51. Może ona tego nie chce?

1.5K 90 32
                                    

Wybiegłem z biblioteki, wyrównując oddech. Spotkałem Hunta przy schodach.

- Pusto - rzuciłem szybko. Patrzyłem na niego uważnie.

- W pokoju też - odparł ponuro. Nie wiem dlaczego, ale w mojej głowie pojawiła się wizja Jane, zamkniętej w jego samochodzie. Wszystko było podejrzane.

- Nic nie kombinujesz, prawda? - spojrzałem na niego niepewnie, marszcząc mimowolnie czoło. Rzucił mi zimne spojrzenie. Uniósł brwi i rozchylił usta w lekkim grymasie.

- Poważnie, Styles? Mniej pierdolenia, więcej szukania - warknął, odwracając się do mnie plecami. - Myśl. Nie mówiła ci, że musi gdzieś pójść? Jakieś ulubione miejsce?

- Dziedziniec, pod drzewem. Jednak nie sądzę... - zacząłem.

- Nie - przerwał mi. - Niemożliwe. Pacjentów nie ma teraz na dziedzińcu.

- Jedź do domu - powiedziałem szybko. Wkurwiała mnie jego obecność. Był słabością mojej Jane. Nie ufałem mu. - Sam ją znajdę.

- O co ci chodzi? - spytał szorstkim głosem. - Nie baw się w bohatera. To nie zabawa.

- To ty bawisz się  w bohatera - warknąłem, zaciskając pięść. - Pieprzony Hunt, zawsze w dobrym miejscu, o dobrej porze.

- Ty za to masz kiepskie wyczucie czasu - mruknął oschle, odwracając głowę ku schodom. - Pogadamy o tym później.

- Nie ma o czym gadać - stanąłem za nim, czując przypływ złości. - Po prostu się od niej odpierdol. 

- Styles - usłyszałem moje nazwisko wypowiedziane krótko i nieprzyjemnie, chwilę potem Hunt odwrócił się do mnie przodem i spojrzał na mnie z ogniem w oczach. - Może ona tego nie chce?

- Zamknij się - spuściłem wzrok. Nie mogłem na niego patrzeć. - Dobrze ci radzę, zamknij się.

- Uspokój się, Styles. Nie gram nieczysto - zmarszczył brwi, nie spuszczając ze mnie wzroku, mimo, że ja patrzyłem gdzieś w podłogę. - Stoję z boku, jakbyś nie zauważył.

- A... - uniosłem spojrzenie, zacisnąłem wargi. Przeczesałem włosy palcami, wzdychając cicho. - Mógłbyś stać na zewnątrz?

Hunt patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jakby się nad czymś głęboko zastanawiał albo jakby próbował ukryć niechęć do mnie, co było przeciwieństwem mnie w tym momencie. Chętnie pokazałbym mu środkowy palec, ale było w nim coś, co nie pozwalało mi pójść na całość. Nie mam pojęcia co.

- W porządku - odparł od niechcenia, kilka sekund później. - Jeśli tego chcesz, w porządku. Powodzenia, Styles, szpital jest ogromny - rzucił, nie zaszczycając mnie spojrzeniem, gdy przeszedł obok i ruszył w kierunku wyjścia. 

Dawno nie byłem tak zaskoczony. Po prostu poszedł. Byłem pewien, że prędzej mi wykurwi, niż odpuści. Z drugiej strony ma rację. Jeżeli z Jane dzieje się coś poważnego, nie będzie łatwo ją znaleźć. Przez myśl przeszło mi poproszenie go o pomoc, jednak jest możliwość, że właśnie na to liczy, skurwiel. Nieważne. Spojrzałem na schody. Sprawdzę każdy korytarz po kolei. 

- Zayn - usłyszałem, nim wbiegłem po schodach. Odwróciłem się, by zobaczyć jak Hunt stoi przed drzwiami do świetlicy i patrzy przez szybę.

- Co? 

- Nie ma Zayna - odpowiedział grobowym tonem. - Mam nadzieję, że to zbieg okoliczności.

- Kurwa! - wrzasnąłem, zasłaniając twarz dłońmi. Byłem pewien, że ten pierdolony psychopata ma z tym coś wspólnego.

Demenatrium | Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz