Wyszłam z samochodu w tych idiotycznych kajdankach. Niesamowite. Chwilę wcześniej chodziłam swobodnie po ziemi i nikt nie uznawał tego za żadne niedopatrzenie. Wszystkie te procedury są naprawdę niedopracowane i zwyczajnie słabe. Nie stwarzam żadnego zagrożenia dla innych. Nie zamierzam też uciec. Nie miałam pojęcia czego się tu spodziewać. Przed moimi oczami rozrasta się obiekt przypominający średniej wielkości pałac z dużym zielonym terenem w okół. Mężczyzna, który po mnie przyszedł, zamienił parę słów z kierowcą i zabrał moją torbę. Jedyny plus tych kajdanek - nie muszę sama tego taszczyć. Mężczyzna był młody. Podejrzewam nawet, że byliśmy rówieśnikami. Miał niebieskie oczy, brązowe włosy zaczesane do tyłu i był troszkę wyższy ode mnie.
- Dziękuję - powiedziałam wskazując na moją torbę. Ruszyliśmy wzdłuż imponującego ogrodu. Mężczyzna zaczął dziwnie mi się przyglądać.- Coś nie tak?
- Nie, tylko... - zmierzył mnie wzrokiem. Poczułam się dziwnie. - Zwykle pacjenci zachowują się inaczej. Rzucają się na mnie. Kopią. Przedwczoraj jeden mnie ugryzł - uniósł lewą dłoń, na której został wyraźny ślad. Uśmiechnął się niemrawo.
- Przykro mi. Chyba nie masz łatwej roboty.
- Jestem Louis - skinął lekko głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie. Nie będziesz miała lekko.
- Wiem gdzie jestem. Nie spodziewam się niczego dobrego - wzruszyłam ramionami.
- Będziesz miała gorzej, bo jesteś inna niż kobiety, które tu trafiają. Wydajesz się normalna. Jesteś młoda i bardzo atrakcyjna, a ci pacjenci mają w zasięgu wzroku jedynie starsze, zniszczone życiem wraki.
- Nie sądzę, że powinieneś tak o nich mówić, Louis - ściągnęłam brwi. Nie wiedziałam jak zareagować na to co powiedział, ale pocieszyło mnie odrobinę, że pierwsza osoba jaką tu spotykam, wierzy, że nie jestem wariatką.
- Pobędziesz chwilę wśród tych ludzi i to jedyne epitety jakie ci przyjdą do głowy. Przysięgam. Z resztą... - przeczesał włosy palcami. Dochodziliśmy do wielkich, frontowych drzwi. Niedaleko wejścia znajdowało się kilkadziesiąt pacjentów w małych grupkach. Większość z nich paliła papierosy. - Nie jestem tu psychologiem. Nie muszę mieć dydaktycznego podejścia. Spójrz... - zaczął się rozglądać dookoła, patrząc między grupy ludzi. - Już się na ciebie gapią.
Spojrzałam na grupę niedaleko nas.
- Świeże mięso - stwierdził jeden z mężczyzn. Żałuję, że nie mogłam zobaczyć wyrazu swojej twarzy. Próbując ukryć szok, zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
- Bardzo dobrze. Jestem głodny - odpowiedział kolejny, który tak jak Louis, mógłby być w moim wieku. Miał czarne włosy opadające na czoło, ciemne oczy i bardzo mocno zarysowane kości policzkowe. Był przystojny, ale jego spojrzenie było przerażające.
- To szpital psychiatryczny czy zoo? - zapytałam cicho Louisa. Otworzył przede mną drzwi, patrząc na mężczyzn z politowaniem.
- Czasami też się zastanawiam - odpowiedział.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg, usłyszałam krzyk i płacz. Myślałam, że byłam gotowa na różne scenariusze, ale teraz byłam kompletnie skonfundowana. Jakiś mężczyzna, najprawdopodobniej pracownik szpitala, otoczył ramieniem wyjącą kobietę.
- Spokojnie, Anne. Mam cię, mam cię. Pójdziemy wziąć leki razem, powoli - mówił kojącym głosem. Kobieta posłusznie poszła za nim.
- Nie wiem czy się przyzwyczaję - przyznałam, wciągając głośno powietrze do płuc.
- Nie martw się. Myślę, że szybko Cię wypuszczą - Louis uśmiechnął się blado. Postawił moją torbę na ziemi i rozkuł kajdanki. - Na prawo jest stołówka, trwa przerwa obiadowa. Dołącz do innych, a później ktoś przyjdzie po was. Bagaż będzie czekał w twoim pokoju.
- Dzięki, Louis - uśmiechnęłam się krzywo. Odwzajemnił uśmiech, ale był w tym bardziej przekonujący. "Pokój", zaśmiałam się ironicznie w myślach. Tego boję się najbardziej. Leżenia w ciemności i wysłuchiwania tych jęków innych ludzi. Ten lęk szybko odszedł w niepamięć, bo poczułam jak ktoś łapie mnie lekko za ramię. Przede mną stanął około czterdziestoletni, wysoki mężczyzna z mocnym zarostem.
- Elizabeth... - wyszeptał, patrząc mi prosto w oczy jak zahipnotyzowany.
- Nie, nie. Ja... - serce podskoczyło mi do gardła.
- Moja Elizabeth, czemu to zrobiłaś? - potrząsnął mną lekko i wyglądał jakby miał zaraz się rozpłakać. Nie miałam pojęcia co robić.
- Spadaj, Steve. To nie jest twoja żona - znowu ktoś mnie chwycił za ramiona i odciągnął w inny korytarz. Obróciłam się za siebie i zobaczyłam jak "Steve"kuli się na podłodze i cicho płacze. Przełknęłam coś, co przypominało kulę śniegu w moim gardle.
- Skarbie, daj spokój. Zaraz ktoś się nim zajmie - usłyszałam głos przy moim uchu. Był to ten sam młody brunet, który palił papierosa przed wejściem.
- Pewnie, ale możesz mnie już puścić - powiedziałam stanowczo, wyszarpując ramię z jego uścisku. - Co ty robisz?
- Idziemy na obiad, poznasz moich kumpli - uśmiechnął się szeroko.
- Nie brzmi zachęcająco. Zwłaszcza, jeśli są tak samo uroczy jak ty.
- Po pierwsze; wiem, że jestem seksowny. Po drugie; nie znajdziesz tu nikogo lepszego do rozmowy. Uwierz mi. Reszta to jakieś wyprute szmaciane lalki bez mózgu. Jeśli nie chcesz dostać na głowę, musisz trzymać się z nami.
- Uau, ty nie jesteś chory. Jesteś zwyczajnie niewychowanym bucem - spojrzałam na niego z podziwem.
- Laleczko... - zatrzymał mnie i mocno chwycił za ramiona, przybliżając bardzo swoją twarz do mojej. W normalnych okolicznościach odwróciłabym twarz, ale chyba tego oczekiwał. - Mam poważne problemy z agresją. - Nie było trudno mu uwierzyć, czując palce, które co raz mocniej wbijały się w moje ramiona. - Ale dla ciebie mogę być aniołkiem.
Puścił mnie i ruszyliśmy w stronę drzwi pod wielkim szyldem "Kafeteria". Nie wiem czemu idę z nim, ale nie mam póki co żadnej alternatywy. Otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Poprowadził mnie do stolika, przy którym siedziało dwóch młodych mężczyzn. Jeden miał blond włosy, niebieskie oczy pełne dziwnego niepokoju. Był drobny i miał dość dziecięcą urodę. Patrzył na mnie ze zdziwieniem. Drugi wyglądał na trochę starszego. Miał długie, lekko kręcone włosy, szerokie ramiona, zielone, piękne oczy i lekki uśmieszek na ustach.
- Zayn, kto to jest? - zapytał, jakby miał wybuchnąć śmiechem. - Porwałeś ją z pokazu Victoria Secret?
Spojrzałam na niego, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Nigdy nie miałam problemów ze sobą i zawsze miałam dość spore powodzenie, ale nie sądzę, bym wyglądała jak modelka. Zawsze wydawało mi się, że typ mojej urody jest dość pospolity. Średniej długości włosy w kolorze ciemnego blondu, zielone oczy. Nie miam też wielkiego biustu. Prawdopodobnie ci wszyscy mężczyźni są tu od paru miesięcy i nie widują dużo młodych dziewczyn.
- Odwal się, jest zaklepana - Zayn uśmiechnął się do długowłosego chłopaka.
- Pardon? - spojrzałam na niego jak na idiotę. Nie podoba mi się to wszystko. - Upadłeś na głowę.
- Jestem Harry - usłyszałam cichy, seksowny śmiech i zobaczyłam dłoń wyciągniętą w moją stronę. Uścisnęłam ją pewnie.
- Jane - odpowiedziałam i przeniosłam spojrzenie na blondyna.
- Och, nie. Nim się nie przejmuj. Trochę się dzisiaj boi i raczej nieszybko się odezwie - wyjaśnił mi Harry i odsunął krzesło obok siebie. - Ma na imię Niall. Usiądź.
- W porządku... - powiedziałam bardziej do siebie niż do nich. Usiadłam i nie wiedziałam co mam mówić, robić, a szczególnie, jak przetrwać miesiące w tym miejscu.
Witam w mojej opowieści. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Fajnie byłoby mieć chociaż jednego czytelnika, zanim ruszę dalej. Jeżeli coś się nie podoba, również proszę o komentarz. Umiem znieść krytykę. Dziękuję za uwagę i zapraszam do pozostania z Jane w tej historii.
CZYTASZ
Demenatrium | Harry Styles
FanfictionSzpital psychiatryczny w północnym Londynie to nieciekawe miejsce. Nie chciała tu być. Nie powinna tu być. Jaki wpływ na sytuację będzie miał fakt, że Niall Horan to lękliwy, zagubiony paranoik, Zayn Malik jest agresywnym, brutalnym, lecz przyjaznym...