{XVII} Would you be there to always hold me down?

3.5K 233 34
                                    

To współczucie przyprawiło Jugheada o najgorsze myśli. Miał już zacząć krzyczeć, wyklinać, wrzeszczeć, kiedy usłyszał:

-Przeżyje.

To jedno słowo przyniosło mu tak olbrzymią ulgę, że poczuł się, jakby zasłabł. Dopiero po chwili usłyszał głos Archiego:

-Jughead! Jughead! - Zobaczył, że osuwa się po ścianie i stanął w końcu w miarę prosto.

-Panie doktorze... Jak ona się czuje? Czy na pewno nic jej nie będzie? Możemy pójść ją zobaczyć? - słyszał obok siebie Archiego, dopytującego się o te wszystkie szczegóły i trzymającego go za ramię. Zorientował się, że cały czas się chwieje.

-Czy mogę ją zobaczyć? - odezwał się zachrypniętym głosem.

Lekarz spojrzał na niego i po chwili pokręcił głową.

-Tylko najbliższa rodzina, mój drogi, chyba, że chora zażyczy sobie inaczej. A ona się jeszcze nie wybudziła ze śpiączki, więc nie możemy zapytać się jej o zdanie.

-Tylko na chwilę... Błagam. Chciałbym tylko zerknąć... - chłopak był zdesperowany.

-Niestety. Nic nie poradzę na takie, a nie inne przepisy. Ale nie martwcie się. Wasza przyjaciółka wróci do zdrowia, chociaż straciła sporo krwi. Będziecie jej jeszcze bardzo potrzebni.

Lekarz wyszedł z lobby, a Jughead usiadł na krzesełku i poczuł, jak łzy ulgi spływają mu po twarzy. Poczuł dłoń Archiego na ramieniu.

-Jug, pójdę powiedzieć Veronice. Poradzisz sobie?

-Spokojnie. To nie o mnie musisz się martwić.

Archie pokiwał głową i wyszedł.
Jughead jeszcze przez chwilę siedział w lobby, ale zaraz wstał, czując, że musi ją zobaczyć. Bez słowa wszedł na korytarz i zaczął zaglądać do poszczególnych sal. Nie dbał o to, czy ktoś zwróci mu uwagę. Wszedł do któregoś już pomieszczenia z rzędu i w końcu ją zobaczył. Leżała blada i z rozrzuconymi włosami na poduszce, podłączona do kroplówki i różnych urządzeń. Nadgarstki miała owinięte grubą warstwą bandaży.

Chłopakowi znów stanęły łzy w oczach. Podszedł do niej cicho i dotknął jej zapadniętego policzka.

-Betty... Obudź się. Proszę. Przepraszam cię za to wszystko. Że musiałaś tyle przecierpieć. Ale proszę, obudź się. Już nikomu nie dam cię skrzywdzić...

Dotknął delikatnie jej włosów i zaczął mechanicznie przesuwać po nich palcami. Żyła. Tylko to się dla niego liczyło. Zrobi wszystko, żeby już nigdy nic jej się nie stało.

-Kocham cię, Betts. - wyszeptał jej do ucha, wargami prawie go dotykając. Nagle zobaczył, że dziewczyna poruszyła się nieznacznie. Wstrzymał na chwilę oddech i spojrzał na nią w napięciu. Po chwili Betty zatrzepotała powiekami i otworzyła oczy.

•••

-Juggg? - Betty czuła osobliwą suchość w gardle i ból na całym ciele, ale nie zwracała na to uwagi. Patrzyła się tylko i wyłącznie na twarz Jugheada, która, mimo że umazana krwią, wyrażała bezgraniczne szczęście.

-Betty. Betty. Betts. O mój Boże, Betts! - chłopak przysunął się do dziewczyny jakby z zamiarem jej uściskania, ale po chwili zrezygnował, widocznie bojąc się ją uszkodzić i złapał ją tylko za rękę. - Betty, jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś?

-Juggie... Ja żyję?

Uśmiech spełzł z twarzy chłopaka i dopiero teraz Betty zauważyła, że jego oczy są całe czerwone. W ogóle stanowił osobliwą mieszankę krwi, łez, smutku i radości.

-Żyjesz, Betts, i tak już zostanie. Już nie musisz cierpieć. Już... Ja... Przepraszam.

-Jug, co ty mówisz? Za co przepraszasz?

-Co pan tu robi?!

Oboje podskoczyli z przestrachem i spojrzeli na pielęgniarkę, stojącą w drzwiach sali i patrzącą się groźnie na Jugheada.

-Ja... Po prostu...

-Proszę pani, bardzo proszę. Niech zostanie. Ja... Nie chcę tu być bez niego.

-Ohh, obudziłaś się już, kochaneczko! - srogą twarz kobiety rozjaśnił uśmiech. Powinnaś jeszcze trochę poleżeć po tym, co sobie zafundowałaś. - Tu spojrzała znacząco na nadgarstki dziewczyny. - Miałaś dużo szczęścia. Gdybyś przyjechała tu pół godziny później, nawet najlepsi lekarze nie byliby cię w stanie uratować. A skoro tak bardzo nalegasz... Możesz zostać, młodzieńcze. Ale najpierw radziłabym wrócić do domu i wziąć porządną kąpiel. - Tu spojrzała znacząco na chłopaka. - Rozsiewa pan zarazki.

Jughead spojrzał się na Betty.

-W sumie... Ma rację. Nie chcę cię zostawiać, ale w takim stanie mogę ci jeszcze bardziej zaszkodzić. I wyglądam pewnie okropnie.

-Nawet cały pokryty krwią jesteś przystojny, Jug. - uśmiechnęła się słabo dziewczyna.

-Posłuchaj. To zrobimy tak: ja z V skoczymy do mnie ogarnąć się i umyć. Będziemy za najdalej pół godziny. A do ciebie zawołam może Archiego, co? On przynajmniej jest normalnie ubrany.

-Dobrze, Jug. Aaa... Czy... Czy moi...

-Nie, nie ma ich. - Powiedział chłopak, a jego oczach zamigotały iskry wściekłości. - Alice chciała wejść do szpitala, ale jej zabroniłem.

-I posłuchała cię!? - Betty z niedowierzaniem aż uniosła się na poduszce.

-Nie miała wyjścia. - Jughead uśmiechnął się z satysfakcją. - Znam brudne sekrety idealnej Alice Cooper. I już nie pozwolę jej cię skrzywdzić. - Dotknął delikatnie jej policzka, na którym cały czas miała rozciętą skórę. - Twoja matka już cię nie skrzywdzi.

Spojrzał się jej głęboko w oczy i wtedy Betty poczuła, że mówi prawdę. Że zrobi wszystko, by ją ochronić. Że jest już bezpieczna.

Cichy Krzyk // BugheadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz