55. Ważna rozmowa

116 16 10
                                    

Kiedy Cene wreszcie wrócił do szpitala, Kamil wciąż odnosił wrażenie, że nic nie wie, chociaż przeczytał już wszystko, co tylko mógł na temat tego tajemniczego zaginięcia. W chwili powrotu Słoweńca był tak zaabsorbowany przepisywaniem danych technicznych samolotu, że nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że ktoś właśnie rzucił obok niego pełną ubrań torbę. Dopiero delikatne klepnięcie w ramię wybudziło go z transu. 

-Cześć Kam. Co ty tam tak pilnie przepisujesz?

-Aaaa. Cześć Cene. Dobrze, że już jesteś, będę potrzebował twojej pomocy.

-Ty mojej? A co się stało?

-Przestudiowałem pewne dane, a właściwie jedyne dostępne mi tutaj informacje i... Wiele rzeczy mi się nie zgadza. Mówiłeś, że Domen wyleciał z Monachium, tak? A samolot nawiązał ostatni kontakt nad Warszawą?

-Yhm, a co w tym dziwnego?

-Usiądź wygodnie i posłuchaj. Lecieli do Pekinu najkrótszą trasą, przy dobrych warunkach trwałoby to jakieś 10 godzin. O której wylecieli?

-Jakoś o 7:30 rano, nie wiem, nie patrzyłem akurat na zegarek. Byłem przejęty zachowaniem Pero, próbowałem go uspokoić, ale ledwie ujechaliśmy jakieś 50 km, a on znowu zaczął przesadzać. Krzyczał, że popełnił błąd, że stanie się coś złego i że to będzie jego wina. Musiałem się zatrzymać w najbliższym miasteczku na parkingu przy jakimś sklepie. Pero panikował, a ja nie przejąłem się tym aż tak bardzo. Do domu dojechaliśmy bardzo późno. 

-Czekaj... To ty przyjechałeś do Niemiec swoim samochodem?

-Uhm. 

-Okej, to nieważne, chociaż mi się wydawało, że wysiadłeś z busa wraz z waszą drużyną.

-Nie, to niemożliwe, nie jechałem busem, moja drużyna też nie. Ale skąd taki pomysł? Przecież chłopaki przylecieli z wami i resztą drużyn prosto z Zakopanego! 

Kamil zamyślił się. Usilnie próbował przypomnieć sobie tamten dzień, jednak jedyne, co miał przed oczyma, to uśmiechniętą Ewę, śmiejącego się z czegoś Andreasa Wellingera i kłócącego się z kimś Petera. I właśnie w tym momencie przypomniał sobie, z kim kłócił się Peter i o co poszło.

-Nie, Domen! Jeśli trener mówi, że nie jesteś gotowy to nie jesteś do cholery! Chcesz sobie krzywdę zrobić?

-Przestań, nie jestem małym dzieckiem, a ty nie jesteś moim ojcem, żeby mi dyktować, co mam robić! 

-Na twoje nieszczęście jestem twoim bratem i mówię wyraźnie: nie pojedziesz.

-A właśnie że pojadę i nic ci do tego! Jeden konkurs o niczym nie świadczy, jestem w dobrej formie. 

-Raczej w to wątpię - Peter pomachał jakimiś kartkami przed oczami chłopaka - Wiesz, co tu mam? Twoje ostatnie skoki, szczegółowe analizy, z których wynika, że twoja forma spada. Nie dasz rady.

-Dzięki, że we mnie wierzysz - Sarknął wyraźnie wkurzony Domen, w jego oczach lśniły iskierki gniewu.

-I znowu nie o to chodzi. Ja w ciebie wierzę, tylko twoje ostatnie wyniki mówią co innego. 

-To taki z ciebie brat? Zamiast mnie wspierać, pocieszać, ty mnie jeszcze bardziej dołujesz! Przyznaj się, nie chcesz, żebym ja jechał, wolisz, żeby moje miejsce zajął Cene. Zawsze to jego wyróżniałeś, to jemu pomagałeś w lekcjach, to jego zabrałeś na piwo tydzień temu!

-Tak, zabrałem, bo jest starszy od ciebie, bardziej odpowiedzialny oraz, co najważniejsze, nie rywalizuje w tym roku z nikim, a więc mógł się ze mną napić, a ty masz słabą głowę.

Letters: the King is dead Kamil StochOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz