56. Niepewność

211 15 2
                                    

Kamil nie mógł zrozumieć, co się stało, dlaczego tak nagle go wypisano. Jeszcze wczoraj wszyscy uważali, że jego stan jest fatalny. Jak to możliwe, że dziś mógł wrócić do domu?

Nie wracasz do domu, Kam... Twój dom stoi teraz pusty... Nikogo tam nie ma, do kogo więc chcesz wracać?

Jakaś część jego świadomości boleśnie przypominała mu o stracie. Bardzo chciał mieć pewność co do losu, jaki spotkał jego żonę oraz przyjaciół, chciał wiedzieć, po prostu wiedzieć. Tymczasem wciąż nie było żadnych nowych wiadomości, nic! Zupełnie, jakby dwustutonowy kolos zapadł się pod ziemię lub wyparował. I to w dodatku ze wszystkimi pasażerami i całą załogą na pokładzie! Brak pewności, co do losu, jaki spotkał tych ludzi, sprawiał, że Kam wciąż miał nadzieję. Nie chciał się do tego przyznać, ale co ranek budził się z nadzieją, że ten dzień przyniesie odpowiedź, że będzie mógł wreszcie się cieszyć lub opłakiwać swoich bliskich. Niepewność była najgorsza.

Dzień za dniem mijał niepostrzeżenie, zdawało mu się, że czas, a nawet całe życie przecieka mu przez palce, ucieka bezpowrotnie. Najgorsze było to, że często śniły mu się jego wspólne chwile z Ewą lub Peterem, innym razem zaś miał przebłyski tego, co on sam nazywał snem, a było związane z tym, w jakim stanie się wtedy znajdował.

Dopiero, kiedy Cene szarpnął go za rękaw, ocknął się z zamyślenia.

—Idziemy?

—Dokąd? — Odpowiedział pytaniem na pytanie Polak, przygładzając lekko włosy.

—Jak to dokąd? Do mnie oczywiście! Chyba nie zamierzasz wracać teraz do Polski?

—Nie —Potrząsnął przecząco głową — Nie zamierzam wracać, może nigdy nie wrócę.

—Co? —Słowa Kamila zaniepokoiły Cene, który uważnie przyjrzał się jego twarzy, lustrując go badawczym spojrzeniem oczu w kolorze czekolady. Ten jednak nie wyglądał na smutnego, a raczej jedynie zaskoczonego. Cene znał powód, dla którego właśnie szli w stronę parkingu i czekającego tam na nich przy swoim samochodzie Petera, lecz nie mógł ani słowem się odezwać. Nie lubił tego typu tajemnic, które niezwykle mu ciążyły. Chciał tylko, aby ta farsa już się skończyła. Pragnął jedynie spokoju. Już się przyzwyczaił do myśli, że Annie i Domen nie wrócą, chociaż wiedział też, że nigdy się z tym nie pogodzi. Co innego zaakceptować bolesne wydarzenia, a co innego pogodzić się z utratą aż dwóch najbliższych osób oraz kilku przyjaciół.

—Nic. Po prostu nie chcę tam wracać, rozumiesz? Nie chcę wracać do pustych czterech ścian, gdzie wszystko będzie mi przypominało o tym, co straciłem.

—Rozumiem. Chodź, przywitamy się z Pero i pojedziemy na obiad do moich rodziców.

—Czekaj... Co? Peter tutaj jest?! - Ostatnie słowo niemal wykrzyczał. Wcale nie chciał spotykać tego człowieka, nie był na to gotowy. Nie wiedział, czego może się spodziewać. Jego serce przyspieszyło, gdy tylko z daleka ujrzał znajomą sylwetkę, która rosła, powoli się do nich zbliżając. Odetchnął głęboko, pragnąc dodać sobie odwagi, lecz coś go zmusiło do odwrócenia wzroku. Po chwili znów spojrzał w tym samym kierunku i ocenił, że Pero wygląda nadzwyczaj dobrze jak na taką tragedię.

—Cześć Kam - Słoweniec pierwszy wyciągnął do niego rękę, co wyraźnie speszyło Polaka, który wbił wzrok w Cene, szukając u niego pomocy. Ten tylko kiwnął głową, jakby chciał dać do zrozumienia, że nie ma się czego obawiać.

—Co? Kto cześć? Że ja cześć?

—A widzisz tu innego Kama? — Zapytał wyjątkowo rozbawionym głosem. Coś tutaj bardzo nie pasowało. Przecież jeśli Peter stracił brata, to raczej nie byłby tak radosny?

Letters: the King is dead Kamil StochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz