1. Świeże mięso

4.6K 206 136
                                    


Wyszłam z samochodu w tych idiotycznych kajdankach. Niesamowite. Chwilę wcześniej chodziłam swobodnie po ziemi i nikt nie uznawał tego za żadne niedopatrzenie. Wszystkie te procedury są naprawdę niedopracowane i zwyczajnie słabe. Nie stwarzam żadnego zagrożenia dla innych. Nie zamierzam też uciec. Nie miałam pojęcia czego się tu spodziewać. Przed moimi oczami rozrasta się obiekt przypominający średniej wielkości pałac z dużym zielonym terenem w okół. Mężczyzna, który po mnie przyszedł, zamienił parę słów z kierowcą i zabrał moją torbę. Jedyny plus tych kajdanek - nie muszę sama tego taszczyć. Mężczyzna był młody. Podejrzewam nawet, że byliśmy rówieśnikami. Miał niebieskie oczy, brązowe włosy zaczesane do tyłu i był troszkę wyższy ode mnie.

- Dziękuję - powiedziałam wskazując na moją torbę. Ruszyliśmy wzdłuż imponującego ogrodu. Mężczyzna zaczął dziwnie mi się przyglądać.- Coś nie tak?

- Nie, tylko... - zmierzył mnie wzrokiem. Poczułam się dziwnie. - Zwykle pacjenci zachowują się inaczej. Rzucają się na mnie. Kopią. Przedwczoraj jeden mnie ugryzł - uniósł lewą dłoń, na której został wyraźny ślad. Uśmiechnął się niemrawo.

- Przykro mi. Chyba nie masz łatwej roboty.

- Jestem Louis - skinął lekko głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie. Nie będziesz miała lekko.

- Wiem gdzie jestem. Nie spodziewam się niczego dobrego - wzruszyłam ramionami.

- Będziesz miała gorzej, bo jesteś inna niż kobiety, które tu trafiają. Wydajesz się normalna. Jesteś młoda i bardzo atrakcyjna, a ci pacjenci mają w zasięgu wzroku jedynie starsze, zniszczone życiem wraki.

- Nie sądzę, że powinieneś tak o nich mówić, Louis - ściągnęłam brwi. Nie wiedziałam jak zareagować na to co powiedział, ale pocieszyło mnie odrobinę, że pierwsza osoba jaką tu spotykam, wierzy, że nie jestem wariatką.

- Pobędziesz chwilę wśród tych ludzi i to jedyne epitety jakie ci przyjdą do głowy. Przysięgam. Z resztą... - przeczesał włosy palcami. Dochodziliśmy do wielkich, frontowych drzwi. Niedaleko wejścia znajdowało się kilkadziesiąt pacjentów w małych grupkach. Większość z nich paliła papierosy. - Nie jestem tu psychologiem. Nie muszę mieć dydaktycznego podejścia. Spójrz... - zaczął się rozglądać dookoła, patrząc między grupy ludzi. - Już się na ciebie gapią.

Spojrzałam na grupę niedaleko nas.

- Świeże mięso - stwierdził jeden z mężczyzn. Żałuję, że nie mogłam zobaczyć wyrazu swojej twarzy. Próbując ukryć szok, zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.

- Bardzo dobrze. Jestem głodny - odpowiedział kolejny, który tak jak Louis, mógłby być w moim wieku. Miał czarne włosy opadające na czoło, ciemne oczy i bardzo mocno zarysowane kości policzkowe. Był przystojny, ale jego spojrzenie było przerażające.

- To szpital psychiatryczny czy zoo? - zapytałam cicho Louisa. Otworzył przede mną drzwi, patrząc na mężczyzn z politowaniem.

- Czasami też się zastanawiam - odpowiedział.

Gdy tylko przekroczyliśmy próg, usłyszałam krzyk i płacz. Myślałam, że byłam gotowa na różne scenariusze, ale teraz byłam kompletnie skonfundowana. Jakiś mężczyzna, najprawdopodobniej pracownik szpitala, otoczył ramieniem wyjącą kobietę.

- Spokojnie, Anne. Mam cię, mam cię. Pójdziemy wziąć leki razem, powoli - mówił kojącym głosem. Kobieta posłusznie poszła za nim.

- Nie wiem czy się przyzwyczaję - przyznałam, wciągając głośno powietrze do płuc.

- Nie martw się. Myślę, że szybko Cię wypuszczą - Louis uśmiechnął się blado. Postawił moją torbę na ziemi i rozkuł kajdanki. - Na prawo jest stołówka, trwa przerwa obiadowa. Dołącz do innych, a później ktoś przyjdzie po was. Bagaż będzie czekał w twoim pokoju.

- Dzięki, Louis - uśmiechnęłam się krzywo. Odwzajemnił uśmiech, ale był w tym bardziej przekonujący. "Pokój", zaśmiałam się ironicznie w myślach. Tego boję się najbardziej. Leżenia w ciemności i wysłuchiwania tych jęków innych ludzi. Ten lęk szybko odszedł w niepamięć, bo poczułam jak ktoś łapie mnie lekko za ramię. Przede mną stanął około czterdziestoletni, wysoki mężczyzna z mocnym zarostem.

- Elizabeth... - wyszeptał, patrząc mi prosto w oczy jak zahipnotyzowany.

- Nie, nie. Ja... - serce podskoczyło mi do gardła.

- Moja Elizabeth, czemu to zrobiłaś? - potrząsnął mną lekko i wyglądał jakby miał zaraz się rozpłakać. Nie miałam pojęcia co robić.

- Spadaj, Steve. To nie jest twoja żona - znowu ktoś mnie chwycił za ramiona i odciągnął w inny korytarz. Obróciłam się za siebie i zobaczyłam jak "Steve"kuli się na podłodze i cicho płacze. Przełknęłam coś, co przypominało kulę śniegu w moim gardle.

- Skarbie, daj spokój. Zaraz ktoś się nim zajmie - usłyszałam głos przy moim uchu. Był to ten sam młody brunet, który palił papierosa przed wejściem.

- Pewnie, ale możesz mnie już puścić - powiedziałam stanowczo, wyszarpując ramię z jego uścisku. - Co ty robisz?

- Idziemy na obiad, poznasz moich kumpli - uśmiechnął się szeroko.

- Nie brzmi zachęcająco. Zwłaszcza, jeśli są tak samo uroczy jak ty.

- Po pierwsze; wiem, że jestem seksowny. Po drugie; nie znajdziesz tu nikogo lepszego do rozmowy. Uwierz mi. Reszta to jakieś wyprute szmaciane lalki bez mózgu. Jeśli nie chcesz dostać na głowę, musisz trzymać się z nami.

- Uau, ty nie jesteś chory. Jesteś zwyczajnie niewychowanym bucem - spojrzałam na niego z podziwem.

- Laleczko... - zatrzymał mnie i mocno chwycił za ramiona, przybliżając bardzo swoją twarz do mojej. W normalnych okolicznościach odwróciłabym twarz, ale chyba tego oczekiwał. - Mam poważne problemy z agresją. - Nie było trudno mu uwierzyć, czując palce, które co raz mocniej wbijały się w moje ramiona. - Ale dla ciebie mogę być aniołkiem.

Puścił mnie i ruszyliśmy w stronę drzwi pod wielkim szyldem "Kafeteria". Nie wiem czemu idę z nim, ale nie mam póki co żadnej alternatywy. Otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Poprowadził mnie do stolika, przy którym siedziało dwóch młodych mężczyzn. Jeden miał blond włosy, niebieskie oczy pełne dziwnego niepokoju. Był drobny i miał dość dziecięcą urodę. Patrzył na mnie ze zdziwieniem. Drugi wyglądał na trochę starszego. Miał długie, lekko kręcone włosy, szerokie ramiona, zielone, piękne oczy i lekki uśmieszek na ustach.

- Zayn, kto to jest? - zapytał, jakby miał wybuchnąć śmiechem. - Porwałeś ją z pokazu Victoria Secret?

Spojrzałam na niego, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Nigdy nie miałam problemów ze sobą i zawsze miałam dość spore powodzenie, ale nie sądzę, bym wyglądała jak modelka. Zawsze wydawało mi się, że typ mojej urody jest dość pospolity. Średniej długości włosy w kolorze ciemnego blondu, zielone oczy. Nie miam też wielkiego biustu. Prawdopodobnie ci wszyscy mężczyźni są tu od paru miesięcy i nie widują dużo młodych dziewczyn.

- Odwal się, jest zaklepana - Zayn uśmiechnął się do długowłosego chłopaka.

- Pardon? - spojrzałam na niego jak na idiotę. Nie podoba mi się to wszystko. - Upadłeś na głowę.

- Jestem Harry - usłyszałam cichy, seksowny śmiech i zobaczyłam dłoń wyciągniętą w moją stronę. Uścisnęłam ją pewnie.

- Jane - odpowiedziałam i przeniosłam spojrzenie na blondyna.

- Och, nie. Nim się nie przejmuj. Trochę się dzisiaj boi i raczej nieszybko się odezwie - wyjaśnił mi Harry i odsunął krzesło obok siebie. - Ma na imię Niall. Usiądź.

- W porządku... - powiedziałam bardziej do siebie niż do nich. Usiadłam i nie wiedziałam co mam mówić, robić, a szczególnie, jak przetrwać miesiące w tym miejscu.


Witam w mojej opowieści. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Fajnie byłoby mieć chociaż jednego czytelnika, zanim ruszę dalej. Jeżeli coś się nie podoba, również proszę o komentarz. Umiem znieść krytykę. Dziękuję za uwagę i zapraszam do pozostania z Jane w tej historii.

Demenatrium | Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz