Zatrzymaliśmy się przed szpitalem, lecz z zupełnie innej strony. Spojrzałem na niego z lekkim zdziwieniem. Gasił papierosa na podeszwie swojego drogiego buta, bo w pobliżu nie było śmietnika. Rzucił mi napięte spojrzenie. Wyjął z kieszeni pęk kluczy.
- Wejdziesz tędy. Idź prosto do łóżka. Nie mogę cię odprowadzić, bo jestem pijany. W porządku? - zapytał chłodnym głosem. Skinąłem głową. Uniósł największy z kluczy. - Tylne wejście - puścił klucz i złapał kolejny, mniejszy, czarny. - Kolejne drzwi, który spotkasz. Wyprowadzą cię na korytarz przy kafeterii. Dalej znasz drogę. Jak kogoś spotkasz, coś wymyślisz. Nie jesteś taki głupi.
- Dzięki... - mruknąłem, biorąc od niego klucze. Spojrzałem na nie niepewnie. - Dajesz mi coś takiego? Odważnie.
- Jesteśmy chyba dorośli. Umiemy się zachować - uniósł brew, wbijając we mnie silne spojrzenie. - Ale oddaj mi je jutro, proszę.
- Zastanowię się - uśmiechnąłem się złośliwie i schowałem metal w kieszeni. Podaliśmy sobie dłonie. To była najdziwniejsza noc w moim życiu. I najgorsza, przez wcześniejsze wydarzenia.
*
- Boże, Jane! - rzuciłem się w jej kierunku, gdy tylko ją zobaczyłem. Wyglądała jakby ktoś brutalnie ją napadł, a jej oczy wskazywały na to, że zobaczyła przed chwilą ducha. Złapałem ją za ramiona, chcąc przytulić mocno. Nie wiem dlaczego, ale musiałem to zrobić. Jednak nie pozwoliła mi. Odsunęła się gwałtownie, wpadając na ścianę.
- Nie, Louis... - powiedziała cicho, zachrypniętym, zmęczonym głosem. Czekałem na coś więcej, ale nic więcej nie chciała mówić. Musiałem wiedzieć.
- Co ci się stało? Ktoś cię skrzywdził?! - próbowałem złapać jej zbłąkany wzrok, ale nie potrafiła się skupić. Nigdy nie widziałem jej takiej. Była jednym wielkim bólem. Nic mi nie przychodziło do głowy.
- Nie mogę - zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę. - Nie mogę.
- Pomogę ci, tylko musisz mi powiedzieć - wyciągnąłem dłoń, by dotknąć jej ramienia, ale cofnąłem ją nim zdążyła to zobaczyć. Byłem przerażony jej zachowaniem i całą aurą zniszczenia jaka od niej biła.
- Louis... - szepnęła, otwierając oczy. Wbiła we mnie spojrzenie tak zdeterminowane i tak skrzywdzone, że chłód ogarnął całe moje ciało. Nie wiem kto ją skrzywdził w ten sposób, ale zasługiwał na najgorsze.
- Tak? - spojrzałem na nią, próbując być jak najspokojniejszy, choć moje serce biło niebezpiecznie szybko.
- Nie wpuszczaj nikogo - powiedziała tylko. Spuściłem wzrok.
*
Zobaczyłem w oddali tę burzę ciemnych loków. "Tutaj, kretynie", powiedziałbym, ale w tym momencie chłopak odwrócił się i dojrzał mnie na korytarzu. Mimo wszystko, poczułem pewną ulgę, że go widzę. Dotarł bezpiecznie do pokoju. Nie narobił bałaganu. Chyba. Jednak to nie zmieniało nic. Dalej czułem się chujowo i dalej musiałem zobaczyć Jane i rozpierdolić Zaynowi łeb.
- Czemu tak długo? - zapytałem, wyciągając dłoń, po moją własność. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem Chapmana, patrzącego w tę stronę. - Upuść je - mruknąłem bezgłośnie. Styles zasłonił prawą kieszeń lewym biodrem i rzucił klucze na podłogę.
- Chyba coś panu spadło - powiedział głośno, powstrzymując uśmiech.
- Subtelnie... - mruknąłem, schylając się po klucze. - Tak, dziękuję, Harry.
- Drobiazg, profesorze - uśmiechnął się nieszczerze, choć w jego oczach kryło się dziwne rozbawienie.
- Co się tak, kurwa, cieszysz? - spojrzałem na niego, nie rozumiejąc nic. - Jakaś amnezja?
CZYTASZ
Demenatrium | Harry Styles
FanfictionSzpital psychiatryczny w północnym Londynie to nieciekawe miejsce. Nie chciała tu być. Nie powinna tu być. Jaki wpływ na sytuację będzie miał fakt, że Niall Horan to lękliwy, zagubiony paranoik, Zayn Malik jest agresywnym, brutalnym, lecz przyjaznym...