Rozdział 31: Białe miecze

603 48 5
                                    

Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Poczułam spływającą po skroni krew i spróbowałam ją otrzeć, ale wtedy zorientowałam się, że moje ręce są skute w kajdany. Podniosłam wzrok z podłogi i zauważyłam trzech rosłych mężczyzn w czarnych zbrojach z nieznanymi mi symbolami namalowanymi na napierśnikach zbroi przypominających te noszone przez klony. Siedziałam oparta plecami o Padmé i Anakina, którzy powoli zaczynali się budzić.
- Senator Amidala - odezwał się jeden z ludzi. - Z pewnością twoje życie jest wiele warte. Może przedstawisz mi swoich przyjaciół?
- Pokaż swoją twarz, jeśli chcesz ze mną rozmawiać.
- Stawianie warunków w twej obecnej sytuacji stanowczo ci nie pomoże.
- Jestem Jedi Anakin Skywalker - odezwał się mój mistrz. - A to Ahsoka Tano, zwykła służka. Jeśli chcecie okupu to, uwierzcie mi, nic za nią nie dostaniecie. Możecie ją puścić.
Wyczuwałam w Mocy, jak delikatnie naciska na umysł porywacza.
- Rzeczywiście. Pierwszy raz słyszę to imię... Ona nam się nie przyda, ale o tobie, generale Skywalkerze, wiele słyszałem... Ogłuszyć dziewczynę.
"Znowu?" - zapytałam siebie w myślach, zanim ponownie straciłam przytomność.

~*~

Po raz drugi dzisiejszego dnia obudziłam się na podłodze z krwawiącą skronią. Z tą różnicą, że teraz byłam sama. Mocą rozerwałam kajdanki i oparłam się na rękach, by wstać. Zachwiałam się i upadłam. Spróbowałam iść, ale nie miałam kontroli nad moimi nogami, jakby były z waty. Mogłam być zła na mojego mistrza i Padmé, ale mimo to musiałam ich uratować. Nie darowałabym sobie, gdybym uciekła.
- Niech cię cholera weźmie, Skywalker - mruknęłam. - Z tobą zawsze są kłopoty.
Zobaczyłam na ścianie napis wypalony mieczem świetlnym: "POWIADOM JEDI, A ONI ZGINĄ."
Gdy upewniłam się, że nie upadnę, podeszłam do wyjścia. Na ramionach pojawiła mi się gęsia skórka spowodowana chłodem poranka. Słońce zaświeciło mi centralnie w oczy i skrzywiłam się. Nawet ono nie mogło mi odpuścić. Zrobiłam krok do przodu wciąż będąc "lekko" nieprzytomną. Wyłożyłam się jak długa na parkingu. Odwróciłam głowę i zorientowałam się, że zapomniałam otworzyć trap. Koło mnie leżały stopione na krawędziach drzwi. Za pomocą Mocy przeniosłam je z trudem na właściwe miejsce.
Stanęłam prosto i zorientowałam się, że nie mam pojęcia, co powinnam zrobić. Rozejrzałam się dookoła statku, ale tak jak przewidziałam, nie znalazłam żadnej wskazówki.
Przypomniał mi się symbol noszony przez porywaczy. Dwa skrzyżowane, białe miecze świetlne. Czyj to był znak? Sithów? A może... kogoś innego? Te pytania kołatały się w mojej głowie, utrudniając myślenie nad tym, jak uratować Anakina i Padmé. Przez parking przeszła grupa pijanych nastolatków i przypomniało mi się, że niedaleko znajduje się bar. Ten bar, w którym się upiłam i z którego porwał mnie Aiireu. Wbiłam pazury w wewnętrzną część dłoni, żeby się nie rozpłakać. Wytarłam krew o nogawkę spodni. Już i tak wyglądałam tragicznie. Miałam nadzieję, że może jakiś pijany gość wygadał się przed barmanem. Cóż... Tak zwykle bywało na filmach, a ja nie miałam żadnej poszlaki i byłam zdesperowana. Ochrona klubu nawet mnie nie zauważyła, ponieważ użyłam Mocy, by stać się niewidzialną. Pierwszy raz zobaczyłam to miejsce w świetle dnia. Tylko kilka osób siedziało przy barze, a z ogromnych głośników ustawionych tuż przy scenie po lewej stronie pomieszczenia nie leciała aż tak głośna muzyka powodująca ból uszu. Oparłam się o szorstką ścianę pomalowaną czarną farbą. Nadal nie doszłam do siebie. Przeszłam po ciemnych panelach do baru. Siedzące przy nim osoby rzuciły mi nieprzychylne spojrzenia, ale ich opinia się dla mnie nie liczyła. Barman podszedł do mnie i nie zdążył wypowiedzieć jednego słowa, gdy przyłożyłam mu zielone ostrze do gardła. Goście zerwali się z miejsc, ale nikt się nie rwał, by pomóc Kalamarianinowi.
- Symbol dwóch skrzyżowanych, białych mieczy. Co o nim wiesz? - zapytałam.
- Jedi tak nie postępują... Możemy porozmawiać bez użycia przemocy...
Zamrugałam. Dopiero teraz zorientowałam się, co przed chwilą zrobiłam. Natychmiast wyłączyłam miecz i położyłam go na blacie. Zupełnie odruchowo zaczęłam tak wydobywanie informacji, ale nie miałam pojęcia dlaczego.
- Masz rację. Przepraszam. Co oznacza ten symbol?
- Noszą go jacyś najemnicy. Rozbili niedawno obóz w lesie. Tam możesz ich znaleźć. Wiem tylko tyle.
- Dzięki.
Wzięłam miecz i skierowałam się w stronę drzwi. Czułam na sobie przerażone spojrzenia osób przebywających w pomieszczeniu i z ulgą wyszłam na zewnątrz. Działo się ze mną coś złego. Stawałam się nieczuła, impulsywna i oschła, a to nie był dobry znak.

~*~

Nie miałam żadnego planu, gdy siedziałam na gałęzi sto metrów od bazy wroga. Na szczęście udało mi się dojrzeć Padmé i Anakina, którzy byli przywiązani do drzewa w samym jej centrum otoczeni przez co najmniej dwudziestu mężczyzn w zbrojach z namalowanym symbolem skrzyżowanych białych mieczy. Zamierzałam zaczekać na zmrok i wtedy zaatakować. Jako iż byłam Togrutanką, posiadałam lepszy wzrok od ludzi. Zakładając, że to w ogóle byli ludzie. Zbroje zostały definitywnie stworzone dla klonów, dlatego tak przyjęłam.
O zmroku zeszłam z drzewa i ukryłam się w krzakach za bazą. Warty droidów chodziły pomiędzy labiryntem namiotów, dlatego musiałam poczekać na odpowiedni moment, by przebiec sto metrów otwartej przestrzeni. Byłam całkiem szybka, ale mimo tego niesamowicie bałam się tego, że się potknę, że ktoś mnie zobaczy... Rozważyłam wszystkie za i przeciw, i wiedziałam, że mój plan jest bardzo ryzykowny. Niestety nie miałam innego wyjścia. Obóz był rozbity na środku ogromnej polany, po środku której stało tylko jedno drzewo. Mój cel.
Po obozie chodziły cztery warty. Każda zaczynała chodzić od środka bazy, a potem zmierzała w stronę jej krańca. Mój plan polegał na podpaleniu jednego z namiotów i ściągnięciu na niego uwagi większości lub, jeśli będę miała szczęście, wszystkich wart. W obozie rozmieszczonych było wiele lamp i nigdzie nie mogłam znaleźć dostatecznie ciemnego miejsca. Obóz znajdował się za daleko, by spróbować przepalić lampę, ale to była moja jedyna szansa. Skupiłam się maksymalnie na lampie.
"Nie ma znaczenia, czy to jest przygniecione kamieniem, czy leży na tym pióro. To twój umysł cię ogranicza, nie waga. W Mocy wszystko jest równe" - przywołałam w myślach słowa mojego mistrza.
- W Mocy wszystko jest równe. Nie ma ograniczeń - szepnęłam.
Cały czas próbowałam na siłę. Cały czas skupiałam się, wysilałam maksymalnie swój umysł. Ale teraz, gdy w pełni pojęłam poradę Anakina, zrozumiałam, że Moc nie jest zadaniem matematycznym, niczym nad czym trzeba się skupić. Moc jest i trzeba ją poczuć.
Lampa pękła.

Ahsoka Tano: PamiętajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz