Rozdział 47: Pojedynek mistrza i padawana

436 35 9
                                    

Migające lampy mocno utrudniały mi poruszanie się po plątaninie korytarzy. Potknęłam się niezliczoną ilość razy, a Isaaca i Anakina nie mogłam nigdzie znaleźć. Co jakiś czas zdawało mi się, że widzę w cieniu czyjąś sylwetkę, ale prawdopodobnie był to wynik odwodnienia i niedożywienia. Już zaczynałam majaczyć... Niby jak miałam w takim stanie walczyć z najpotężniejszym Jedi, Wybrańcem Mocy? Wiedziałam, że jestem skazana na porażkę. A mimo to dalej brnęłam przed siebie. Jeśli miałam jakąkolwiek szansę, by pomóc swojemu mistrzowi, musiałam ją wykorzystać.

- Tylko na tyle cię stać?! - usłyszałam nagle krzyk zza drzwi, które przed chwilą minęłam. Nie namyślając się wiele, wpadłam do środka.

Isaac ledwo uchylił się przed kolejnym ciosem miecza świetlnego.

Wiedziałam, że w pojedynku z Anakinem nie miałam szans, że zgniótłby mnie jak robaka... Ale nie mogłam pozwolić, by kogoś zabił.

Gwizdnięciem zwróciłam jego uwagę.

Skywalker spojrzał na mnie z szaleństwem w czerwonych oczach, a ja poczułam, jak staje mi serce, jednocześnie z przerażenia i bólu wywołanego tym, że musiałam go oglądać w takim stanie.

Nie miałam żadnych szans.

Ostrożnie zrobiłam krok do tyłu, a wtedy zaczął biec w moją stronę. Odskoczyłam, unikając przecięcia na pół. Nasza "walka" polegała głównie na moich unikach, których jednak nie mogłam stosować w nieskończoność.

W czasie walki Anakin wytrącił mi z ręki shoto i byłam zmuszona walczyć stylem, którego od dawna już nie praktykowałam.

Znacznie oddaliliśmy się od miejsca, w którym rozpoczęliśmy pojedynek. Coraz gorzej radziłam sobie z odpieraniem ataków. Ja stawałam się coraz slabsza, natomiast przeciwnik zdawał się rosnąć w siłę. Mój wzrok powędrował do ogromnej bryły skalnej, która podczas trzęsienia spadła z górnego piętra przez dziurę w suficie. Szybko się opamiętałam, nie mogłam unieść tego głazu, nie miałam Mocy...

Nagle czyjś głos rozbrzmiał w mojej głowie.

Nie ma znaczenia, czy to jest przygniecione kamieniem, czy leży na tym pióro. To twój umysł cię ogranicza, nie jego waga. W Mocy wszystko jest równe. Spróbuj...

Nie wiem, dlaczego usłyszałam te słowa, ani czy po prostu je sobie przypomniałam, czy może sama Moc ingerowała w naszą walkę.

Odepchnęłam kopniakiem Anakina i oczyściłam umysł. Nie skupiłam się. Po prostu pierwszy raz od wielu tygodni... odnalazłam spokój. Wyciągnęłam rękę w stronę bloku skalnego i zamknęłam oczy.

Nie ma emocji, jest spokój...

Słyszałam ciężkie kroki, bardzo szybko zbliżające się w moją stronę... A mimo to nie ruszyłam się. Ufałam Mocy i nagle... wiedziałam to. Moc nigdy nie mogła mnie opuścić... Była wieczna i wszechobecna. Po prostu była.

Nie ma chaosu, jest harmonia...

Cały nieład w mojej głowie uporządkował się... Wszystkie złe myśli, których w ostatnich tygodniach było więcej niż w całym moim życiu, odeszły w niepamięć. Była tylko Moc.

Uderzenie odbiło się echem po korytarzu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak Skywalker ledwo wyczołguje się spod głazu i staje na chwiejnych nogach.

Jego szalony wyraz twarzy już nie był taki przerażający. Kiedy spojrzałam mu w oczy, czułam tylko spokój i gotowość do walki.

Zmieniłam chwyt, w jakim zwykle trzymałam miecz i przyjęłam pozycję bojową. Anakin Skywalker był najpotężniejszym Jedi w historii, a ja miałam zamiar walczyć z nim do ostatniego tchu.

Już gdy zatrzymałam jego pierwsze uderzenie, wiedziałam, że nie wyjdę żywa z tej walki... Ale za wszelką cenę musiałam podać lek mojemu mistrzowi.

Jego gniew stale rósł, aż w końcu przestał walczyć swoją zwykłą techniką, jego ruchy stały się bardziej agresywne, nastawione jedynie na posiekanie mnie na drobne kawałki.

W końcu popełniłam błąd. Byłam zbyt wolna. W ostatniej chwili zablokowałam niebieskie ostrze i poczułam, jak kolana uginają się pode mną.

Miecz wyleciał z mojej ręki, wytrącony przez przeciwnika i uderzył o podłogę, przerywając ciszę, która zapadła.

Leżałam na plecach, moja klatka piersiowa unosiła się niespokojnie w urywanych oddechach. Czułam na szyi niewyobrażalnie wysoką temperaturę laserowej broni.

- Anakinie, proszę... - wypowiedziałam cicho w akcie desperacji. Ku mojemu zdumieniu, te słowa przebiły się przez powłokę gniewu. Na chwilę stracił czujność, a ostrze oddaliło się od mojej krtani i zsunęło niżej, celując w mój brzuch.

"Teraz... albo nigdy" - pomyślałam. Wydobyłam z siebie resztki energii i wyciągnęłam z torebki strzykawkę. Podniosłam się i wbiłam ją w szyję Skywalkera.

Upadłam na posadzkę i poczułam rozrywający ból w podbrzuszu. Chciałam krzyknąć, ale zakrztusiłam się... śliną, jak sądziłam. Wtedy poczułam metaliczny posmak w ustach. Wyplułam na bluzkę ciecz uniemożliwiającą mi oddychanie... i wtedy zobaczyłam jej kolor. Czerwony.

Kaszel potęgował ból, który doprowadzał mnie do szaleństwa. Cierpienie spowodowało, że w końcu przestałam nawet widzieć.

- Ahsoka! - usłyszałam krzyk Anakina, zanim świat na dobre przesłonił mrok... I czułam już, że mogę umrzeć. Uratowałam mojego mistrza.

Nie ma śmierci, jest Moc...

__________________________________________

Heeej!

Tyle się tutaj narobiło... Akcja przyspiesza, bo zostały już tylko trzy rozdziały do końca cz. I.

Jak sądzicie, Ahsoka umarła? Jest poważnie ranna? Po prostu dostała nagłego bólu brzucha i przygryzła język do krwi? A może stało się z nią coś innego? Im więcej teorii, tym szybciej pojawi się rozdział 48! :D

ThePureForce

Ahsoka Tano: PamiętajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz