- Jane? - słyszałam gdzieś w mojej podświadomości. Brzmiało jak głos ze snu, uśmiechnęłam się mentalnie, odchylając lekko głowę. Było tak wygodnie. Tak ciepło. Tak miękko. Obróciłam się na bok, czując jedynie komfort.
- Hej - usłyszałam ponownie. - Pora wstawać.
- Nie... - mruknęłam cicho, ignorując kogoś, kto próbuje przerwać moją beztroskę. Uśmiechnęłam się lekko, na myśl, że to pewnie Harry budzi mnie po najlepszym seksie, żebym nie zaspała do cudownej pracy i mogła jeszcze raz dać się wziąć pod prysznicem. - Dalej, chodź do łóżka.
- Jesteś pewna? - usłyszałam cichy śmiech, co mnie zaniepokoiło. Otworzyłam oczy i gwałtownie podniosłam się do pozycji siedzącej, widząc przed sobą Richarda Hunta, unoszącego brew w rozbawieniu, siedzącego przy łóżku.
- Kurwa... - mruknęłam cicho, opadając na poduszkę.
- Ciebie też miło widzieć - uśmiechnął się, mierząc wzrokiem moje ciało. Spojrzałam w dół. Szybko zakryłam kołdrą nagie nogi i kawałek bielizny.
- Nieważne. Rób sobie co tam chcesz, ja jeszcze śpię - jęknęłam, zamykając oczy. Zawsze to robiłam. Nie umiałam wstać na czyjeś polecenie.
- Jane... Jest rano, musimy być w szpitalu o dziesiątej - zaśmiał się, próbując zabrać mi poduszkę.
- O nie... - chwyciłam ją mocno, uśmiechając się do niego lekceważąco. - Napisz mi zwolnienie, doktorze.
- Jestem profesorem, nie bagatelizuj mnie.
- Profesorze, idź stąd.
-Mówiłem, że pokochasz moje łóżko - uśmiechnął się, ściągając ze mnie kołdrę.
- Po pierwsze oddaj mi to, po drugie nie gap się, a po trzecie nie kocham twojego łóżka, tylko stan, w którym nie muszę z tobą rozmawiać - spojrzałam na niego wrogo, ale widząc jego niewzruszoną minę, jęknęłam błagalnie, czując chłodne powietrze z balkonu. - Proszę, oddaj mi to.
- Świetnie - powiedział, kładąc na mnie kołdrę. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, ale zaraz potem podniósł mnie, owiniętą w ciepły materiał. - Idziecie oboje.
- Richard, postaw mnie - warknęłam, czując jego rękę pod moimi udami i ciepły, nagi tors, przy moim ciele.
- Uau... - zatrzymał się na moment i uśmiechnął lekko. - Pierwszy raz powiedziałaś do mnie Richard.
- Tak, to bardzo romantyczne - spojrzałam na niego gniewnie, ale widząc ciepło w jego oczach, nie umiałam być wściekła. A przynajmniej dopóki nie odpierdoli czegoś głupiego. - Zdajesz sobie sprawę, że nie ufam ci ani trochę, prawda?
- Oczywiście, zdają sobie sprawę, że nie jesteś głupia - uśmiechnął się przekornie, wchodząc do kuchni. Posadził mnie na szerokim parapecie. Poprawiłam kołdrę, zasłaniając nogi.
- To znaczy, że nie podoba mi się, jak mnie tak trzymasz - powiedziałam dobitnie, jak do niewychowanego ośmiolatka.
- Czy to wystarczający powód, żebym przestał to robić? - nachylił się nade mną, uśmiechając lekko.
- Ee... - zmarszczyłam brwi, odpowiadając niepewnie. - To decydujący powód.
- Dobrze. W takim razie następnym razem obleję cię zimną wodą.
- Jesteś okropny. I nie wspominaj o zimnie. Moje stopy zamarzają... - spojrzałam na nie, bose i zimne.
- A ja jestem potwornie rozgrzany... - stwierdził, biorąc w dłonie moje stopy. W swoje ciepłe, duże dłonie.
- Mm... - zamruczałam cicho zadowolona. To było przyjemne, rozgrzewające.
- Chcesz masaż? - uśmiechnął się podstępnie.
- Jezu, nie - powiedziałam, zabierając stopy. - Za dużo dotykania.
- Podobało ci się - stwierdził. Spojrzałam na jego nagi, piękny tors. Co tu powiedzieć, co tu powiedzieć...
- Idę się ubrać - powiedziałam wstając z parapetu.
- Nie.
- Co nie? Mam chyba prawo nosić spodnie, hm?
- Śniadanie wystygnie - odparł, mierząc mnie szybko od góry do dołu, uśmiechając się tajemniczo.
*
Z Richardem rozstaliśmy się w holu. Udał się do swojego gabinetu, a ja musiałam wrócić do siebie, pomyśleć, pounikać trochę wszystkich. Nim weszłam na schody, z końca korytarza, który prowadził do zejścia pod poziom, szło dwóch ochroniarzy, idących po obu stronach Harry'ego. Patrzyłam na tę znaną mi postać i chciałam czuć pustkę, ale nie mogłam. Zatrzymali się kilka krótkich metrów ode mnie.
- Zachowuj się, dzieciaku - powiedział jeden z ochroniarzy, patrząc na Harry'ego. - Drugi raz nie wyjdziesz tak łatwo.
- Łatwo... - mruknął ironicznie Harry, patrząc na niego wyczerpanym, pustym wzrokiem. Było mi ciężko widzieć go w takim stanie, ale nie mogłam zapomnieć tego, co było wczoraj. Ochroniarz spojrzał na niego dziwnie, po czym odszedł wraz ze swoim kolegą, zostawiając nas samych. Harry zauważył mnie i jakby się ożywił. Mierzyliśmy się spojrzeniami przez dłuższą chwilę. W końcu Styles zrobił parę kroków i zatrzymał się tuż przede mną. Patrzyłam na niego, nie mogąc się ruszyć ani rozpocząć tej rozmowy.
- Jesteś cała? - zapytał w końcu, okropnie zachrypniętym głosem. Zmarszczyłam brwi, wzdychając głośno.
- Nie obchodzi cię to - mruknęłam, pamiętając jego słowa. - Taki problem jak ja, powinieneś zostawić za sobą.
- Skarbie... - wyciągnął dłoń w stronę mojej twarzy.
- Nie mów tak do mnie - odsunęłam się. - To jakieś kolejne przedstawienie?
- Przestań, ja... - spuścił głowę, przeczesując długie włosy. - Przecież wiesz, że...
- Powiem wprost - spojrzałam mu w oczy, czując ocean emocji. Gniew we mnie narastał. - Nie mam pojęcia co to było. Nie mam pojęcia jakie były twoje intencje i w co próbujesz ze mną grać teraz. Nie obchodzi mnie co masz do powiedzenia. Wiedz, że robi mi się niedobrze na myśl, że te wszystkie słowa wypuściły twoje usta. Patrzyłeś na mnie z zimną krwią, nazywając mnie głupią, naiwną dziwką. Naprawdę, daj mi, kurwa, spokój - odwróciłam się do niego plecami, by wejść na schody. - Nie mogę na ciebie patrzeć.
- Jane, błagam cię, porozmawiajmy - powiedział głośno. - Będę czekał.
Szłam po schodach, gdy poczułam coś naprawdę dziwnego. Zatrzymałam się.
- Harry?
- Tak?
- Zjedz koniecznie śniadanie i idź się przespać - powiedziałam, odchodząc. Pierdolony Styles, na którym zależy mi bardziej niż na kimkolwiek.
Czuję, że ten rozdział jest do dupy. No, ale trudno. Trzymajcie się ciepło <3
CZYTASZ
Demenatrium | Harry Styles
FanfictionSzpital psychiatryczny w północnym Londynie to nieciekawe miejsce. Nie chciała tu być. Nie powinna tu być. Jaki wpływ na sytuację będzie miał fakt, że Niall Horan to lękliwy, zagubiony paranoik, Zayn Malik jest agresywnym, brutalnym, lecz przyjaznym...