Wybiegłem z biblioteki, wyrównując oddech. Spotkałem Hunta przy schodach.
- Pusto - rzuciłem szybko. Patrzyłem na niego uważnie.
- W pokoju też - odparł ponuro. Nie wiem dlaczego, ale w mojej głowie pojawiła się wizja Jane, zamkniętej w jego samochodzie. Wszystko było podejrzane.
- Nic nie kombinujesz, prawda? - spojrzałem na niego niepewnie, marszcząc mimowolnie czoło. Rzucił mi zimne spojrzenie. Uniósł brwi i rozchylił usta w lekkim grymasie.
- Poważnie, Styles? Mniej pierdolenia, więcej szukania - warknął, odwracając się do mnie plecami. - Myśl. Nie mówiła ci, że musi gdzieś pójść? Jakieś ulubione miejsce?
- Dziedziniec, pod drzewem. Jednak nie sądzę... - zacząłem.
- Nie - przerwał mi. - Niemożliwe. Pacjentów nie ma teraz na dziedzińcu.
- Jedź do domu - powiedziałem szybko. Wkurwiała mnie jego obecność. Był słabością mojej Jane. Nie ufałem mu. - Sam ją znajdę.
- O co ci chodzi? - spytał szorstkim głosem. - Nie baw się w bohatera. To nie zabawa.
- To ty bawisz się w bohatera - warknąłem, zaciskając pięść. - Pieprzony Hunt, zawsze w dobrym miejscu, o dobrej porze.
- Ty za to masz kiepskie wyczucie czasu - mruknął oschle, odwracając głowę ku schodom. - Pogadamy o tym później.
- Nie ma o czym gadać - stanąłem za nim, czując przypływ złości. - Po prostu się od niej odpierdol.
- Styles - usłyszałem moje nazwisko wypowiedziane krótko i nieprzyjemnie, chwilę potem Hunt odwrócił się do mnie przodem i spojrzał na mnie z ogniem w oczach. - Może ona tego nie chce?
- Zamknij się - spuściłem wzrok. Nie mogłem na niego patrzeć. - Dobrze ci radzę, zamknij się.
- Uspokój się, Styles. Nie gram nieczysto - zmarszczył brwi, nie spuszczając ze mnie wzroku, mimo, że ja patrzyłem gdzieś w podłogę. - Stoję z boku, jakbyś nie zauważył.
- A... - uniosłem spojrzenie, zacisnąłem wargi. Przeczesałem włosy palcami, wzdychając cicho. - Mógłbyś stać na zewnątrz?
Hunt patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jakby się nad czymś głęboko zastanawiał albo jakby próbował ukryć niechęć do mnie, co było przeciwieństwem mnie w tym momencie. Chętnie pokazałbym mu środkowy palec, ale było w nim coś, co nie pozwalało mi pójść na całość. Nie mam pojęcia co.
- W porządku - odparł od niechcenia, kilka sekund później. - Jeśli tego chcesz, w porządku. Powodzenia, Styles, szpital jest ogromny - rzucił, nie zaszczycając mnie spojrzeniem, gdy przeszedł obok i ruszył w kierunku wyjścia.
Dawno nie byłem tak zaskoczony. Po prostu poszedł. Byłem pewien, że prędzej mi wykurwi, niż odpuści. Z drugiej strony ma rację. Jeżeli z Jane dzieje się coś poważnego, nie będzie łatwo ją znaleźć. Przez myśl przeszło mi poproszenie go o pomoc, jednak jest możliwość, że właśnie na to liczy, skurwiel. Nieważne. Spojrzałem na schody. Sprawdzę każdy korytarz po kolei.
- Zayn - usłyszałem, nim wbiegłem po schodach. Odwróciłem się, by zobaczyć jak Hunt stoi przed drzwiami do świetlicy i patrzy przez szybę.
- Co?
- Nie ma Zayna - odpowiedział grobowym tonem. - Mam nadzieję, że to zbieg okoliczności.
- Kurwa! - wrzasnąłem, zasłaniając twarz dłońmi. Byłem pewien, że ten pierdolony psychopata ma z tym coś wspólnego.
![](https://img.wattpad.com/cover/77321412-288-k874015.jpg)
CZYTASZ
Demenatrium | Harry Styles
FanfictionSzpital psychiatryczny w północnym Londynie to nieciekawe miejsce. Nie chciała tu być. Nie powinna tu być. Jaki wpływ na sytuację będzie miał fakt, że Niall Horan to lękliwy, zagubiony paranoik, Zayn Malik jest agresywnym, brutalnym, lecz przyjaznym...