71 Durm x Bartra

618 72 8
                                    

Zrelaksowany siedziałem na kanapie i z przyjaciółmi czekałem na mecz.

Żałowałem, że nie mogę być razem z nimi. Dzisiaj też postanowiłem, że nie będzie mnie na stadionie.

Nie zmieniło to jednak faktu, że mocno trzymałem kciuki.

Chłopaki przynieśli piwo, jakieś przekąski i trochę wcześniej zaczęliśmy nasze oczekiwanie na pierwszy gwizdek.

Włączyłem telewizor i naszym oczom ukazały się straszne informacje.

Myślałem, że moje serce się zatrzyma.
Żaden z nas nie był w stanie powiedzieć ani słowa, gdy dowiedzieliśmy się o tych ekspolzjach.

Czułem się okropnie. Zacząłem tak strasznie się bać. O wszystkich z drużyny. O mojego najlepszego przyjaciela Burkiego, o Weigla, całą resztę. I...
Marc.

Złapałem szybko telefon, gdy wiadomości podały, że jako jedyny został ranny.

Napisałem do Romana, do innych.
Nie wiedziałem, co mam zrobić.
Czułem, że moje serce rozrywa się na milion kawałeczków.

Bo byłem do szaleństwa zakochany w hiszpańskim obrońcy.
A on o tym nie wiedział.

Praktycznie płacząc, uzyskałem od Romana kilka informacji. On także był w szoku.
Nie wiedział, co ma mi powodzieć, bo jako jedyny wiedział, co czuję do Bartry.

Uspokoiłem się trochę, gdy napisał mi, że to prawdopodobnie nic poważnego.

Chciałem jechać tam do nich, ale mi tego zabronił.
Pewnie i tak nie pozwoliliby mi zbliżyć się do nich.

Ale to byli moi przyjaciele.
Moja rodzina.

Siedziałem na kanapie, a koledzy poklepywali mnie po ramionach.

W telewizji zaczęli coś o meczu.

- Kurwa! Jaki mecz? Jak można o tym teraz myśleć... - nie wytrzymałem.

Nie dochodziło do mnie, że w tej sytuacji można w ogóle rozegrać jakiś pieprzony mecz.

Przecież oni właśnie przeżyli zamach terrorystyczny!
Zamach na ich życie!

Ukryłem twarz w dłoniach.
Nie widziałem, co się z nimi dzieje, jak się czują, co się dzieje z Bartrą.
Panika wypełniła moją głowę, przeplatając się z przerażeniem.

Burki napisał mi, do którego szpitala zawieźli Bartrę.

Złapałem kurtkę i wybiegłem z mieszkania.
Wiedziałem, że nie powinienem prowadzić w moim stanie, ale musiałem się tam jak najszybciej dostać.

Wbiegłem do szpitala.
Chciałem zobaczyć się z nim jak najszybciej. Albo chociaż dowiedzieć się, co się stało.

Oczywiście nikt nie chciał mi nic powodzieć, bo nie należałem do rodziny.

- Jestem jego pierdolonym przyjacielem i się martwię! - wykrzyknąłem na pielęgniarkę, ale ona pokręciła tylko głową.
Wtedy ktoś złapał mnie za rękę.
Melissa. Żona Marca.

- Wszystko z nim w porządku. Ma złamaną rękę i będą operacyjnie usuwać z niej szkło. Ma być dobrze - powiedziała.

Nigdy nie pałaliśmy do siebie sympatią, dlatego zaskoczyła mnie.
Odetchnąłem z ulgą.
Zdałem sobie jednak sprawę z czegoś innego.

Marc mnie tu nie potrzebował.
Miał rodzinę.
Miał żonę i córkę.

Widziałem, że Melissa jest smutna. Pewnie martwi się tak jak ja.
Ale widziałem w jej oczach coś jeszcze.
Nie błysk zwycięstwa, tak jak zawsze.

To był zawód? Poddanie się?

- Powiem mu, że tu byłeś, gdy się obudzi.

Pokiwałem głową.
Wiedziałem, że nie mam szans. Ze moja miłość do niego nie ma żadnego znaczenia. Że nigdy nie będzie mój.
Byłem jednak szczęśliwy, że to nic poważnego.

Oby.

Wróciłem do mieszkania.
Został tam jeden z moich kolegów, który posprzątał po wszystkim. Podziękowałem mu, a on przytulił mnie lekko.
Nie pytał o nic, dlatego byłem mu wdzięczny.

Położyłem się na łóżku, ale oczywiście wiedziałem, że nie będę w stanie zasnąć.
Tak jak przez następne kilka nocy.

Siedziałem w domu i nie byłem w stanie się ruszyć.

Moi koledzy dwadzieścia cztery godziny po całych tych wydarzeniach musieli wyjść na murawę i grać.
Nie wiedziałem, jak oni tak mogą.
Podziwiałem ich.

Mocno trzymałem kciuki.

Mimo że sam nie uczestniczyłem w całym tym zamachu, wciąż czułem się strasznie.

Ta przegrana była jak wygrana. Dali z siebie wszystko. Pokazali, że są silni.
Ja taki nie byłem.
Zakopałem się pod kocem na kanapie.

Płakałem.

Nie tylko z powodu tego zamachu.

Cieszyłem się, że z Bartrą wszytko dobrze. Wszyscy o nim mówili.

A z drugiej strony wiedziałem, że nigdy mnie nie pokocha.

Płakałem, bo moje serce było rozbite.
Jak w ogóle mogłem dopuszczać do siebie myśl, że to jest realne?

Dlatego byłem zaskoczony, gdy ktoś zadzwonił do moich drzwi.
Myślałem, że już wszystkich odprawiłem z kwitkiem.

Gdy zobaczyłem jego uśmiechniętą twarz, nie wytrzymałem.

Rzuciłem mu się na szyję, oczywiście uważając na jego zagipsowaną rękę.

Wtuliłem twarz w jego szyję i zaciągnąłem się jego zapachem.

Szybko jednak odsunąłem się, zawstydzony.

Marc wciąż się uśmiechał i wszedł do środka.
A potem sam znów mnie przytulił.
Znow byłem zaskoczony.

- Cieszę się, że żyjesz - powiedziałem i chciałem go puścić, Marc jednak wciąż trzymał mnie w objęciach.

- Wiesz, kto był pierwszą osobą, o jakiej pomyślałem, gdy to się stało? - zapytał, patrząc mi w oczy. Moje serce chyba jeszcze nigdy nie biło tak szybko.

- Melissa, Gala? - zapytałem cicho. Czy on chciał mnie dobić?

- Ty.

Myślałem, że śnię.
Jak zahipnotyzowany patrzyłem w jego oczy i twarz, która zaczęła się do mnie zbliżać.
Potem poczułem jego usta na swoich.

Marc mnie pocałował.

Marc mnie chciał.

Po chwili odsunął się ode mnie z uśmiechem. Ja także nie mogłem się przed tym powstrzymać.

Wtuliłem się w niego podobnie.

- Umarłbym, gdyby coś ci się stało.

- Ale nie stało - wyszeptał. Znów spojrzał mi w oczy i pocałował moje czoło. - Przepraszam, że tyle musiałeś na mnie czekać. Mogłem zrobić to już dawno. Kocham cię, Erik.

- Ja ciebie też kocham, Marc - powiedziałem z uśmiechem i znów go pocałowałem.

Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świece.

Na specjalną prośbę, ale też od razu chciałam napisać coś takiego.
MrsHayboeck
Wciąż jestem w szoku, że to ich spotkało.
Myślałam, że umrę ze strachu, gdy się dowiedziałam.

A jednak wczoraj pokazali, że są najlepsi.
I dla mnie zawsze będą zwycięzcami.
💛💛😢💛💛

OneShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz