7. Przestań bawić się w pierdolonego bohatera.

3.1K 154 21
                                    

- Jane! - usłyszałam za sobą. Nie chciałam się odwracać. "Co się tu, do cholery, działo?!", odezwał się wzburzony głos Harry'ego. Chciałam zapaść się pod ziemię. Po prostu zniknąć. Ktoś trzasnął drzwiami, ktoś przyśpieszył kroku. Szłam dalej, jak najdalej. Ponownie moje imię rozbrzmiało na korytarzu. To miejsce jest popierdolone, tak jak wszyscy ludzie w środku. Wbiegłam na schody, czując, jak ktoś ściąga mnie w dół.

- Zostaw mnie, Harry - warknęłam, wyrywając rękę. 

- Porozmawiaj ze mną - patrzył na mnie zachmurzonymi oczami. - Możesz mi zaufać.

- Skąd mam to, kurwa, wiedzieć, hm?! - spojrzałam na niego z góry, stojąc na początku schodów. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Dlaczego mam ci ufać? Może tak jak wszyscy tutaj, jesteś myśliwym, który szuka naiwnej łani? 

- Wiesz, że to nieprawda.

- Przestań mi coś wmawiać! - złapałam się za głowę i spojrzałam w sufit. - Myślisz, że parę chwil spędzonych razem, czyni nas skazanymi na siebie? Nie potrzebuję cię, więc przestań bawić się w pierdolonego bohatera!

- Uspokój się! - warknął. Wreszcie okazał jakąś autentyczną emocję, ale to nie miało już znaczenia. - Nie bawię się w żadnego "pierdolonego" bohatera...

- Świetnie. W takim razie żegnam - powiedziałam, robiąc krok w tył. Harry patrzył na mnie, oddychając ciężko. Ściągnął brwi i przeczesał włosy palcami. Usta zacisnął w wąską linię. Posłałam mu ostatnie, chłodne spojrzenie i ruszyłam po schodach w górę.

- Dlatego, do kurwy nędzy, lepiej nie zbliżać się do ludzi. Następnym razem gdy będę chciał się przed kimś otworzyć, strzelę sobie w kolano. Wiedziałem, że to był błąd.

Zatrzymałam się w pół kroku, słysząc jak odchodzi. 


Leżałam na łóżku, zaciskając palce na prześcieradle. Nienawidziłam tego, co się dzisiaj stało. Pierdolonego kutasa Hunta, pierdolonej rozmowy z Harrym i samej siebie. Lecz największą falę nienawiści poczułam do mojego ojca. Pierwszy raz odkąd tu jestem. Gdyby wiedział na co się skazałam, żeby uratować mu tyłek... Nie pozwoliłby mi na to? Nie mam pojęcia. Naprawdę, nie mam pojęcia i doprowadza mnie to do szału. Nie wiem jak to jest być rodzicem, ale nigdy w życiu bym nie dała skrzywdzić mojego dziecka. A tymczasem muszę płacić za krzywdę, którą mi wyrządzono i zbierać kolejne baty. To niesamowite. Nie chciałam wychodzić z pokoju, ale postanowiłam, że zrobię jedną rzecz. 


- Proszę.

Weszłam do dużego, jasnego gabinetu. Zobaczyłam sympatycznie wyglądającą kobietę, która mogła mieć około pięćdziesięciu lat. Mimo to była całkiem stylowa. Ładne ubrania i modna, krótka fryzura ją odmładzały. Patrzyła na mnie lekko zdezorientowana i spięta. 

- Dzień dobry, pani Kimmel - powiedziałam, podchodząc bliżej jej biurka.

- Dzień dobry, usiądź.

Zrobiłam to co powiedziała. Patrzyła na mnie pytająco, więc zaczęłam.

- Nazywam się Jane Darcy...

- Ach, Jane. Słyszałam o tobie - powiedziała i uśmiechnęła się promiennie. Zaskoczyło mnie to.

- Naprawdę? - odwzajemniłam lekko uśmiech.

- Tak, jesteś nową znajomą Harry'ego, prawda? - zapytała, a ja poczułam lekki ucisk w żołądku. Skinęłam głową. - To jeden z moich ulubionych pacjentów. Bardzo inteligentny, szarmancki i co najważniejsze, robi wielkie postępy. Opowiadał mi trochę o tobie. Jesteś dla niego pomocna.

- Naprawdę? - powtórzyłam. - Nie znamy się aż tak dobrze.

- Oczywiście nie jest to pomoc bezpośrednia, ale odżywa w nim wiele emocji, a przede wszystkim zainteresowanie drugą osobą.

- Rozumiem... - pokiwałam głową, w zamyśleniu. 

- Więc, jak się u nas czujesz? - zapytała. Zaskoczyło mnie to jak miła była. Nie wiedziałam, czy po prostu jest bardzo serdeczną osobą, czy była taka ze względu na to, że Harry to jej ulubiony pacjent.

- Nie jest tak źle jak myślałam, ale mam pewien problem, z którym przychodzę - splotłam palce na kolanach. - Chodzi o mojego terapeutę.

- Kto nim jest?

- Profesor Richard Hunt - próbowałam się nie skrzywić, wymawiając jego nazwisko, ale mimowolnie ton mojego głosu zmienił się na ostry.

- Dobrze, słucham - spojrzała na mnie z ciekawością.

- Bardzo źle się dogadujemy. Nie sądzę, że kiedykolwiek mogłabym zaufać profesorowi Huntowi. Nie ma żadnej "chemii"... - powiedziałam, choć to ostatnie było kłamstwem. Chemii było aż za dużo, ale piekielnie złej. Potrzebowałam dużo silnej woli, by opanować drżenie rąk. - Źle się czuję w jego towarzystwie.

- Posłuchaj, Jane... - pani Kimmel westchnęła cicho, zastanawiając się co odpowiedzieć. Tymczasem ja zastanawiałam się czy nie powiedzieć jej prawdy. Wydawała się być dobrą osobą, ale na pewno nie potraktowałaby mnie poważnie. Gdyby nie uznawała go za dobrego pracownika, nie trzymałaby go tutaj. Nie mogłam tak ryzykować. Musiałam niedługo stąd wyjść, a nigdy nie dostanę wypisu, jeśli będę twierdzić, że ten człowiek mnie molestuje, bez żadnych dowodów. To mocno wpisuje się w schemat mojej "choroby". - Profesor Richard jest jednym z naszych najlepszych specjalistów. Jest najbardziej restrykcyjny i robi mocne wrażenie na naszych pacjentach, ale jest idealną osobą do zwalczania stanów lękowych. Jest bardzo wnikliwy i potrafi sprawić przykrość, ale jego metody są najskuteczniejsze.

- Czy jest na niego więcej skarg? Jeśli mogę spytać... - poczułam jak moje ciało się spina.

- Były, ale kilka tygodni później pacjenci byli wdzięczni za kontynuowanie terapii z profesorem - odpowiedziała, kładąc nacisk na ostatnie słowo. - Zaufaj mi, również będziesz.

- Wierzy pani, że nigdy nie zrobił pacjentowi krzywdy?

- Tylko pięć procent pacjentów, których prowadził, nie zostało wyleczonych. To fantastyczny wynik. To wszystko co mogę powiedzieć na ten temat - rozłożyła ręce. - Jane, pierwsze zajęcia są trudne. Wierzę, że będziesz szczęśliwa ze współpracy. Musisz tylko go do siebie dopuścić.

- Rozumiem. Ostatnie pytanie, jeśli wolno... - przeczesałam palcami włosy, patrząc na nią niepewnie. - Czy przy wypisie, będzie brana pod uwagę również ocena innych psychiatrów? Jeżeli profesor czuje do mnie niechęć, tak jak podejrzewam, nie chciałabym, aby zaważyła ona na moim życiu.

- Tak, Jane, ale staraj się dawać z siebie wszystko na zajęciach, proszę.

- Rozumiem... - skinęłam głową. - To wszystko z mojej strony.

- Więc do widzenia, Jane - uśmiechnęła się ciepło.

- Do widzenia, pani Kimmel - odpowiedziałam i wyszłam z gabinetu. 


Szłam korytarzem. Gdy oddaliłam się dostatecznie od jej pokoju, walnęłam pięścią w ścianę. Nienawidzę tego pierdolonego miejsca.


Hej, wróciłam z krótkiego wyjazdu i jest część. Dobrze by było wiedzieć co sądzicie, bo raczej nikt nie komentuje, co mnie trochę niepokoi. Jeżeli coś Wam nie pasuje, również chętnie o tym przeczytam. Nie mam motywacji, jeśli nie wiem, czy rzeczywiście ktoś to czyta. Trzymajcie się.

Demenatrium | Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz