Czy gdybym mogła cofnąć się w czasie do tego dnia, zmieniłabym cokolwiek?
Na początku ta decyzja wydawała się jedyną właściwą.
Potem... potem żałowałam jej jak niczego innego, pragnęłam wszystko naprawić, choć wiedziałam, że jest za późno.
A teraz...?
~*~
Jedna doba.
Tyle wystarczyło, by cały mój świat runął w gruzach.
Zaczęło się niewinnie - normalna misja, mieliśmy znaleźć sprawcę wybuchu w Świątyni.
Ale potem zaczęły pojawiać się nowe niewiadome, kolejne pytania, a im dalej w to brnęłam, tym mniej wiedziałam o całym zamachu.
W końcu znaleźliśmy sprawcę - Lettę Turmond.
Ale i tak... coś mi w niej nie pasowało. Była zwykłą mieszkanką Coruscant, cywilem bez dostępu do żadnych ważnych informacji ani broni.
Więc skąd wzięła nanodroidy?
Potem, już będąc w areszcie, poprosiła o rozmowę ze mną.
Dlaczego, spośród wszystkich Jedi, wybrała akurat mnie? Czy wiedziała, że podejrzewałam coś większego, kogoś wewnątrz, kogoś potężniejszego stojącego za zamachem?
Jak się okazało po moim wejściu do celi, według niej byłam jedynym godnym zaufania Jedi. Co z tego, że byłam najgorsza w tym fachu... Ale może właśnie o to chodziło?
Moje podejrzenia były słuszne, ale nigdy nie podejrzewałabym, że to ktoś z nas, ktoś z Zakonu zdradził. Najwidoczniej nie miałam paranoi i naprawdę schodziliśmy na złą drogę.
A wtedy, gdy wszystko zaczęło się układać i Turmond miała mi wyjawić imię Jedi... ktoś ją udusił Mocą.
Wtedy ja, Jedi mająca strzec pokoju, walczyć w imię dobra i za Republikę... zostałam aresztowana przez klony, które prowadziłam w bitwie i osadzona w więzieniu, którego cele sama niedawno zapełniałam.
I żaden Jedi nie przyszedł mi z pomocą.
Kolejnego dnia, gdy się obudziłam, zobaczyłam leżącą przed celą kartę dostępu. W myślach podziękowałam Anakinowi i za jej pomocą uwolniłam się. Kilka metrów dalej leżały też moje miecze. Bez żadnych podejrzeń podniosłam je.
A wtedy ujrzałam martwe ciała klonów. Zobaczył mnie strażnik więzienny, jedyny, który przeżył tę masakrę i wezwał wsparcie.
Powinnam wtedy zatrzymać się, opuścić miecze i posłusznie podnieść ręce, ale nie mogłam. Przerażenie i panika wykonały swoją robotę i zaczęłam biec, ponownie uciekając przed żołnierzami, z którymi walczyłam w wielu bitwach.
Wybiegłam z budynku, ale zostałam otoczona. Jedynie adrenalina chroniła mnie przed zemdleniem ze strachu, a w uszach słyszałam tylko rozpaczliwe bicie własnego serca...
I wtedy zobaczyłam Anakina, stojącego na czele pościgu.
Przez chwilę byłam tylko ja i on, i to poczucie zdrady rozdzierające mnie na drobne kawałeczki. Sądziłam, że mistrz wierzył w moją niewinność. Znałam go od lat, był moją jedyną rodziną, a choć czasem działaliśmy sobie na nerwy, ufaliśmy sobie bezgranicznie. Niekiedy tylko on trzymał mnie przy zdrowych zmysłach, kiedy podczas bitwy utknęliśmy w martwym punkcie i nie mogliśmy nic zrobić, i wtedy to on potrafił znaleźć chwilę, by mi pomóc opanować nerwy, wiedząc, że byłam jeszcze młoda i wojna nadal mnie przerażała, nie opuszczała za dnia i nawiedzała w snach.
CZYTASZ
Ahsoka Tano: Pamiętaj
FanficGdy Ahsoka była mała, sądziła, że przez całe życie nie wyściubi nosa zza swojej wsi i będzie prowadziła nudne, monotonne życie. A tymczasem jej historia potoczyła się zupełnie inaczej, niż sądziła. Zwiedziła prawie całą Galaktykę podczas swoich...