Rozdział 22: Ręka

694 52 6
                                    

Nikt z Rady nie był w Świątyni, dlatego nie mieliśmy komu złożyć raportu. Wśród Jedi panowała zasada, według której co najmniej trzech mistrzów musiało być przy relacjonowaniu przebiegu misji.

Anakin od razu musiał wylecieć na misję z senator Amidalą, a ja zostałam na Coruscant. Barriss była na miejscu, ale powiedziała mi, że nie ma czasu i jest czymś bardzo zajęta.

Tak więc zostałam sama.

Poszłam na miasto i zjadłam pyszne lody - one zawsze umiały mnie pocieszyć.

Miałam nadzieję na jeden całkowicie wolny od trosk dzień - zero Aiireu, Sithów, Zakonu... Niestety, ale byłam okropnym pechowcem. Spokojnie spacerowałam sobie jedną z puściejszych uliczek - choć w tłumie czułam się bezpiecznej, to od czasu do czasu musiałam odetchnąć od miejskiego zgiełku, przez który nie można było usłyszeć własnych myśli ani się skupić.

Nagle poczułam zagrożenie, ale dalej szłam, jakbym niczego nie zauważyła. Starałam się skierować w stronę głównej ulicy, ale zawsze na swojej drodze widziałam wtedy czyjś cień i musiałam coraz bardziej zgłębiać się w ciche i wąskie uliczki, by uniknąć spotkania z osobą, która z pewnością nie miała wobec mnie dobrych zamiarów. Niby od niechcenia położyłam ręce na mieczach świetlnych i z szybko dudniącym sercem nasłuchiwałam. Słyszałam kroki po dachówkach - znak, że ten ktoś był wysoko i musiałam przygotować się na uderzenie z góry. W pewnej chwili doszłam do wniosku, że ucieczka jest bezcelowa. Do spotkania i tak doszłoby prędzej czy później. Stanęłam i akurat w tym samym momencie usłyszałam dźwięk włączanego miecza świetlnego. Błyskawicznie zablokowałam atak i odepchnęłam przeciwnika, który wykonał obrót w powietrzu i zgrabnie wylądował na lekko ugiętych nogach.

- Przyjście tutaj nie było dobrym pomysłem, Aiireu - powiedziałam do niego, przyjmując odpowiednią pozycję do obrony kolejnego ataku.

Triumfujący uśmiech wpełzł na wargi mojego brata.

- Wręcz przeciwnie. Na Coruscant nic mi nie grozi. A ciebie z wielką ochotą się teraz pozbędę... Nie uciekniesz mi tym razem!

Ponownie zaatakował, a ja zablokowałam i wytrąciłam mu miecz z ręki. Podciął mi nogi i runęłam na bruk. Przyzwałam miecze świetlne i w ostatniej chwili obroniłam się przed ciosem. Kopniakiem wspomaganym Mocą posłałam go na ścianę stojącego naprzeciwko budynku. W ostatniej chwili uchylił się przed lecącym shoto, które wbiło się budynek. Przyzwałam je do siebie i zmieniłam strategię. Robiłam uniki przed wszystkimi ciosami, a to jeszcze bardziej rozwścieczyło mojego brata. W złości zdekoncentrował się. Przygotowywał się do ciosu z góry, a wtedy zamachnęłam się na jego odsłonięty nadgarstek. To było celne uderzenie. Prawa ręka upadła razem z mieczem świetlnym na drogę. Aiireu ryknął nieludzko i złapał się za krwawiący kikut. Mogłam go w tej chwili wykończyć, dobić... Ale byłam zbyt zszokowana tym, co przed chwilą zrobiłam. Patrzyłam za to, jak kwiląc oddala się. Wyłączyłam miecze - tak mocno raniony przeciwnik z pewnością nie mógł ponownie zaatakować. W dodatku pozbawiony miecza. Nie miałam najmniejszego zamiaru ruszać uciętej kończyny. I tak ledwo powstrzymywałam wymioty, gdy spoglądałam na nieruchome palce, które oświetlał słaby blask latarni. Na szczęście w ciemności nie mogłam dojrzeć reszty dłoni. Cały czas słyszałam w uszach ten przeraźliwy wrzask i stała mi przed oczami odcięta dłoń. Wiedziałam, że nieprędko pozbędę się tego wydarzenia z pamięci. Zanim znalazłam drogę powrotną do Świątyni i przestałam się trząść, nastał świt. Mój mistrz miał wrócić o poranku, a więc od razu ruszyłam w stronę jego pokoju. Zapukałam bardzo cicho, ale on to usłyszał. Szybko podszedł do drzwi i otworzył je. Najwyraźniej nie spodziewał się mnie, bo podniósł wysoko brwi, kiedy mnie ujrzał.

Ahsoka Tano: PamiętajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz