49. Kurwa mać!

1.7K 94 41
                                    

Wieczór był chłodny. Siedziałem przy biurku, celebrując wreszcie ten spokój, który mam, kiedy ostatni pacjent wychodzi. Zostaje jeszcze trochę papierów do przejrzenia i poprawienia, ale jest już cicho i powolnie. Jestem na swoim terytorium. Wtedy przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły. Czasem idzie gładko, czasem... no cóż. Cynthia Potter. Biorę jej kartotekę do rąk. Jedyna osoba, która nie robi żadnych postępów na moich terapiach. Wkurwia mnie to niemiłosiernie jako psychiatrę, ale jako człowiek, po prostu źle się czuję z tym, że nie mogę jej pomóc. Bo ona nie chce pomocy. Tak to przynajmniej wygląda. Jeżeli widzę w jej oczach mały progres, zaraz potem się zamyka, jakby czuła, że nie powinna wychodzić z choroby. Jakby ktoś jej wmówił, że tak właśnie ma się zachowywać. Nigdy nie miałem takiego przypadku. Zaburzenia osobowości przez wpływ kogoś toksycznego, nie skutkują silnymi stanami lękowymi. Od depresji i braku samoakceptacji są tu inni. Wiedziałbym, czy ktoś jej to wmówił, gdyby do cholery, była troszkę bardziej wylewna. Biorę pióro i zapisuję na jej papierze, wielkie, zamaszyste "Nie mam, kurwa, pojęcia. Mów do mnie". Frustruje mnie ta sytuacja. Cynthia potrzebuje czasu, ale jest tu już pół roku, a nie możemy przejść dalej. Od paru dni sam mam problemy ze sobą. Czuję jak te problemy na mnie spływają, a beznadziejne nastawienie, głównie Cynthii, udziela się mnie. Mam dość. Czy ci ludzie naprawdę nie chcą wrócić do domu? Ja chcę. Odkładam wszystkie kartoteki do szuflady. Zamykam ją na klucz i zbieram swoje rzeczy. Skończę jutro. Ze sobą, chyba. Zakładam skórzaną kurtkę i łapię torbę. Wychodzę z gabinetu. Mijam kilku pracowników, żegnam się z nimi przyjaźnie, choć czuję, że moja głowa zaraz eksploduje. Dochodzę do głównego holu i dzieje się coś niespodziewanego. Gasną wszystkie światła. Słychać potworną ciszę. Automat do kawy, z którego szumienia nie zdawałem sobie sprawy, nagle milczy. Drzwi magnetyczne sali widzeń, wydają z siebie cichy trzask i uchylają się samoczynnie. Rozglądam się. Otwieram główne drzwi, by zobaczyć kogoś z ochrony, ale zamiast tego widzę Stylesa, obejmującego Jane, niedaleko wejścia. Krew się we mnie gotuje. To kolejny sygnał, że cokolwiek się dzieje, jest to, kurwa, coś złego. Pracownik podchodzi do nich i słyszę wołanie "wszyscy do środka". Zostawiam drzwi otwarte i odwracam się, napotykając Chapmana. Strażnika idiotę.

- Profesorze... - zaczyna, a mnie już drażni sam dźwięk jego głosu.

- Tak? - mruczę, opanowując naturalny stres.

- Prąd wysiadł - słyszę. Przykładam dłoń do czoła.

- Kurwa... Widzę, Chapman.

- Tak, tak - kiwa nerwowo głową, słyszę dźwięk jego krótkofalówki, ale jego zestresowany wzrok wciąż jest utkwiony we mnie.

- Odbierzesz to? - ściągam brwi, uspokajając oddech. Naprawdę mam dość.

- Tak, tak... - powtarza i przytyka krótkofalówkę do twarzy, wciskając przycisk. 

"Sprawdzaliśmy zasilanie. Elektryka wyłączona ręcznie. Ktoś przeciął kable. Ktoś z dołu. Problem. Duży problem. Trzymajcie wszystkich w świetlicy. To potrwa. Bez odbioru".

Podniosłem wzrok na niego, a on zrobił to samo.

- Kurwa - szepnąłem bezgłośnie, czując, jak nagle robi mi się gorąco, mimo chłodu wieczoru. Chapman wyglądał na przerażonego. Dlaczego, do cholery, on tu jeszcze pracuje?

- Co robić? - pyta, rozglądając się na wszystkie strony.

- Jak tu, kurwa, co robić? - patrzę na niego niezrozumiale, słyszę trzask drzwi za sobą. Nie spuszczam wzroku z tego idioty. - Przecież dostałeś wytyczne. Zaprowadź wszystkich do świetlicy. Nie wkurwiaj mnie, Chapman.

- Dobrze, dobrze... Proszę jechać spokojnie - oznajmia, próbując się uśmiechnąć. 

- Jak mam, kurwa, jechać spokojnie? - rzucam torbę z impetem. - Nie rozumiesz co się dzieje? Mam zostawić pacjentów pod opieką takiej niekompetentnej ciemnoty? Prąd to nasz najmniejszy problem, Chapman. Do kurwy nędzy, trzeba znaleźć psychopatę, zanim kogoś zapierdoli. Rusz się i zabierz wszystkich.

Demenatrium | Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz