24. Tragiczna noc

436 48 19
                                    

Chłopak pochylił się nad plecakiem, szukając w nim swojego zeszytu. Gdzieś przecież musiał być! Nie mógł go zgubić. Jeszcze gorzej by było, gdyby zostawił go w domu, chociaż ostatnio nikt już nie zaglądał do jego pokoju, który podczas jego nieobecności pozostawał zamknięty na klucz. Przeszukał wszystkie swoje rzeczy, ale oprócz telefonu jednego z polskich skoczków i dziennika zawodnika z Austrii, nie znalazł tam nic. No może poza papierkami po cukierkach i lizakach.

Może to śmieszne, ale odkąd stał się mordercą, nabrał zwyczaju maskowania się. Od tej pory nigdy nie występował jako on sam. Zmieniał fryzurę, wygląd twarzy, stosując zmyślny makijaż, styl ubierania się. Wiedział, że gdyby ktoś dowiedział się prawdy, musiałby albo go zabić, albo siebie, inaczej byłby to jego koniec.

Nie czuł wyrzutów sumienia, a jedynie jakiś nikły smutek, że to już koniec, że jego dawne marzenia obróciły się w proch. Nie miał już nic, w tym nic do stracenia. Żył z dnia na dzień aby jakoś żyć. Wiedział, że jest przegrany, zawsze tak było. Zabicie Cene i Annie dało mu niewiele satysfakcji. Dziewczyna do końca błagała go, by to ją zabił.

-Proszę cię! Co on ci zrobił? Przecież nawet ze sobą nie rozmawiacie. Wypuść go. On jest niewinny. Zabij mnie - Prosiła, a po jej policzkach płynęły łzy. O tak, ona wiedziała, że zaraz umrze, może nawet oboje umrą, a jednak idiotka miała nadzieję, że mnie przechytrzy! Ale debilka! Przecież gdybym oszczędził Prevca, on narobiłby mi problemów.

Pomyślał ponuro, wspominając, z jaką satysfakcją patrzył na twarz Cene, rozcinając skórę na przedramionach jego dziewczyny. Słoweniec chciał krzyczeć lecz nie mógł. Coś go paraliżowało, a on nie mógł nic na to poradzić.

Nieudana próba znalezienia zeszytu z notatkami wyzwoliła u niego złość. A z każdą upływającą minutą był coraz bardziej zdenerwowany. Poczuł, że musi ruszyć na łowy. Musi kogoś upolować. Potrzebował tego. Czuł, że jeżeli tego nie zrobi, to on sam umrze. Jego umysł szarpała pazurami okropna, przerażająca żądza, pragnienie patrzenia na ludzkie cierpienie.

Nie myślał o niczym. Potrzebował ofiary. Wszelkie moralne instynkty zostały zagłuszone przez tą jedną myśl.

Zabić.

Wyszedł z pokoju. Nie dbał o to, by się maskować. Obcemu byłoby trudnej i na pewno zostałby od razu zauważony. Wyszedł przed hotel. Siąpił drobny deszczyk, ale jemu to nie przeszkadzało. Ruszył ścieżką w stronę najbliższego dużego drzewa. Na szczęście dla niego i nieszczęście dla jego ofiary, była ciemna, bezgwiezdna, bezksiężycowa, spokojna noc. Czekając, wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął jednego, włożył w usta, resztę chowając na powrót do kieszeni. Zapalił go, zaciągnął się i spojrzał w przestrzeń.

Nic się nie działo. Okolica była równie pusta, jak jego serce. Tylko od czasu do czas tylko gdzieś po pobliskiej drodze przejeżdżał samochód. I cisza. Nic więcej, tylko pusta, bezgłośna cisza, w której jedynym dźwiękiem było uderzanie o podłoże coraz większych kropli deszczu. Ulewa nasiliła się. Szanse na to, że ktokolwiek nadejdzie tą trasą, zmalały niemal do zera, a jednak on czekał. Trwał nieporuszyny niczym pomnik lub skała.

Był skałą. Niewzruszoną skałą, która zabijała, nie czując przy tym nic. Od dawna(a może od zawsze) wiedział, że jest inny, odmienny od reszty ludzi. Nie przeszkadzało mu to. Wydawało mu się, że dzięki temu jest lepszy od innych.

Nagle na końcu ścieżki pojawiła się jakaś postać. Szła powoli z kapturem naciągniętym na głowę. Jej sylwetka była przygarbiona, jakby uginała się pod ciężarem lat, trosk i cierpień. Mężczyznę pod drzewem ten widok podniecił. Wiedział, kto idzie drogą. Wiedział i w tym momencie liczyło się tylko jedno: że pragnął tego mężczyzny.

Trochę się zabawimy, zanim dołączysz do swojej pokręconej gromadki!

Pomyślał i ta myśl go rozbawiła. Najciszej, jak potrafił, podszedł od tyłu do idącego drogą skoczka narciarskiego. Złapał go mocno za rękę, jednocześnie przyciskając do jego ust szmatkę nasączoną jakąś substancją. Był to chloroform.

Mężczyzna próbował się wyrwać, ale atakujący okazał się silniejszy. Po niedługim czasie jego ofiara przestała się rzucać, opadła bezwładnie w jego ramiona. Z pewnym trudem zaciągnął go do stojącego w ukryciu auta. Było to niczym nie wyróżniające się, srebrne Audi.

Postanowił zawieźć swoją ofiarę do swojej kryjówki. Miał już plan, co z nim zrobi. Zanim usiadł na miejscu dla kierowcy, zdjął kaptur skoczka i pogładził go po jego ślicznych blond włosach. Podobało mu się to, że trafił akurat na niego.

_*_*_*_*_*_

Postanowiłam nie zmieniać nic aż do 50. rozdziału, który był epilogiem, a tutaj będzie jedynie małą częścią większej całości.

~Annie

Letters: the King is dead Kamil StochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz