10. Someone, who love You

381 62 14
                                    

Teraz patrzysz na nas z góry

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Teraz patrzysz na nas z góry.

Widzisz, jak ocieram samotną łzę.

Jesteś tam, ja to wiem.

Biegnę przed siebie, krzyczę.

Mój wrzask roznosi się echem po mieście z Twoich wspomnień.

Biegnę - Lecz tylko w myślach.

Upadam, potykam się, moje wargi rozdziera kamień.

To nic.

Tak naprawdę rozdarte jest moje serce.

Dziś ma tylko trzy kolory: biel, szarość i czerń.

Nie mogę, nie umiem i nie chcę żyć dalej.

Bez Ciebie.

Krzyczę lecz świat jest głuchy, słyszy tylko siebie.

Umykam zwinnie przed sępami wspomnień.

Nim dopadną i mnie, nim rozszarpią.

Kim jestem - Sam już nie wiem.

Zgubiłem gdzieś siebie.

Coś szarpie i kaleczy mą duszę.

Chcę uciec lecz dokąd?

Powiesz mi?

Ja nie mam domu, nie znam miłości.

Dokąd mam uciec?

Dokąd może uciec ten, który nie ma nic?

Kradnę innym nadzieję - brutalnie.

Odbieram to, co dla nich najdroższe.

Patrzę, jak gasną ich oczy.

Szukam w tych oczach Ciebie.

Lecz Ciebie tam nie ma.

A ja nie umiem inaczej.

Żyć bez Ciebie ja zwyczajnie nie umiem.

Nie przeczytasz tego wiersza.

Nawet gdy i mnie czarna zabierze śmierć.

Pójdę z nią odważnie, sekretu nie wyjawię.

Odebrali mi Ciebie.

Więc idę teraz po nich.

Wciąż pamiętam Twe słowa.

Delikatne brzmienie Twego głosu.

Twe spojrzenia przeznaczone tylko dla mnie.

Ten uśmiech i słone łzy rozpaczy na Twej twarzy.

Silne szpony wspomnień rozszarpują mą duszę.

Idę, upadam, powstaję.

Dla Ciebie.

Idę jako ofiara na stosie spłonąć.

Za Ciebie.

Będziesz wolny.

W długim szeregu ustawię nas.

Cicho, szeptem Cię przywołam.

Zaszumi las, zabrzmią dzwony.

Staniesz obok tak bilsko.

Wtedy zapomnij.

Zapomnij o tym, co było.

Idę do Ciebie.

Płonąc z miłości, drżę jak listek na wietrze.

Kochaj mnie - błaga moje serce.

Uciszyłbym je lecz ono nie słucha.

Nie dowiesz się, kim jestem.

Twoje oczy zapalą się radością.

Usta Twe się uśmiechną.

Dziś, teraz, może jutro lub wczoraj.

Czekasz na mnie, więc idę powoli, cicho.

Mija kolejna godzina.

Spoglądam to na drzwi to na telefon.

Czekam na kogoś.

Nikt się nie pojawia.

Tylko cisza, martwa, pusta, głęboka cisza.

Jakaś łza po policzku spływa.

Precz!

Krzyczę lecz ona nie słucha.

Pojawia się kolejna.

Moje niebo zakrywają chmury, czarne, ciężkie, ołowiane.

Nie mam już nic.

Ani nadziei, ani miłości, ani serca.

Jestem bezdusznym katem.

Biorę wszystkich ze sobą.

Nie pójdę sam.

Ty wiesz, kto.

Był z siebie bardzo zadowolony. Przeczytał list jeszcze raz. Uśmiechnął się do pustego pokoju. Nie był pewien, czy dobrze robi, ale nawet nie potrafił o tym myśleć. Coś go ciągnęło do tego. Nie potrafił się sprzeciwić. Miał wrażenie, że jego dusza jest przepełniona jednocześnie złością, smutkiem i czarną pustką. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami, tak miało być i nic by tego nie zmieniło. 

Dotknął palcami ust. No tak... Może to i koniec. Nic mu już nie zostało. Nie wiedział, czemu jeszcze żyje. Nie miał już nic, żadnego powodu, a jednak z jakiegoś powodu wciąż to odkładał w czasie. Nie spieszyło mu się. Był tylko szarym człowiekiem w tłumie, chociaż nigdy tego nie chciał. Nie lubił swojej przeciętności. 

Ubrał się i jak gdyby nigdy nic wyszedł z pokoju.  

Letters: the King is dead Kamil StochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz