Czułam się, jakbym szła na wojnę.
Wsiadałam do samochodu Harry'ego. Torba w kolorze nocnego nieba została rzucona przeze mnie na tylnie siedzenia jego wozu. W środku znajdowały się rzeczy, których nigdy nie podejrzewałam, że mogłabym z własnej woli wziąć.
Idę na siłownię.
- Jak się czujesz? - odburknęłam coś w odpowiedzi, bardziej wciskając się w siedzenie fotela. W odpowiedzi otrzymałam dźwięczny śmiech.
Odjechaliśmy z podjazdu. Coraz mniej podobała mi się wizja kilku godzin aktywności fizycznej.
- Boże, ale ty jesteś leniwa. To tylko siłownia - jęknął brunet, przenosząc dłoń na moje udo. Ścisnął je mocniej i zdjął rękę zupełnie naturalnie.
- Harry, to nie jest tylko siłownia, okej? To jest sport.
Zdecydowanie wolałabym teraz siedzieć na swojej kanapie i jeść popcorn, nachosy, czekoladę, cokolwiek!
Cholera jasna, ale się wkopałam.
- Ile my tam będziemy, masochisto?
- Około dwóch godzin.
- Jezu Chryste.
- Przestań marudzić, Maluś. Wejdziemy, poćwiczymy, wyjdziemy.
Jeszcze wiecie, co jest najlepszą częścią tego wyjścia? Fakt, że Harry wybiera dla mnie zajęcia, w jakich mam uczestniczyć. Zabezpieczył się cwaniak, wiedział, że jak on pójdzie ćwiczyć i zostawi mnie samą, to skończy się to moim siedzeniem na wyłączonej bieżni. Tak to instruktor mnie przypilnuje.
- Masz już wybrane zajęcia? - spojrzałam na niego spode łba, tylko, aby móc zobaczyć jego szatański uśmieszek. Skubany, ma coś dla mnie! - Powiedz, Harry.
- Powiedzmy - odpowiedział wymijająco, przeciągając pierwszą samogłoskę. - Znam plan ćwiczeń, wybrałem dla ciebie trzy, które są w tamtych godzinach.
- Chłopczyku - oderwałam plecy od oparcia, nagle ożywiona. - Ja wiem, że z moją matematyką słabo, ale... czekaj. Te zajęcia nie mają po godzinę?
- Jedne godzina, dwa po trzydzieści minut.
Wypuściłam powietrze. Mam naprawdę ostro przesrane.
- A tak zmieniając temat, jak mnie nazwałaś? - zmarszczyłam brwi.
- Jak cię nazwałam? Bo nawet nie wiem.
Popatrzył na mnie przsz ułamek sekundy, prawdopodobnie, żeby sprawdzić, czy sobie z niego nie stroję żartów.
- Chłopczyku.
- O, no tak - parsknęłam. - Mężczyzna mi do ciebie nie pasuje, wybacz.
- Co innego mówisz w łóżku.
- Nie mówię ci w łóżku "mężczyzna do ciebie pasuje". Raczej nic nie mówię, opcjonalnie jęczę, krzyczę, cokolwiek.
Wydął usta i okej to wcale nie wygląda pociągająco.
- Chłopczyk jest słaby. Możesz mówić - zagryzł wargę, ale chyba tylko po to, żeby powstrzymać uśmiech - "tatusiu" na przykład.
I choć widziałam, jak zaciskał usta, a w jego policzkach pojawiały się dołeczki - jak ogółem powstrzymywał śmiech - to nie omieszkałam się dodać:
- Jeśli mówisz poważnie, to zrywam wszystkie nasze umowy tu i teraz.
Mimo wszystko pomyślałam o tacie.
Harry parsknął śmiechem i potarł moje udo.
- Oczywiście, że żartuję - uniosłam oczy w górę, żeby nie pozwolić moim łzom wypłynąć. - Maluś? Wiesz, że żartowałem. Co się dzieje?
- Nie wiem - wymusiłam mały uśmiech. - Jezu, pomyślałam o tacie i jakoś tak...
Zatrzymał się. Harry zatrzymał się na poboczu i najzwyczajniej w świecie przyciągnął mnie do swojej piersi, chowając dłoń w moich włosach. Objęłam go rękoma w pasie, czując, jak zaczynam się uspokajać. Uścisk Harry'ego miał w sobie tak dużo opiekuńczości, miał w sobie coś uzależniającego.
Uwielbiałam jego uścisk. Uwielbiałam każdą cząstkę jego ciała w tamtych momentach, kiedy przytulał mnie szczerze, męsko, opiekuńczo, delikatnie i z takim... zrozumieniem? Jakby jemu też coś nie wyszło, jakby rozumiał pełnię słowa "tracić".
Zaczynało mnie zastanawiać, czy i Harry nie stracił czegoś w życiu. Harry Harry Harry.
Harry zaczął mnie zastanawiać.
- Ten żart był głupi?
- Ty jesteś głupi, chłopczyku. Już lepiej - odsunęłam się od niego i ponownie opadłam na oparcie fotela, tym razem obdarzając go prawdziwym uśmiechem. - Jedźmy na tę durną siłownię.
CZYTASZ
deal, Styles / styles
FanfictionLiceum, piekło pełne mydlanych baniek. Do jednej z nich trafiłam ja, wraz z moim ówczesnym chłopakiem, Dylanem. Było cudownie, każdy żył w swojej bańce mydlanej, póki pewna suka nie przebiła mojego obcasem. W tamtym momencie zostałam ochlapana wodą...