4 Proch

1.6K 102 21
                                    

Uśmiechnąłem się, gdy na pierwszym miejscu podium w żółtej koszulce lidera stanął Kamil Stoch.

Pasował do tego miejsca i do tej koszulki jak nikt inny. Kamil był mistrzem i tylko jemu tak naprawdę należało się to miejsce.

Zajmował pierwsze miejsca nie tylko na wszystkich skoczniach świata, ale też niestety w moim sercu.

I choć wiedziałem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, nie przestawałem marzyć.

Marzyć, że w końcu mnie dostrzeże.

Bo nie śmiałem marzyć o odwzajemnionym uczuciu, widząc go tak szczęśliwego z jego żoną. Ewa była piękną kobietą i tworzyli razem cudowną parę. A ja nie mogłem go tego pozbawić.

Kamil żył w szczęśliwym małżeństwie. A przynajmniej tak się mi wydawało.

Po konkursie indywidualnym w Zakopanem, który znowu mi nie wyszedł, udałem się na spacer po mieście. Inni poszli do klubu, w którym pojawiają się co roku. Ja jednak nie miałem na to ochoty. Wolałem pospacerować i pomyśleć. Zdawałem sobie sprawę, że to wszystko zaczęło powoli mnie przerastać. I choć ostatnie kilka dni spędziłem na wakacjach, wciąż nie czułem się tak jak trzeba, jak rok temu.

Odczuwałem zbyt dużą presję. Ktoś ciągle czegoś ode mnie oczekiwał. Czy to w skokach, czy w domu. Miałem dość ciągłych pytań dziennikarzy. Dodatkowo rodzina również nie dawała mi spokoju. Wciąż pytano mnie o dziewczynę, czy zamierzam się ustatkować i tym podobne. Odpowiadałem, że przecież nie mam na to czasu.

Jednak prawda była trochę inna. Po prostu obiekt moich największych uczuć, miał już żonę.

Prawda ta bolała mnie za każdym razem, gdy to sobie uświadamiałem. Kamil nigdy nie mógł być mój. Nigdy go nie dotknę, ani nie pocałuję. Nigdy nie zobaczę jego twarzy o poranku, nie przedstawię rodzicom.

To właściwie nie byłoby chyba dla nich takim zaskoczeniem, skoro dwa miesiące temu także Domen przyprowadził do domu swojego chłopaka.

Zazdrościłem mu, że tak po prostu mógł się spotykać z kim chciał, kogo kochał i nikt nie miał do niego żadnych pretensji.

Usiadłem na jakiejś zaśnieżonej ławce. Było mi trochę zimno, jednak nie przeszkadzało mi to. Patrzyłem na śnieg, otaczający mnie wokół. Dookoła nie było ani jednej osoby. Siedziałem w samotności, aż usłyszałem szybkie kroki. Odwróciłem twarz w tamtą stronę. Mężczyzna zbliżał się do miejsca, gdzie siedziałem.

- Kamil? - zapytałem, gdy dostrzegłem jego twarz, ukrytą pod kapturem.

- Peter. Co ty tu robisz? Na mojej ławce? - Zdjął kaptur.

- Twojej ławce?

- No tak. Zawsze tu przychodzę gdy muszę pomyśleć.

- Więc ta ławka i mnie tu ściągnęła do przemyśleń. - Odparłem cicho, a Stoch usiadł obok mnie. Starałem się unormować bicie serca, które przyspieszyło, gdy tylko go zobaczyłem. Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie. Jednak nie mogłem znieść tej ciszy. - Gratuluję wygranej - powiedziałem w końcu, starając się unieść kąciki moich ust do góry.

- Dzięki - odparł. Widziałem jednak, że nie był w radosnym humorze. - Szkoda, że to nie ma teraz żadnego znaczenia.

- Co? - spojrzałem na niego. Skrzywił się nieznacznie i westchnął.

- Chyba rzucę skoki.

- Nie! - krzyknąłem, jednak zdałem sobie sprawę, jak to zabrzmiało. - Jak to? O czym ty, do cholery, mówisz? Przecież ty nie możesz... Jesteś najlepszy... - powiedziałem spokojniej. Myślałem, że się przesłyszałem. Kamil, najlepszy skoczek na świecie, chce to wszystko rzucić?

OneShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz