42. Ma przewagę.

1.8K 105 42
                                    

Odsunęłam się po chwili. Nie mogłam mu spojrzeć w oczy. Stał blisko. Potrzebowałam go. Nie mam pojęcia co ja w nim widziałam, że nie mogłam nawet pomyśleć o tym, aby wyrzucić go ze swojego życia, ale prędzej czy później tak się właśnie stanie. W tym momencie nie orientuję się w niczym. Nie wiem czego chcę i czego się boję, ale i jednego i drugiego jest trochę za dużo. Nie mogę mieć wszystkiego na raz. Potrzebuję znaleźć siebie.

- Zobaczymy się później? - zapytałam, ze wzrokiem spuszczonym na drewniane panele.

- Za... - zerknął na zegarek na lewym nadgarstku -... dokładnie godzinę i piętnaście minut zaczyna się twoja terapia. Jeśli masz potrzebę...

- Do zobaczenia, w takim razie - powiedziałam nieznajomym tonem i nie patrząc na niego, odeszłam w przeciwnym kierunku, niż w tym, w którym udał się Zayn.

*

- Dlaczego jesteś niepewny? 

Pytanie odbijało się w mojej, miałem wrażenie, pustej głowie, od dobrych trzech minut. Spuściłem wzrok na splecione palce. Dotarło do mnie, że zagryzam wargę, dopiero kiedy poczułem lekki ból. Puściłem ją z tego uścisku i wypuściłem spokojnie powietrze z ust.

- Bo wygląda, jakby bała się bycia ze mną - powiedziałem wreszcie, przenosząc spojrzenie na doktor Kimmel. Otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale musiałem przerwać. - Nie teraz. Kiedy już stąd wyjdziemy. 

- Wiesz, Harry... - spojrzała na mnie, jak zwykle przenikliwie i dobrodusznie, ale z tą wrodzoną powagą. Jak dobra ciocia albo nawet matka, która po prostu chce cię słuchać. - większość pacjentów boi się życia poza szpitalem, ponieważ zdają sobie sprawę, że naturalnie wszystko co się tu zdarzyło, będzie miało wpływ na dalszy rozwój. Mimo, że wypuszczamy was lepszych, zdrowszych, wciąż wiąże się to z pewnymi zmianami. A jeżeli do tego dojdzie tak poważna nowość jak związek, obawy są jak najbardziej uzasadnione.

- Nie, Jane taka nie jest - wzruszyłem lekko ramionami, kręcąc głową. - Jane nie boi się głupot. Chodzi tu o mnie. 

- Jane jest z nami przez swoje zaburzenia na tle lękowym... - zaczęła, ale spojrzałem na nią poważnie.

- Poznała ją pani? - spytałem odważnie, czując, że kolejny raz historia Jane rzuci na nią fałszywe światło.

- Tak - odpowiedziała, co nieco mnie zaskoczyło. - Przyszła do mnie.

- Naprawdę? - uniosłem brew. - Po co?

- Ona... - Kimmel zawahała się dłuższą chwilę. Czy to jakaś wielka tajemnica? W końcu spojrzała na mnie bardziej przyjaźnie. - Prosiła o zmianę terapeuty prowadzącego.

- Richarda? - zapytałem, zaskoczony. Czyżby moja dzielna Jane poczyniła konkretne kroki, żeby się go pozbyć?

- Profesora Hunta, tak.

- Dlaczego prośby nie uwzględniono? - moje palce zacisnęły się mocniej na oparciu fotela, ale momentalnie je rozluźniłem, widząc jak jej wzrok spoczywa na mojej dłoni. 

- Bo wiedziałam, że to tylko pierwsza reakcja - odpowiedziała krótko. Świetnie. - Wracając do naszej sprawy...

- Nie zna jej pani. 

- Myślisz, że dlaczego boi się zaangażować?

- Myślę, że jest ktoś jeszcze - odchrząknąłem, czując jak zalewa mnie wstyd i frustracja. - Ktoś bliski.

- Kto? - zapytała krótko, patrząc na mnie badawczo.

- Ktoś kto ma... - zamyśliłem się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. - Przewagę.

- Przewagę? 

- Ma wolność. 

- Ty masz obecność. Dajesz jej wsparcie.

- On też. Jest blisko - spuściłem wzrok. Zrobiło mi się gorąco. Przez moment przeszło mi przez myśl, żeby jej powiedzieć. Cholera, co ja pieprzę? Cały czas miałem to w głowie. Nie uwierzyłaby mi.

- Inny pacjent? - ściągnęła brwi. To chyba wyklucza wolność.

- Nie.

- Pisze do niej listy? Odwiedza ją?

- T-tak... - skłamałem.

- Jesteś zazdrosny - powiedziała, uśmiechając się lekko. Dlaczego, do cholery, się uśmiecha w takim momencie?

- Naturalnie - mruknąłem niechętnie.

- I wiesz co myślę?

- Nigdy - powiedziałem cicho.

- Myślę, że twoja terapia dobiega końca - spojrzała na mnie serdecznie.

- Nie... - zerknąłem na zegarek ponad jej głową. - Jeszcze pół godziny.

- Jesteś zdrowy, Harry. Masz przewagę.

*

Wyszedłem zapalić. Czy naprawdę byłem już zdrowy? Czy kiedykolwiek nie byłem? Co to znaczy? Jeżeli mam czuć wszystkie te obawy, wolę nie czuć. Wiedziałem, że jestem bliżej osiągnięcia tego, czego wszyscy ode mnie oczekiwali, ale dopiero jej słowa uświadomiły mi to wszystko. Zrzuciła na mnie pewną odpowiedzialność. Przed moimi oczami stanął obraz rodziców ubranych na czarno. Ja także miałem ciemny garnitur, choć włożyłem go tylko dlatego, że tak wypadało. Teraz włożyłbym go, bo nie mógłbym nosić żywych kolorów. Kiedy moja siostra była nieżywa. Zauważyłem Jane, przecinającą mój wzrok. Paliła papierosa i kiedy zobaczyła, że na nią patrzę, ruszyła niepewnie w moją stronę.

- Co jest? - zapytałem cicho, widząc jej potworne zmieszanie. Miałem nadzieję, że nie chodzi jej o nas, o częstotliwość ewentualnych randek czy o jakiekolwiek widzenie mnie po wyjściu stąd. Była smutna.

- Muszę ci chyba o czymś powiedzieć - odezwała się niechętnie. Dopiero po chwili przeniosła na mnie spojrzenie. Zlęknione i niepewne.

- Słucham, Jane - powiedziałem cicho, dotykając jej dłoni. Bałem się, że ją zignoruje, ale wprost przeciwnie. Splotła razem nasze palce. Podobało mi się.

- Ostatnie dni były ciężkie - stwierdziła słowem wstępu. Nie miałem pojęcia co chce mi powiedzieć. Zapewne nie było to wyznanie miłości, które chowałem przez jakiś czas.

- Tak, to prawda.

- Richard... - zaczęła. Mimowolnie spuściłem wzrok. Nie chcę o nim słyszeć. - Zabrał mnie na pogrzeb ojca. Trochę się mną zaopiekował.

- Ja jestem od opiekowania się tobą - wyrwało się z moich ust, nim zdążyłem to przemyśleć. Lecz nawet gdybym to przemyślał, powiedziałbym to samo.

- Tak. Nie wątpię, ale... - ściągnęła brwi i zacisnęła usta. Patrzyła na mnie chłodno. - Poznałam go trochę lepiej. Zdobył moje zaufanie.

- Jane, co próbujesz mi powiedzieć? - wstrzymałem oddech, czując jak moje kolana miękną. Nie wierzyłem w to, że wybrała jego. Nie chciałem w to uwierzyć.

- Byliśmy na imprezie - powiedziała po chwili. Jeżeli jej dotknął, oby nie zobaczył mnie przez... nigdy.

- Tak... - skinąłem głową bez przekonania.

- Całowaliśmy się - powiedziała w końcu. Mój oddech przyśpieszył. To wyobrażenie tak szybko jak pojawiło się w mojej głowie, tak ciężko będzie się go pozbyć.

- Zmusił cię? - to jedyne co przyszło mi do głowy. Byłem załamany.

- Nie - dopowiedziała głęboko, spuszczając wzrok.

Zamknąłem oczy.


Matko, jak ciężko było znaleźć czas. A do tego jestem chora. W mój wolny dzień pojechałam busem do innego miasteczka i wszystkie okna były pootwierane. Wiedziałam, że będę chora i tak się stało. Czuję się jak gówno, ale chyba najgorsze już za mną. Wczoraj była tragedia, dzisiaj trochę lepiej. Trzymajcie się, kocham.

Demenatrium | Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz