-Michaelu... – Wysoki, szczupły blondyn ubrany w niebiesko - czerwoną kurtkę reprezentacji i czarne dresy usłyszał czyjś szept za plecami. Stał właśnie oparty lewym ramieniem o ścianę hotelu, gniotąc w dłoni jakąś kartkę. Zląkł się lekko, że to może być jakiś niezbyt przyjemny człowiek o bardzo złych zamiarach. Odwrócił się gwałtownie. Widząc, kto stoi za nim, odetchnął z wyraźną ulgą. Jego klatka piersiowa uniosła się kilka razy, gdy próbował wziąć głębszy oddech, aby chociaż trochę uspokoić swoje targane emocjami serce, które waliło mu niczym młot. A może dzwon? - Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. To naprawdę nie była odpowiednia pora na filozoficzne dyskusje z samym sobą na temat języka ojczystego i zawartych w nim porównań.
Tymczasem średniego wzrostu brunet o ciemnych, czekoladowych oczach, ubrany w typową dla swojej reprezentacji biało – niebieską kurtkę z czerwonymi rękawami przyglądał mu się uważnie. W dłoni trzymał prawdopodobnie granatowy parasol, chociaż w tych ciemnościach i przy tej pogodzie(która, nawiasem mówiąc, była okropna, szczególnie jak na wiosnę), którym od razu osłonił swojego przeciwnika ze skoczni przed deszczem.
-Maciek? Co ty tu... - Nie dane mu było dokończyć. Polak zasłonił mu usta dłonią. Austriak uniósł brwi w górę w geście całkowitego zdumienia. Nie miał pojęcia, o co chodzi Maćkowi. Właściwie to mu nawet nie ufał. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że niektórzy skoczkowie zaczynali szukać pośród siebie tajemniczego sprawcy tych wszystkich wypadków. Michael był właśnie w tej grupie. Zaczynał podejrzewać każdego. On był jednym z tych, którzy nie wierzyli w samobójstwo Andreasa i Cene. Coś mu się przypomniało, pewien szczegół, na który wcześniej nie zwrócił uwagi.
*Polska, Zakopane, dzień przed pisaniem listów, wieczór.
-Możemy porozmawiać? - Młody Niemiec zaskoczył tym pytaniem starszego od siebie Austriaka, który w życiu by nie pomyślał, że ten młody mistrz olimpijski będzie chciał rozmawiać na poważnie właśnie z nim. Andi zawsze był wesoły, dużo się uśmiechał i w ogóle wyglądał, jak chodząca reklama Milki. Faktycznie, chłopak uwielbiał podjadać Milkę, ale niestety bycie skoczkiem nie pozwalało mu zbyt często na tą przyjemność. Teraz jednak stał przed Austriakiem bardzo poważny i jakby smutny. A może przestraszony? Może bał się czegoś, o czym nie mógł powiedzieć? Może ktoś mu groził?
-Jasne. To może pójdziemy do mnie?
-Nie – Wysoki Niemiec o ciemnych blond włosach i jasnych, smutnych oczach, które wyglądały jak spokojne morze przed burzą złapał go za ramię, gdy ten odwrócił się i chciał iść w stronę swojego pokoju. Spojrzał na niego zdziwiony – Proszę. Mam swoje powody, by nie chcieć rozmawiać w hotelu. Chodźmy do jakiegoś baru.
-Andi, jeżeli chcesz teraz imprezować, to musisz wiedzieć, że nie mam na to ochoty. Zupełnie.
-Nie... Nie chodzi o zabawę. Chodźmy, proszę – Powiedział błagalnym tonem, w którym Michael powinien był dostrzec strach. Powinien lecz nie dostrzegł. I to był błąd, to był szczegół, który być może kosztował chłopaka życie.
CZYTASZ
Letters: the King is dead Kamil Stoch
FantasiTego się nie spodziewasz! Zaskakujące zwroty akcji, tajemnicze zniknięcia, miłość, śmierć, strata i nadzieja. To właśnie tutaj znajdziesz. Zapraszam! Miłej lektury!