Rozdział 41

153 28 2
                                    

Agent Guy wpatrywał się w ekran przed sobą, ledwo wierząc własnym oczom. Czy naprawdę widział słowa "Midge" i "Neko" w tym samym raporcie? Odchylił głowę w tył i roześmiał się, po czym chwycił beznadziejny telefon z lat 90-tych, który stał na jego biurku, które prawdopodobnie było starsze od jego obecnego biura.

 - Vanessa - powiedział do swojej sekretarki. - Załatw mi bilet na samolot do Los Angeles. Muszę tam być jak najszybciej. Wczoraj byłoby jeszcze lepsze.

O 10 nad ranem kolejnego dnia wpadł do biura okręgu, wprost z samolotu. Zostawił swój wynajęty samochód z włączonym silnikiem, nielegalnie zaparkowany w miejscu do rozpakowywania dostaw, centralnie przed wejściem.

 - Jestem agent Guy. Muszę porozmawiać z kimkolwiek, kto tu rządzi. Teraz. I ani mi się ważcie holować moje auto. - machnął swoją odznaką i zdecydował się stać, po zobaczeniu, w jakim stanie jest poczekalnia.

Zajęło to solidne cztery minuty, ale wkrótce Kapitan prowadził go przez ochronę i do swego biura.

 - Kapitanie, jestem tu po Neko. Uwolnicie go podmoją opiekę natychmiast.

 - Nie wiem, o czym pan mówi - odparł.

 - Nie wciskaj mi kitu. Chcesz, zebym uwierzył, że masz uwięzionego człowieka-kota i o tym nie wiesz? Może i urodziłem się w nocy, ale zapewniam, że nie była to POPRZEDNIA noc. Mam samolot do złapania i dwa bilety. TERAZ.

 - To duże wymagania, agencie...

 - Agent Guy, Bezpieczeństwo Wewnętrzne. Midge, teraz, nie będę prosił kolejny raz. Kończy mi się cierpliwość, kapitanie. Byłem tak miły, jak się dało.

 - Nie może pan tu tak wejść i przenosić moich więźniów bez wypełnienia dokumentów!

 - Och, teraz jest więźniem, tak? Z jakiej racji jest zatrzymany? - zapytał z zadowoleniem, opierając ręce na biurku kapitana i pochylając się nad nim.

 - Uch, cóż, mieliśmy go na 24-godzinnym zatrzymaniu, a potem on, uch...

 - Pomogę panu, kapitanie. Jestem pewien, że złamałeś kilka praw i nagiąłeś całą masę innych. Więc, jeśli nie chcesz wszystkich federacji Kalifornii dyszących ci nad karkiem, zastosujesz się. Zacznij iść.

 - W tą stronę, jest w komórce medycznej.

 - Jeśli dotknęliście jednego włoska na jego dziwacznym ogonie...

 - Nie, nie, agencie, oczywiście, że nie. On odmówił jedzenia, to wszystko.

 - Pewnie wystraszyliście go do cna, idioto.  Pomyśleliście o tym?! - jego oczy się rozszerzyły, gdy skręcili za róg i dotarli do celi. Midge siedział wciśnięty w róg, jak najdalej się dało, chowając się pod cienką kołdrą, która zdawała się być jego jedynym kocem. - Przepraszam, że krzyczałem Midge, nie wiedziałem, że jesteśmy tak blisko. Nie skrzywdzę cię. Wyjdź.

Midge nie ruszył się, ale obniżył koc, by widzieć dokładniej. Nie odpowiedział, jedynie wpatrywał się w nowego mężczyznę. Był ubrany w zwykłe ciuchy, a nie mundury, jak ochroniarze.

 - Midge Grassi? - zapytał agent Guy.

 - Ja jestem Midge, ale nie Grassi. Ja nie znam tego imienia, sir.

 - Syn Sally i Mitta? Czy Misty i Marley to twoje siostry?

Midge podskoczył i podbiegł do krat, lecz zatrzymał się w bezpiecznej odległości.

 - Skąd ty je znasz? - nie podał ochroniarzom żadnych imion, był tego pewien. Jedyną osobą, która znała wszystkie te imiona, był Scott. - Scott? Czy on cię wysłał? Czy ty zabierzesz mnie do domu?

 - Szukałem cię od lat dzieciaku i tak, zabieram cię do domu. Kim jest Scott? To twój właściciel?

 - Tak. Tak. Ja muszę go zobaczyć, żeby mu powiedzieć, że mi nic nie jest. Ja boję się, że on bardzo się martwi.

 - Zajmiemy się tym wszystkim ewentualnie. Teraz musisz pójść ze mną.

 - Tak sir. - czekał, gdy ochroniarz otwierał drzwi, po czym ruszył za agentem. - Sir?

 - Tak, Midge? Możesz mówić mi Guy.

 - Czy my weźmiemy moje rzeczy? Czy mogę mieć moją obrożę?

 - Tak, weźmiemy to po drodze. Chodź ze mną. - poszli za kapitanem do recepcji, gdzie dano im kopertę z butami, bransoletką i kilkoma innymi rzeczami Midge'a. - Czegoś brakuje?

 - Nie sir, dziękuję - zapiął swą obrożę i odetchnał z ulgą.

 - Obroża na nadgarstek, ech? Na pewno wygląda wykwintnie. Okej, w takim razie do auta, jest zaraz za drzwiami. Będziemy mieć chwilę, by kupić ci coś do jedzenia na lotnisku, jeśli jesteś głodny, o ile nie utkniemy w korku.

 - Lotnisku?

 - Tak, Midge, zabieram cię do domu.

 - Ale sir, ja mieszkam w Los Angeles, czemu ja muszę jechać na lotnisko?

 - Zabieram cię z powrotem do Teksasu.

 - Ale Scott jest tutaj, a ja nie mogę go zostawić. I sir Guy, ja nie mogę lecieć, ja nie mam papierów.

 - Tak, chyba przez to wpakowałeś się w ten bałagan, ale zajmiemy się tym później. Mogę wziąć cię na lot, tylko trzymaj sie blisko mnie i nie zgub się, dobrze?

 - Ale my powiemy Scottowi?

 - Midge, jedna rzecz na raz. Jesteś bezpieczny i nie siedzisz już w tej więziennej dziurze, więc nie martw się niczym innym, w porządku? Poniedziałkowe poranki zostały stworzone na taki szajs i on nadejdzie dość szybko.

Neko MidgeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz