Rozdział 5: Ojczyzna

1K 72 2
                                    

Minęło kilka lat. Całkiem dobrze dogadywałam się ze swoim Mistrzem, ale nie potrafiłam mu do końca zaufać. Wszyscy sądzili, że nasze relacje opierają się na rywalizacji i wzajemnym wyśmiewaniu się. Owszem, tak było, ale tylko po części. Przez sarkazm potrafiliśmy się zrozumieć. Oboje wyczuwaliśmy, że drugi z nas broni się takim zachowaniem, nikogo do siebie nie dopuszcza. A mimo to czułam przywiązanie do mojego Mistrza. Był moim opiekunem i naprawdę mogłam na nim polegać.

Nie dostawałam już żadnych wiadomości na kartkach, ale wciąż się bałam, że ich nadawca przyjdzie po mnie. Dlatego żyłam w ciągłym strachu. Trzymałam się dużych grup ludzi, co było trudne, biorąc pod uwagę fakt, że nosiłam przy boku miecz świetlny, na którego widok wszyscy pierzchali przede mną. Czasami wręcz pragnęłam, by ujrzeć przed sobą małą kartkę z kilkoma słowami, która mogłaby mi wyjaśnić, dlaczego oni nie dają mi spokoju, chociaż wszystko zostało zakończone dawno temu. Nie powinni mnie nawet pamiętać! Ale może w ich przypadku było tak samo, jak w moim...? Może też nie potrafili zapomnieć? Pewnego dnia, gdy tak rozmyślałam, do mojego pokoju wszedł nagle Anakin. Rozejrzał się po małym pomieszczeniu, które mieściło tylko łóżko, szafę i biurko, na którym stał wazon z jednym kwiatkiem – niezapominajką. Często bawiłam się nią Mocą i jakimś dziwnym sposobem zwracałam jej życie, gdy więdła podczas moich misji. Jedi podniósł brew do góry, gdy zobaczył, że nic nie robię.

- Przyznaj się: co robiłaś, zanim tu wszedłem?

- Leżałam. Jestem wykończona po misji na Naboo. Ten cholerny wirus o mało mnie nie zabił!

- Nie użalaj się nad sobą, Smarku. Ale skoro jesteś tak zmęczona, to ciesz się, bo zostajemy w świątyni przez kolejne pięć dni.

Westchnęłam z błogością. Pięć dni na Coruscant – po prostu raj!

- A gdzie potem, mistrzu?

- To też powinno ci się spodobać: będziemy chronić senator Padmé Amidalę podczas misji dyplomatycznej na... Shili.

Gwałtownie rozchyliłam półprzymknięte powieki i zerwałam się z łóżka. Najwyraźniej wystraszyłam Anakina, bo sięgnął dłonią po miecz świetlny i w ostatniej chwili pohamował się przed zaciśnięciem na nim palców.

- Nie cieszysz się? – zapytał zdumiony. – Skąd taka reakcja?

Przez kilka sekund nie byłam zdolna do wypowiedzenia żadnego słowa.

- Po prostu jestem zdziwiona. Nie byłam na Shili od... Od dawna.

Nie uwierzył mi.

- Jesteś wyjątkowo impulsywna. Panuj nad sobą. A przez te kilka dni powinnaś odpocząć, źle wyglądasz.

- Dobrze, mistrzu.

Przez chwilę przyglądał mi się nieufnie, jakby uważał, że zrobię coś głupiego od razu, gdy się oddali od mojego pokoju.

- Narazie, Smarku – pożegnał się w końcu i wyszedł.

Upadłam na łóżko i przygryzłam wargę. „A może by tak... zostać na Coruscant?" – wkradła mi się do głowy absurdalna myśl. Przez swoje dzieciństwo chciałam stchórzyć! Ale cóż poradzić na to, że panicznie bałam się spotkania rodziców na rodzimej planecie? To przecież nie moja wina! Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie o domu. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, ale szybko ją otarłam. Byłam Jedi i nie mogłam sobie pozwolić na taką chwile słabości.

~*~

- Nie wyglądasz dobrze. Wszystko ok? – zapytał po raz wtóry z kolei Anakin, gdy lecieliśmy na Shili.

Nie dziwiłam się wcale jego zaniepokojeniu, bo rzeczywiście nie było ze mną dobrze. Przez cały czas byłam rozkojarzona, ręce mi drżały i nie potrafiłam wykonać nawet prostych czynności. Pot spływał mi po czole, a w gardle czułam gulę, która powodowała, że ledwo byłam w stanie mówić.

- Tak – powiedziałam łamiącym się głosem.

- Jedi nie kłamią. Nie wyczułem w Mocy, byś miała chorobę. Co w takim razie cię nęka? Boisz się lecieć na Shili?

- Nie! – krzyknęłam od razu i skrzywiłam się, gdy zrozumiałam popełnioną gafę.

- Spokojnie, strach nie jest czymś złym, mała.

- Ale... Ja się nie boję – ton, jakim to wypowiedziałam, w ogóle nie pasował do tych słów.

- Widać po tobie. Możesz mi zaufać, naprawdę... Co cię gnębi?

- Ufam ci, mistrzu, ale nie oznacza to, że o wszystkim będę ci mówić.

Wstałam gwałtownie i na nogach jak z waty skierowałam się w stronę swojej kajuty. Nie reagował na nawoływania mojego mistrza. Pozostałam głucha na jego coraz bardziej nerwowe „Ahsoka!". Weszłam do swojej kajuty i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Upadłam i zaczęłam drapać drzwi swoimi pazurami, zdrapując z nich farbę. Wreszcie dosięgłam klamki. Nacisnęłam ją i wyczołgałam się ze swojego pokoju. Na moje nieszczęście akurat Rex przechodził korytarzem. Stanął z niepewną miną i przyglądał się moim poczynaniom. Błyskawicznie podniosłam się i otrzepałam ubranie ze zdrapanych resztek lakieru.

- Pani komandor... wszystko dobrze? – zapytał.

- Tak, Rex. Dzięki, że pytasz. Miałam tylko... drobny wypadek w moim pokoju.

Podeszłam do drzwi i wymacałam za plecami czytnik linii papilarnych. Wtoczyłam się do pokoju i uchroniona przed zaniepokojonym wzrokiem klona. Moje mięśnie jak jeden mąż zaczęły drgać, gdy odwracałam się w stronę łóżka. W samą panikę wprawiło mnie to, że zauważyłam coś na pościeli. Teraz, gdy się temu uważniej przyjrzałam, spostrzegłam, że jest to mały woreczek z doczepioną karteczką. Nie wyczułam na nim Ciemnej Strony, dlatego ostrożnie wzięłam do ręki kartkę. Z grymasem na twarzy przeczytałam kilka zdań napisanych schludnym pismem.

„Nie zapomnij o mnie, mała. Już niedługo nadejdzie czas naszego spotkania! Czekam."

Poluzowałam gumkę przy woreczku i zajrzałam do środka. Wspomnienia odżyły we mnie, gdy poczułam na ręce ciepły, runiczny kamień. Spojrzałam na świecący symbol ognia wyryty na jego wierzchu. Czułam, jak ogień woła mnie do siebie i nagle widziałam tylko go. Nic poza nim się dla mnie nie liczyło. Powoli stawałam się zamroczona. "To twoje przeznaczenie..." – coś szeptało mi w głowie. Aż nagle wyczułam, że Anakin zmierza do mojego pokoju. Bijąca od niego Moc skutecznie uwolniła mnie spod działania kamienia. Rzuciłam go z całej siły na podłogę, a choć rozbił się na milion kawałeczków, to i tak deptałam je w bezgranicznej rozpaczy.

- Rex, jak tam z Ahsoką? – usłyszałam głos mistrza i zamarłam z podniesioną nogą. – Wychodziła ze swojego pokoju?

- Tak, generale. Komandor Tano... Wyczołgała się ze swojego pokoju, ale chwilę później do niego wróciła. Powiedziała, że miała drobny wypadek.

- Dzięki, Rex. Idę do niej.

Zaczęłam zagarniać resztki kamienia do woreczka z taką szybkością, jakby mnie demon opętał. Gdy włożyłam go do kieszeni i rzuciłam się na łóżko w ostatniej chwili, zanim mistrz wszedł do pokoju.


Ahsoka Tano: PamiętajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz