52. "To moja wina..."

180 25 11
                                    

-Nie, Kamil

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

-Nie, Kamil... Przestań - Cene w końcu zebrał wszystkie siły w sobie, żeby przerwać coś, co wyglądało jakby obaj się świetnie bawili. Odczuł nagle głęboką odrazę do siebie. Wiedział dobrze, że nie powinien na to pozwolić ani sobie, ani Kamilowi. Pozbawione sensu myśli przebiegały przez jego głowę lotem błyskawicy, zostawiając tylko niewyraźny ślad.

-Czemu? - Polak odsunął się od Słoweńca, ale tylko minimalnie. Spojrzał mu w oczy, w których ujrzał strach i niepokój, tak, te wielkie brązowe oczy były przeraźliwie smutne - Zrobiłem coś nie tak? 

-Nie, Kamil, tylko... Proszę - Odwrócił głowę, byle tylko nie patrzyć na Polaka, gdyż zdawało się, że na jego twarzy dostrzega cień potępienia i frustracji, mimo to opanował emocje, chociaż jego głos wciąż lekko drżał  - Ty jesteś na lekach, ja leki dopiero odstawiam. Za nami długie tygodnie różnych terapii, a ja nie chcę jeszcze dodatkowo stracić przyjaciela. 

-Aha? 

-Przepraszam. Wiem, że cię zawiodłem. Ich też zawiodłem - W tych wielkich, mimo wszystko według Kamila pięknych, brązowych oczach zaszkliły się łzy. Młody Prevc wyrzucał sobie własną głupotę. To, co mogło stać się dalej, napawało go niepokojem i wstydem, odrazą do siebie, chociaż samego Kamila bardzo lubił. Jednak... Przecież nie może tego zrobić... Co z Peterem? Jak bardzo bym go zranił? To mój brat, prosił, żebym się nim opiekował, a nie uprawiał seks w męskiej toalecie w psychiatryku! Boże święty! Co za durnotę chciałem zrobić! Dlaczego? Dlaczego taki jestem? Taki... słaby! I krzywdzę każdego? - Wszystkich zawodzę, zawsze. Gdybym to ja wtedy poleciał na te konkursy do Pyeongchangu, może nic by się nie stało. To moja wina! Wszystko moja wina! 

Tym razem młody Prevc zaczął żałośnie płakać, osuwając się na podłogę łazienki. Płakał z tęsknoty za Domenem, mimo iż czasem nie potrafili się dogadać, ze wstydu na myśl o tym, co właśnie prawie zrobił, ze wściekłości na siebie za to, że nie posłuchał Petera, a także z bólu, że wszystko, co drogie jego sercu i ważne dla niego, zawsze zostaje mu odebrane. Zdawało mu się, że przyszedł na ten świat tylko po to, aby cierpieć, aby tracić nie wygrywać, a jego rozpaczy nie będzie końca i nawet gdyby umarł, to i tak po śmierci wciąż cierpiałby, tułając się po Ziemi jako nieszczęśliwy duch.  Kamil stał przez chwilę w miejscu zupełnie zdezorientowany. Potarł w zamyśleniu dłonią brodę, po czym kucnął obok Cene i objął go ramieniem. 

-Nie, cokolwiek się stało, nie była to twoja wina, rozumiesz? Są rzeczy, na które nie mamy wpływu.

-Skąd możesz wiedzieć? Ty niczego nie pamiętasz. Wpadłeś w ten swój trans i nawet nie było z tobą żadnego kontaktu - Może Kamilowi tylko się tak wydawało, ale odniósł wrażenie, że słyszy cień niezrozumiałej pretensji w tym głosie. Chciał coś zrobić, jakoś go pocieszyć, ale zupełnie nie miał pojęcia, jak. Czuł się bezradny. 

-To mi opowiedz. 

Cene zastanowił się. A co, jeżeli w ten sposób zaprzepaści wszelkie postępy, jakie zrobiono w ciągu ostatnich tygodni? Doktor Brzuchalski na pewno będzie zły, podobnie jak ich ulubiona pielęgniarka, zwana Atomówką. To dziwne, że Kamil nawet w swoim stanie totalnego oderwania od rzeczywistości potrafił z nią rozmawiać, tylko czasem nazywał ją Ewa, a innym razem Andreas.  Jej prawdziwe imię brzmiało Kate. 

Letters: the King is dead Kamil StochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz