44. Nie jest twoja.

1.8K 104 61
                                    

Jestem dobrym chłopakiem. Jestem. Jestem. 

Tak mi mówili. Do czasu, jednak we mnie nic się nie zmieniło. Jestem dobrym chłopakiem. Jestem.

To inni mają problemy. To inni bezmyślnie robią sobie krzywdę. Ja tylko podążam za tym, za czym muszę. Nie chcę się zmieniać. Nigdy. Chcę, żeby świat mnie akceptował. Muszą akceptować moje potrzeby, moje wybuchy, moją niezgodność z tym co się tu dzieje. Muszą, bo ja nie odpuszczam. 

W mojej dłoni spoczywają cztery tabletki. Pieprzone. Nie będę brał wszystkich. Dziś wezmę... jedną. Jedna będzie w porządku. Ukoi trochę moje nerwy. Pozostałe trzy chowam do kieszeni, na gorszy dzień. Biorę tabletkę do ust i przełykam. Dostrzegam go na korytarzu. Włosy opadają mu na ramiona. Odgarnia je nieschludnie do tyłu. Ma na sobie wzorzystą koszulę, czarne spodnie i ciemne buty. Nie zauważa mnie przez pierwszą chwilę. Dopiero, kiedy przechodzi obok, zwraca na mnie uwagę. Uśmiecham się, mierząc go ironicznym spojrzeniem.

- Czego? - rzuca w przestrzeń, nie zatrzymując się. Idzie dalej.

- Co się stało? - pytam, śmiejąc się cicho, sam nie wiem z czego. Styles odwraca się w moją stronę, zwalniając krok.

- Ty do mnie mówisz? - pyta poważnie, z tą pieprzoną nonszalancją.

- Widzisz tu kogoś innego? - rozglądam się.

- O co ci chodzi, Malik? - zatrzymuje się i staje naprzeciw mnie.

- Byliśmy kumplami, dobrymi - wzruszam ramionami. Niall mi nie wystarcza. To straszliwa pizda.

- Tak. Zanim ci odpierdoliło - zaśmiał się ironicznie, mrużąc lekko oczy. 

- A może tobie? - uniosłem brew.

- Tobie.

- Tobie? - patrzę na niego chwilę, czując jak kąciki moich ust pną się do góry. Nie sarkastycznie. Przyjaźnie. Szukam w jego oczach tego znajomego błysku, ale nie pojawia się. No trudno... Jeżeli tak chce grać, nie musimy być kumplami.

- Spierdalaj - warczy cicho i dobitnie. Wzdrygam się sztucznie, wyrównując oddech.

- O jakąś pannę takie problemy? - patrzę na niego z niedowierzaniem. Moja niezmierzona chęć zdobycia Jane to jedno, ale przyjaźń z Harrym to drugie. 

- O moją pannę - na jego twarz wpełza półuśmiech. Nagle spogląda na mnie z lekką wyższością. 

- Nie rozśmieszaj mnie... - dorównałem jego spojrzeniu i próbowałem poskromić szeroki uśmiech na moich ustach. Harry unosi brew i patrzy na mnie niezrozumiale. - Nie jest twoja.

- Może twoja? - tym razem to on wybucha śmiechem. Przeczesuje włosy palcami i ściąga brwi, wracając do naturalnej powagi. 

- Nie. Tak samo nie moja jak i nie twoja - wzruszam ramionami. 

- Wybacz, ale... - uśmiecha się ironicznie. - Chyba jesteś na szarym końcu listy potencjalnych kolegów Jane.

- Och, czyli zauważyłeś? - zaśmiałem się, zaskoczony. 

- Co?

- Że jest lista - puściłem do niego oczko, splatając dłonie za plecami. Patrzył na mnie dłuższą chwilę, unosząc brew. Jakbym zadał mu trudną zagadkę.

- Do czego zmierzasz? - spytał w końcu.

- Wolę być na szarym końcu, bo ostatni będą pierwszymi - uśmiechnąłem się beztrosko, wierząc we własne słowa. - A drudzy zawsze pozostają drugimi.

- Co? - spiął się cały i spojrzał na mnie niebezpiecznie. - Wyjaśnijmy sobie coś... - podszedł bliżej i stanął tuż naprzeciw mojej twarzy. - Ona nigdy nie będzie twoja. Nigdy nawet ci nie zaufa ani nie spojrzy na ciebie jak na moralnego człowieka.

- Co ma jedno do drugiego? - zaśmiałem się szczerze. - Chyba mamy inne pojęcie posiadania.

- Słuchaj, skurwielu... - nim się zorientowałem co się dzieje, Harry popchnął mnie na ścianę i zacisnął dłonie na moich ramionach. Patrzyłem na to spokojnie. Nic mi nie zrobi. - Odpierdol się od niej.

- Och, Harry... - mruknąłem cicho, czując jego palące spojrzenie. - Nie zabolało cię to, gdzie na tej liście jestem ja, tylko gdzie jesteś ty, prawda?

- Zamknij się - wysyczał, po chwili. W duchu śmiałem się z niego. - Poważnie, zamknij się.

- Słuchaj... - położyłem dłoń na jego ramieniu, żeby przygotować się na jakieś ewentualności. - Jeżeli drogę na szczyt ma zagwarantować ci zaufanie, poczucie bezpieczeństwa i szlachetność, to sobie odpuść. Nie wygrasz z nim w tych pierdołach.

- Mm... - mruknął jedynie, patrząc na mnie jak na gówno. Uznałem to za brak odpowiedzi.

- Widzisz, chwilę temu mieliśmy miłe spotkanko. W trójkę - uniosłem brwi, a Styles spojrzał na mnie chłodno, jednak w jego oczach błyszczało zainteresowanie. - Z niewiadomych powodów, profesorek uznał, że stwarzam zagrożenie dla Jane. Niczym bohater pojawił się znikąd. A ona nie miała nic przeciwko, kiedy otoczył ją swoim moralnym, zaufanym, silnym ramieniem. 

- Po co mi to mówisz? - warczy w końcu, odsuwając się o kilka milimetrów.

- Odpuść sobie - uśmiecham się do niego przyjacielsko, jak dawniej. - Nie masz z nim szans. Nawet nie próbuj. Jednak dam ci radę... - pochyliłem się w jego stronę. - Po prostu bierz. To jedyna opcja dla tych, którzy nie są na pierwszym miejscu. 

Poczułem całkiem szybką i mocną pięść na mojej żuchwie. Zgiąłem się wpół, chwytając się za szczękę. Gdy podniosłem głowę, Styles odchodził. 


Jest i ona. Stoi przy tym durnym drzewie i pali cienkiego papierosa, patrząc gdzieś w dół. Nigdy nie miałem problemów z kobietami. To one miały je ze mną, ale tylko z własnych, niewiadomych przyczyn. Co im się nie podobało? Jestem przystojny, naprawdę dobry w łóżku. I doczekam się, aż Jane sama to przyzna, między orgazmami. Jest kurewsko piękna. Lecz nie byłaby aż tak piękna, gdyby była idiotką. To ta tajemnicza, wyciszona aura dodaje jej seksapilu. Aż się prosi, by ją zburzyć, wyszarpać, dopaść, posiąść i zmusić, by krzyczała. To właśnie zrobię. I nie będę czekał aż hierarchia się zmieni. Wezmę to, czego chcę, a nigdy nie chciałem niczego tak bardzo, jak wejść w to nieziemskie ciało. I zrobić to przed nimi wszystkimi. I nie ma w tym nic złego. Czysta fizjologia. Jestem dobrym chłopakiem.

Demenatrium | Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz