Rozdział 46

274 31 13
                                    

Alex był zmartwiony, naprawdę zmartwiony. Scott siedział na kanapie, dokładnie tam, gdzie był, gdy zostawił go wczoraj, ze słuchawkami wciąż na głowie i czerwonymi oczami. Zostawił Starbucksa i paczkę bułeczek na stole i podszedł bliżej, podnosząc słuchawki i zakładając je na swoją głowę. To był... wow. To musiał być Midge, bo to zdecydowanie byli QuarnerStones, ale ten głos był... Zdjął je, kładąc na stoliku do kawy.

 - Nie - powiedział, gdy Scott po nie sięgnął.

 - Oddaj go.

 - Potrzebujesz przerwy. Potrzebujesz jedzenia i prysznica i musisz wyjść z tego domu. Nie powinieneś pakować się do Teksasu?

 - Oszalałeś? NIE opuszczę L. A., chyba, że z nim. Jest gdzieś tam, sam, albo pewnie gorzej i ja... ja nie mogę go zostawić.

 - Scott, zawsze jedziesz do domu na święta. Twoja matka cię zabije.

 - Pozwól jej. Nie obchodzi mnie to. - znów sięgnął po słuchawki, jego jedyne połączenie z Midge'm, lecz jego dłoń została odepchnięta, gdy Alex zagarnął je do góry. - Muszę go usłyszeć. To tylko pierwsza wersja, jeszcze nie jest perfekcyjna, ale on jest... jest tutaj. To był wtorek, dzień, w którym go straciłem. I te słowa, ta piosenka. To jest...

 - Bardziej cię rani niż ci pomaga, tak sądzę. - odparł Alex ze smutkiem.  - Przepraszam, że nie mogę zostać, muszę jechać do pracy. Musisz chociaż iść pod prysznic zanim pójdę. Proszę?

Scott spojrzał w górę, ciężar w jego klatce piersiowej był tak wielki, że nawet poruszenie głową zdawało się być walką.

 - Później.

 - Nie, teraz. Nie chcę wrócić tu wieczorem i znaleźć cię tutaj, w dokładnie tej samej pozycji. Prysznic, ogol się, załóż SPODNIE i wtedy zjedz jakieś śniadanie. Minimum. To jest minimum, łapiesz? Wstawaj.

 - Nie mogę, okej? Wiem, że tego nie rozumiesz, ale nie mogę. Wszystko, co mogę sobie wyobrazić to on, skuty gdzieś łańcuchami, skrzywdzony i wystraszony. A ja siedzę na swojej cholernej, luksusowej kanapie, pijąc Starbucksa i to NIE jest okej. Muszę przecierpieć chociaż trochę, nie widzisz tego? Nie mogę... To nie może być tylko on. To nie fair!

 - Wiem, że nie jest. Ale twoje cierpienie nie pomoże Midge'owi. Nie chciałby, żebyś się tak czuł, to tylko pogorszyłoby sytuację, gdyby pomyślał, że jesteś w takim stanie.

Telefon Scotta zadzwonił i pozwolił mu, by włączyła się sekretarka, nim natychmiast zadzwonił ponownie. Podniósł go, zerkając na numer.

 - Texas? Ale nie  mojej listy kontaktów. Pewnie jakiś przypadkowy krewny. Mam to gdzieś. - wymamrotał, nim odłożył go z powrotem. Gdy zadzwonił po raz trzeci, odrzucił głowę w tył, sfrustrowany, po czym odebrał.

 - Halo?

 - Scott Hoying?

 - Tak.

 - Mówi agent Guy. Chciałbym porozmawiać z tobą o Midge'u.

 - MIDGE?! - usiadł i złapał za Alexa wolną dłonią. - Masz go? Jest bezpieczny? Gdzie on jest? - zapytał.

 - On jest ze mną i jest bezpieczny. Mamy wiele do omówienia, ale powiedział mi, że chciałby, żebym się z tobą skontaktował.

 - Mogę z nim porozmawiać? Proszę? Jest tam? Co się stało? Zaraz, jesteś agent Guy?

 - Tak. On jest tutaj i będziesz mógł się przywitać, gdy załatwimy pewne detale.

 - Agent Guy? Guy? Jesteś "facetem z Texasu" o którym mi opowiadał?

 - Tak, to ja. Te Neko, zawsze są tak dosłowne. Zabawne. A teraz, musimy się spotkać.

Scott wiedział, że było to zupełnie nie na miejscu, ale stres ostatnich 5 dni wreszcie pękł i się roześmiał.

 - Facet. - w końcu nieco się opanował. - Gdzie jesteście? Gdzie się spotkamy? Chcę go zobaczyć. Proszę.

 - Midge mówi mi, że mógłbyś być chętny, by przyjechać do Dallas.

 - Jesteście w Dallas? Absolutnie, to znaczy, jestem w L.A., więc to... tak, mogę przyjechać.

 - Kiedy będzie ci pasowało?

 - Dzisiaj. Dzisiaj! Ja choler... przepraszam! Jadę teraz. Muszę tylko złapać samolot i... Och Boże, ja tak się bałem. Myślałem, że Steven go ma, albo... Boże, nie wiem. Co się stało?

 - Policja go zatrzymała. Spędził kilka ciężkich dni w więzieniu, ale już nic mu nie jest. Masz mój numer, zadzwoń do mnie, gdy będziesz miał wylot do Dallas i zaplanujemy, gdzie się zobaczyć.

 - Mogę z nim porozmawiać? Proszę?

 - Tak, poczekaj chwilę. Midge, chcesz się przywitać?

 - Hej Scott. Ja tęskniłem za tobą - powiedział Midge łagodnie.

 - Och Boże, Midge, ja... Ja też tęskniłem. Byłem taki przerażony.

 - Ja przepraszam, ze nie mogłem wcześniej do ciebie zadzwonić. Ja nie chciałem cię zostawiać, ale...

 - W porządku, w porządku. Naprawdę. Proszę nie przepraszaj, po prostu tak się cieszę, że jesteś bezpieczny. Jesteś? Jesteś cały?

 - Ja mam się dobrze. Czy ty po mnie przyjedziesz?

 - Tak maleńki, wkrótce tam będę. Tak szybko, jak będę w stanie, okej?

 - W porządku. Dziękuję, że przyjedziesz. Ja niedługo cię zobaczę.

 - Muzyka dla mych uszu kochany, muzyka dla mych uszu. Zadzwonię do agenta Guya gdy będę miał samolot, okej?

 - Pa Scott.

 - Pa. - wpatrywał się przez chwilę w swój telefon, nawet gdy już się rozłączył, po czym spojrzał z powrotem na Alexa. - On jest cały. Lecę do Texasu, po niego. Guy do mnie zadzwonił.

 - To  o to mu chodziło!

 - Huh?

 - Zadzwoniłem do wujka Sebastiana, byłem zdesperowany. Pomyślałem że może, chociaż może będzie mógł pomóc, wiesz? Ale nie zrobił tego, powiedział tylko, żebyś zadzwonił do Guya i myślałem, że po prostu jest dupkiem i to zignorowałem. Nie wiedziałem...

 - To tak porąbane i zabawne. Agent Guy, nie wiem, dla kogo pracuje, ale zadam mu DUŻO pytań gdy tam trafię, uwierz mi. Muszę iść. Muszę wziąć prysznic, spakować się i pojechać na lotnisko!

 - Zadzwonię za ciebie do Esther w drodze do pracy i poproszę ją, by załatwiła ci lot. Musisz zająć się bałaganem. Zadzwoń do mnie później, okej? Daj mi znać, jak idzie. Będę trzymał kciuki.

 - Dzięki Alex, naprawdę. Ja...

 - Tak, tak, jesteś mi winien przysługę. Kup mi wyspę.

Neko MidgeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz