam go dłońmi w pasie, chcąc zabrać trochę jego ciepła.

- Dzień doberek - tak witana mogłabym być codziennie.

- Witam hej - postanowiłam nie przedłużać momentu, kiedy powiem mu o nadchodzącej kolacji z Mortezami. - Mam jedną maleńką sprawę.

- Słucham więc.

Miał na twarzy radosny, chłopięcy uśmiech. Ściskało mnie w sercu na myśl, że z następnym wypowiedzianym zdaniem go zetrę.

- Moja babcia oczekuje nas na kolacji.

Aha, fajnie, moje fanfiction wyrasta grubo poza moje plany :')

deal, Styles / stylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz