Wspomnienie Kamila, Titisee-Neustadt
Instagram był ich teatrem, kibice i dziennierze widzami, trenerzy reżyserami, a skocznia sceną.
W sercach tych ambitniejszych czasem rodziła się dziwna tęsnota za czymś większym, za czymś nieosiągalnym, ale oni byli tylko skoczkami narciarskimi. I tylko nimi pozostaną na zawsze.
Wiedzieli, że ich dyscyplina sportu jest raczej niszowa. Aż nazbyt mocno zdawali sobie sprawę z tego, że ten sport jest skazany na zapomnienie. Choć ten sport był piękny, zawsze przegrywał z wszechobecną piłką nożną.
Gdy Kamil Stoch zobaczył szatnię swojego ulubionego klubu piłkarskiego, poczuł zrozumiały smutek. Nie bał się o tym powiedzieć do kamery.
-A my nadal przebieramy się w kontenerach. Mimo to nie zamieniłbym skoków na nic innego - Zakończył swoją wypowiedź dwukrotny mistrz olimpijski. Właśnie. Był dwukrotnym mistrzem olimpijskim. Wygrał Turniej Czterech Skoczni. Był obecnym mistrzem świata z konkursu drużynowego, zdobył Puchar Świata indywidualnie oraz z drużyną. Osiągnął niemal wszystko. A jednak czasem, na szczęście nieczęsto, dopadała go dziwna melancholia i myślał o tym, że zawsze mógłby być lepszy.
A przecież był lepszy. Był najlepszy. Był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli skoków narciarskich. Ale on był ambitny. Chciał być jeszcze lepszy, chciał dawać wszystkim powód, by byli z niego dumni, chciał dawać im radość, cieszyć ich nie rozczarowywać. Gdy mu się to nie udawało, czuł się sfrustrowany.
"Kiedyś i o mnie zapomną - Pomyślał z żalem Polak- kto będzie pamiętał jakiegoś Kamila Stocha, mistrza olimpijskiego sprzed kilkudziesięciu lat? Moi kibice i bliscy będą pamiętać, ale dla pozostałych będę tylko imieniem i nazwiskiem na liście wyników."
Kamil odgonił takie myśli. Przecież on ma ważne zadanie dzisiaj, zadanie, które postawił przed nim trener, chociaż nie mówił tego wprost.
On, wybitny i ambitny zawodnik, wiedział, co musi dzisiaj zrobić. Musi skoczyć jeszcze lepiej niż wczoraj. Czyli musi to wygrać. O tym nie mówili głośno, nie nazywali rzeczy po imieniu - zagrywka psychologiczna - Ale on wiedział, czego wszyscy od niego oczekują: zwycięstwa. Przecież sam Horngacher mówił, że od Titisee będzie lepiej.
Kamil uśmiechnął się sam do siebie.
Na szczęście lubił tą skocznię. Nie tylko tą zresztą. Także Letalnicę w Planicy, gdzie ustanowił rekord. Mieć na swoim koncie rekord takiej Skoczni to było Coś i to przez duże C.
Cofnął się wspomnieniami do przeszłości. Zobaczył, jak wiele razy upadał, a później podnosił się i był jeszcze silniejszy. W tym momencie zrozumiał, że da radę. Nie ważne, co się jeszcze wydarzy. Nie mógł nikomu obiecać, że będzie wygrywał, ale sam przed sobą i przed Bogiem, którego kochał, że będzie walczył. Do samego końca, dopóki wciąż jest nadzieja.
Kamil był wierzącym i praktykującym chrześcijaninem. Nie widział w tym nic złego, chociaż nie wszystkim się to podobało. On jednak rozumiał, że każdy ma prawo do własnej opinii, więc nikogo nie krytykował mimo, iż ludzie krytykowali jego.
Znowu się uśmiechnął, tym razem szerzej i weselej. Był tu! Był tu razem ze swoimi przyjaciółmi! I był szczęśliwy! Już nie musiał tylko udawać szczęśliwego i wesołego. W tym momencie on naprawdę taki był. Wzniósł oczy do nieba jak wtedy w Soczi.
Trochę martwiła go sprawa z pewnym Słoweńcem. Był chrześcijaninem, miał żonę, którą kochał całym swoim sercem i właśnie dlatego tak często zadawał sobie pytanie : A co, jeśli kibice i fani widzą coś, czego ja nie dostrzegam? Co, jeżeli Proch to coś więcej niż tylko wymysł wybujałej wyobraźni fanów? A co, jeżeli...?
Ale zawsze odganiał te myśli od siebie kwitując to stwierdzeniem, że kibice po prostu na siłę szukają sensacji tam, gdzie jej nie ma.
Na wszelki wypadek jednak starał się trzymać z dala od Petera. Nie chciał kolejnych plotek, które mogłyby rozwalić jego małżeństwo, czyli to, co dawało mu poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, co było jedyną pewną rzeczą w jego niepewnym, targanym sztormami gorszych dni, słabszych wyników i samotnych nocy życiu. Jego życie ciągle się zmieniało, ciągle działo się coś nowego. Małżeństwo z Ewą było dla niego bezpieczną przystanią, miejscem osłoniętym od sztormów, jego prywatną, piękną ucieczką. Nie chciał tego stracić. Kochał swoją żonę całym sercem i nie wyobrażał sobie życia bez niej. To była ona, ta jedyna, jego cudowna, piękna, mądra, inteligentna Ewa, śliczna blondynka, która była tak jawnym zaprzeczeniem tezy o głupocie blondynek, że sama myśl o tym wywoływała śmiech u jej małżonka. Jego blondynka. Jego własna, której nie oddałby za nic i nikomu.
Dlatego właśnie sprawa z Peterem tak bardzo go męczyła.
Nie chciał zranić uczuć Słoweńca. Co więcej, on nawet nie był pewien, czy Pero coś do niego czuje! Obserwował go uważnie, ale od poprzedniego sezonu niewiele się zmieniło. Peter nadal skakał jak nie on. W ogóle nie przypominał dawnego siebie. Był jakby bardziej przygaszony, a jego walka na skoczni wyglądała na mocno upozowaną, na udawaną, jakby pod maską szczęśliwego, radosnego skoczka ukrywał sie ktoś zupełnie inny.
A przecież w Ruce, gdy wygrał przyjaciel Petera, Jernej, Peter był naprawdę szczęśliwy. Może więc nie chodzi o niego? Może Pero naprawdę nic do niego nie czuje? Może to tylko wymysły znudzonych swoim własnym życiem fanów?
Wolałby, żeby tak było. Zbyt mocno kochał Ewę i wiedział, że ona kocha jego. Gdyby miał choćby najmniejszą wątpliwość co do uczuć, jakim darzy go jego żona, może byłoby łatwiej? Może gdyby go nie kochała, patrzyłby na wszystko inaczej? Może byłoby łatwiej? A jednak wiedział, po prostu to czuł, że Ewa go kocha. A on kochał ją.
- Dlatego nie możemy być razem Pero - Wyszeptał, patrząc na zdjęcie przyjaciela w telefonie. Sam nie wiedział, skąd mu się w ogóle wzięło to zdanie? On miałby być w związku z Peterem? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Jakie razem, kurna?
Westchnął zrezygnowany i zaczął rozgrzewkę. Miał plan na dzisiaj.
Przez resztę dnia był tak zajęty, że zupełnie zapomniał o swoich porannych rozmyślaniach. Prawdę mówiąc zapomniał o tym na bardzo długo. Peter przestał pojawiać się tam, gdzie on, więc Kamil mógł spokojnie skupić się na czekającej go walce, a walka na pewno będzie zacięta do ostatniej chwili. Oczywiście, o ile wiatr pozwoli.
CZYTASZ
Letters: the King is dead Kamil Stoch
FantasyTego się nie spodziewasz! Zaskakujące zwroty akcji, tajemnicze zniknięcia, miłość, śmierć, strata i nadzieja. To właśnie tutaj znajdziesz. Zapraszam! Miłej lektury!