46. Jak uciec przeznaczeniu?

163 34 21
                                    

Tymczasem kilka kilometrów dalej...

Z dziennika Michaela

 
Nie mogłem się poddać. Nie wiem, w którym momencie poczułem, że ten mały skrzat stał się dla mnie kimś wyjątkowym. Nie wiem, może było to wtedy, kiedy trener kazał nam wspólnie robić ćwiczenia, a ja po raz kolejny trafiłem na Krafta? Może wtedy, kiedy zobaczyłem go całującego się z Marisą? Pamiętam, że z jakiegoś wtedy niewytłumaczalnego dla mnie powodu bardzo mnie to wkurzało. Czyżbym był zazdrosny? O co, przecież sam miałem dziewczynę?

A może zrozumiałem to, kiedy Stefan po swojej kolejnej wygranej padł mi w ramiona, szepcząc mi do ucha, że to moja zasługa, że beze mnie by niczego nie wygrał? A może wtedy, jak poszliśmy na bilard i on śmiał się, że nie mam z nim szans? Albo jak graliśmy w FiFę? A może podczas naszych niekończących się sprzeczek o to, który klub piłkarski jest lepszy? Ja byłem kibicem FC Barcelony, on Bayernu Monachium. Tego nie dało się pogodzić, a jednak nawet te nasze kłótnie były zawsze na poziomie. Oczywiście najtrudniej było wtedy, gdy nasze kluby grały mecze przeciwko sobie.

A może zrozumiałem to podczas naszej bitwy na poduszki? Czyli naszej ulubionej rozrywki, kiedy trener nie pozwalał nam wychodzić z hotelu, byśmy się przypadkiem nie przemęczali.

W każdym razie w pewnym momencie Krafti stał się dla mnie kimś szczególnie ważnym. Jednak nie rozumiałem, dlaczego. Patrzyłem, podziwiałem go, obserwowałem jego mięśnie podczas treningów, wpatrywałem się w jego oczy albo usta i nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wpadłem po uszy. Gregor pierwszy zauważył, że coś jest ze mną nie tak. Po kolejnych zawodach, które nie wyszły mi tak, jak bym sobie tego życzył, wparował do mnie do pokoju. W jednej dłoni trzymał swój nieodłączny aparat fotograficzny, a w drugiej wciąż parujący kubek gorącej herbaty. Rozsiadł się wygodnie na krześle przy moim biurku, aparat i herbatę stawiając na blacie.

-Mów, co się dzieje – Zażądał.

-Nic się nie dzieje – Próbowałem go zbyć, ale on tylko patrzył na mnie tym typowym dla siebie spojrzeniem, które mówiło, że on i tak wie i nie zamierza mi odpuścić. Dziś jestem mu za to wdzięczny. Gdyby nie ta nasza rozmowa, pewnie jeszcze długo bym błądził w ciemnościach, nie wiedząc, co robić.

-Jasne. A ja jestem mistrzem olimpijskim i to potrójnym. Michi, przecież widzę. Jesteś ostatnio jakiś nieswój. Co z tobą?

-O co ci chodzi?

-O to, że zachowujesz się dziwnie. Martwię się.

Nic mu nie odpowiedziałem. Nie chciałem i nie widziałem sensu, żeby mu cokolwiek mówić. Przecież mnie nie zrozumie. Był świetnym przyjacielem, ale przecież na pewno nie wiedział, co się ze mną dzieje, jakie targają mną emocje.

Wstałem z łóżka, gdzie wcześniej byłem zajęty podpisywaniem kart od Fischera ze swoim zdjęciem. Został mi ich jeszcze spory stos do podpisania. Może i rozdawanie autografów jest fajne, ale czasem trochę boli mnie ręka. Podszedłem do okna, wyglądając na zewnątrz. Znajdowaliśmy się w Norwegii i było przeraźliwie zimno. Na szczęście pokoje hotelowe były dobrze nagrzane.

-Michi… Michael, porozmawiaj ze mną – Usłyszałem coś, jakby ton wyrzutu w jego głosie. Czyżby miał do mnie żal o to, że nie chcę rozmawiać o czymś, czego sam nie rozumiem?

-No dobra… Co chcesz wiedzieć?

-Wszystko. A szczególnie to, dlaczego od dwóch tygodni ignorujesz naszego Krafcika? Pokłóciliście się o coś? On twierdzi, że nie, ale…

Letters: the King is dead Kamil StochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz