Wbiegam do szpitala, potrącając jakąś kobietę po drodze. Szybko przeprosiłam ją za moją niezdarność i ruszyłam w dalszą gonitwę z czasem. Docieram na odpowiednie piętro. Na korytarzu nie ma nikogo. Spóźniłam się. Z frustracji kopnęłam w ścianę tak, że odpadło z niej trochę farby.
Obiecałam jej, że będę. Już na starcie nie wywiązuje się ze swoich obietnic. Czemu musiałam tam jechać? Mogli sobie poradzić beze mnie. Podłożenie ognia pod magazyn to nic trudnego i w pojedynkę można by sobie z tym poradzić, jednak nieustępliwość Camili wygrała i nie miałam nic do gadania. Zresztą pieniądze są mi teraz niezbędne. Musze wesprzeć Clarke nie tylko duchowo, ale także finansowo. Mimo tego, że zapewniała mnie z tysiąc razy, jak nie więcej, że sobie poradzi, ja wiem, że jest inaczej. To nie tak, że jej nie wierzę. Po prostu ile pieniędzy mogło jej zostać, żeby odłożyć po opłaceniu rachunków, kredytu studenckiego i długów matki? Niewiele. Postanowiłam jej pomóc finansowo. Sama nie mam wielkich wydatków przez co, suma oszczędności do zainwestowania wzrasta w dość szybkim tempie. Lepszej inwestycji niż zdrowie mojej dziewczyny nie znajdę. Nie obchodzi mnie to, że nie przyjmie ich ode mnie. Choćbym miała wcisnąć je lekarzowi to, to zrobię.
Po dwudziestu minutach drzwi do gabinetu się otworzyły. Z pomieszczenia wyszła najpierw Clarke potem doktor Williams. Zmierzył mnie tylko chłodnym spojrzeniem i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie mam pojęcia czemu ten człowiek pała do mnie taką niechęcią. Nic mu nie zrobiłam.
Od razu rzuciłam się na Clarke, w przenośnym i dosłownym znaczeniu. Przytuliłam się do niej jakbyśmy się nie widziały co najmniej rok, a widziałyśmy się zaledwie wczoraj.
-Przepraszam.- wyszeptałam jej do ucha. -Tak bardzo chciałam być przy tobie, ale...- przerwała mi, łapiąc moją twarz w dłonie.
-Nic się nie stało. Uspokój się, to tylko kolejna zwykła wizyta. Nic szczególnego.- próbowała mnie uspokoić, wpatrując się w moje oczy.
-Obiecałam ci, że zawsze będę kiedy będziesz tego potrzebować, a dziś tą obietnice złamałam.-
-Nie prawda. Byłaś tu. Myślisz, że nie było słychać jak uderzyłaś w ścianę? Było. Wiedziałam, że jesteś. Może nie fizycznie ale duszą. Niemal czułam twój oddech na karku.- ucałowała delikatnie moje usta. -Pozatym wali od ciebie bęzyną na kilometr.-
-Ale..-
-Nie ma żadnego 'ale'.-
-To chociaż będę mogła cię gdzieś zabrać w ramach przeprosin?-
-Nie ma za co przepraszać. Jednak bardzo chętnie bym pojechała coś zjeść.-
-Na co ma ochotę moja księżniczka?- zapytałam, chwytając ją za dłoń i splatając nasze palce. Nawet jej dłoń w dotyku się zmieniła, była szczuplejsza i zimniejsza. Miałam gdzieś wścibskie spojrzenia personelu szpitala. Przemierzałyśmy korytarz, a na naszych twarzach widniały delikatne uśmiechy. To głupie w miejscu przepełnionym cierpieniem, uśmiechać się, ale z nią u boku nie było innego wyjścia. Byłam szczęśliwa, dlatego, że ona była.
-Może na chińszczyznę?- zaproponowała blondynka.
-Wedle życzenia.- wsiadłyśmy do pożyczonego samochodu.
***
Zmierzała w naszą stronę kelnerka ubrana w czarną koszule z logiem restauracji i zapaską zawiązaną na biodrach. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że bezczelnie patrzyła się w dekolt Clarke.
-Poprosimy dwa razy danie dnia.- odezwała się Clarke.
-Dobrze. Coś do picia?-
-Dwa razy herbatę zieloną.-
-Jaki jest czas oczekiwania?- powiedziałam ostro, żeby odwrócić uwagę kelnerki od ciała Clarke.
-Myślę, że za dwadzieścia minut będzie gotowe.- odpowiedziała pracownica lokalu.
-Dobrze, dziękujemy.- odpowiedziałam, o dziwno zrozumiała, że ma odejść.
-Hej kochanie, nie tak ostro bo ci do jedzenia napluje.- roześmiała się blondynka.
-Nie obchodzi mnie to. Jeśli przestanie patrzeć się na twoje piersi, to powiem wszystko żeby sie odczepiła.- burknęłam.
-Nie bądź zazdrosna.-
-Będę bo jest o co.-
-Uspokój się.- zachichotała.
-Powiedz, co ci powiedział lekarz.-
-Więc jeśli dobrze zrozumiałam ta całą jego bezsensowną paplaninę, to mam duże szanse.-
Nie wykonywałam żadnego ruchu przez dłuższą chwilę. Rokowania są dobre. Gdy mój ospały mózg przetworzył tą informacje, odruchowo przybliżyłam się do niej, kładąc rękę na jej udzie i wpijając się w jej usta.
-Jesteśmy w miejscu publicznym.- oderwała się ode mnie.
-Trudno. Ja jestem ze swoją dziewczyną, którą mogę całować.- trąciłam jej nos, swoim.
-I to wcale nie ze względu na tą kelnerkę, prawda?-
-Absolutnie.- znów ją pocałowałam.
-Więc wyzdrowiejesz?- zapytałam, tak dla pewności, żeby upewnić się, że się nie przesłyszałam.
-Rokowania są dobre, bo guz został stosunkowo wcześnie wykryty. Nie ma żadnych przeciwwskazań aby nie rozpoczynać chemioterapii.- ścisnęłam jej kolano.- W najgorszym wypadku trzeba będzie pozbyć się guza operacyjnie, zastosują wtedy lobectomie, ale tym na razie się nie martwię. Na początku trzeba obserwować jak się będzie zachowywał po przyjęciu dawek chemii.-
-Zniknie, na pewno. Innej opcji nie ma.-
-Zawsze jest jakieś ryzyko.-
-Nawet. Tak. Nie. Mów.- wycedziłam, dając jej do zrozumienia, że innego przebiegu zdarzeń, nie przyjmuje do wiadomości.
-Tak będzie.- ucałowała mnie, akurat wtedy kiedy, kelnerka przyniosła naszą herbatę.
Wyraz jej twarzy był bezcenny.
I co głupia szmato, ona jest moja!- pomyślałam i głupkowato się uśmiechnęłam, kiedy przekładała z tacy dwa dzbanki i filiżanki na stolik.###
A/N: Jak myślicie ile zostało do końca? ;3

CZYTASZ
DEAD POINT
FanfictionZ pierwszego martewgo punktu wyciągnęła mnie krótkotrwała jasność po czym wpędziła w jeszcze strasznejszą ciemność którą rozproszył anioł dzięki któremu ciemność już nie nastała.