-Wiedziałem, że mój ojciec miał pistolet. Poczekałem więc grzecznie, aż mnie wypuszczą ze szpitala i odbędzie się... Pogrzeb. Zaraz po nim dowiedziałem się dodatkowo, że moja jedyna krewna nie chce wziąć za mnie odpowiedzialności i mogę trafić do sierocińca. To był dla mnie zupełny koniec świata, Betts. Nie wahałem się więc długo przed wdrożeniem mojego planu w życie. Wziąłem pistolet ojca i przyłożyłem sobie do głowy. Chciałem skończyć tę farsę, zwaną moim życiem. Chciałem przestać czuć ból. - Spojrzał na zszokowaną dziewczynę. - Wtedy na polanie powiedziałaś, że mnie podziwiasz, bo ty na moim miejscu byś się poddała. Ja zrobiłem to samo.
-Ale...
-Nie udało mi się. Nawet to mi się nie udało! Źle się postrzeliłem, a dodatkowo zaraz przyszła do mnie ciotka, mająca jakąś sprawę niecierpiącą zwłoki. Wezwała karetkę i mnie uratowali. Potem już nigdy tego nie powtórzyłem, chociaż przez te dwa lata było mi straszliwie ciężko. Ale nie powtórzyłem tego nie dlatego, że tak dobrze radziłem sobie w sferze psychicznej. Czytałaś list od lekarza. Po prostu bałem się, że znów mi się nie uda.
-Jug... - Dziewczyna dotknęła jego policzka, po którym spływała pojedyńcza łza. - Ja...
-Nigdy jeszcze nikomu tego nie powiedziałem, Betts. Nikt oprócz mojej ciotki, pewnie ludzi z karetki, lekarza i psychiatry nie wiedział. Oficjalnie miałem jakieś problemy spowodowane wypadkiem. Nikt na mnie nie czekał. - Druga łza spłynęła mu po twarzy, a Betty po chwili wahania scałowała ją z policzka chłopaka. Ten spojrzał na nią zaskoczony, ale ona po prostu przytuliła się do jego ciepłej klatki piersiowej.
-Tak mi przykro, Juggie... Że dodatkowo cię skrzywdziłam po tym wszystkim, co cię spotkało.
Chłopak wziął ją delikatnie za ramiona i oderwał od siebie, by spojrzeć jej w oczy.
-Nigdy. Się. Za. To. Nie. Obwiniaj. Słyszysz mnie, Betts? - Podniósł jej brodę do góry. - Słyszysz?
-Tak. Tak, Juggie. Ale kiedy myślę sobie...
-To nie myśl.
-Gdybym przestała myśleć, znaczyłoby to, że nie żyję. A tego chyba nie chcesz, prawda?
-Nie pogrywaj ze mną, Betts. W każdej chwili mogę wyjść i zostawić cię tu samą.
-Nie zrobiłbyś tego. Znam cię. - Uśmiechnęła się figlarnie dziewczyna. Po chwili jednak na jej twarz wstąpił strach.
-Co jest? Jednak wątpisz w moje psie przywiązanie? - zażartował chłopak, czując jednak niepokój zmianą nastroju blondynki.
-Nie chodzi mi o ciebie, Juggie. Po prostu pomyślałam, co będzie dalej.
-Jak to, dalej?
-Nie będę wiecznie w tym szpitalu, a do domu nie wrócę za żadne skarby.
-Zostaniesz u mnie, Betts. Jeśli oczywiście będzie ci to odpowiadać. - Chłopak spojrzał na nią poważnie.
-Ale u ciebie mieszka już V...
-Spokojnie, jakoś damy radę. Poza tym, Ronnie nie jest w ciąży, więc może pogodzić się z rodzicami. Albo przeprowadzi się do Archa. Uwielbiam ją, ale ciebie traktuję priorytetowo.
-Jugheadzie Jones, nigdy bym się nie spodziewała, że będziesz tak ciepło mówił o Veronice Lodge, twoim największym wrogu.
-Aktualnie V jest moją współlokatorką i chyba stajemy się przyjaciółmi. Nie ma tu już mowy o wrogach. A zresztą jeszcze miesiąc temu, gdyby ktoś mi powiedział, że dzisiaj będę tutaj siedzieć, z tobą, opowiadając najbardziej skrywane szczegóły mojego życia, to bym go wyśmiał. Zobacz, jak rzeczy mogą szybko się zmieniać.
-To prawda. - Dziewczyna przesunęła się trochę na łóżku, żeby zrobić Jugheadowi miejsce. Ten spojrzał się na nią pytająco. - No co? Niewygodnie jest mi się przytulać do ciebie, kiedy siedzisz w taki sposób. - Chłopak uśmiechnął się i przysunął delikatnie do dziewczyny. Po chwili wahania objął ją ramieniem, a ona przytuliła się do jego boku. - Dziękuję, że jesteś. Że zostałeś.
-Dla ciebie wszystko, Betts. - powiedział Jughead, całując ją ukradkiem w czubek głowy. - Wszystko.
•••
Pędził motocyklem najszybciej, jak potrafił. Od wypadku zawsze bał się rozwijać wysokie prędkości, ale tym razem nie obchodziło go własne bezpieczeństwo. Czuł, że osoba, którą kocha, jest zagrożona. Że powinna teraz siedzieć za nim, przytulając się do jego pleców. Ale jej tam nie było. Czuł tylko wiatr. Po chwili na drogę wyskoczyła sarna i z niezrozumieniem patrzyła na zbliżające się niebezpieczeństwo. W ostatniej chwili ją wyminął. Nie mógł pozwolić sobie na wypadek. Nie wtedy, kiedy tak bał się o Betty. Dojechał do ponurego domu stojącego na wysokim wzgórzu. Skądś wiedział, że dziewczyna tam będzie. Drzwi były zamknięte, więc wyważył je kopniakiem. Wchodząc do środka, już wiedział, że coś jest nie tak. Wszędzie była krew.
•••
-Betty, Betty, nie! Betty!
-Jug, Juggie, co się stało?
Chłopak otworzył oczy i zobaczył przed sobą twarz Betty. Żywą, a nie martwą i pokrytą krwią. Niewiele myśląc, wziął jej twarz w dłonie i pocałował. Dziewczyna sapnęła zaskoczona, a Jughead szybko przerwał pocałunek, odwracając wzrok od jej twarzy i mając ochotę uciec. Nie zrobił tego pewnie tylko dlatego, że Betty cały czas na nim półleżała.
-Prze... Przepraszam. To było głupie. Wiem, że tego nie chciałaś. Po prostu miałem zły sen i...
-Juggie, cicho. - dziewczyna uśmiechnęła się i zbliżyła powoli do jego twarzy. - Czemu doszedłeś do wniosku, Jones, że nie podobało mi się? Po prostu mnie zaskoczyłeś. - wymruczała.
-Aha, czyli teraz wracamy do nazwisk, Cooper?
-Żeby cię zacytować, powinnam powiedzieć teraz, że nigdy z nich nie wyszliśmy, ale to by nie miało sensu. Więc po prostu zrobię to.
Delikatnie dotknęła wargami jego ust. Jego oddech owiał jej twarz. Po chwili poczuła jego ręce na swoich plecach. Ona wplotła mu palce we włosy, muskając co jakiś czas jego kark. Ten pocałunek trwał dłużej i kiedy Betty go przerwała, by zaczerpnąć powietrza, stwierdziła, że jeszcze nigdy w życiu nie spodziewała się tak wspaniałego zakończenia tak strasznego dnia.
CZYTASZ
Cichy Krzyk // Bughead
FanfictionNienawidzą się od zawsze. Różni ich wszystko. Czy pośród swoich problemów odnajdą w sobie oprócz nienawiści także prawdziwą miłość?