{XXXVIII} Don't leave me...

2.6K 174 26
                                    

-Co z nim? Jesteśmy jego przyjaciółmi.

-I rodziną. - Wtrąciła z rozpędu Veronica.

-Hmmm.... Pani jest zapewne jego siostrą. Ta pani też? - Wskazał na Betty, która nieprzytomnie kiwnęła głową. - No cóż... Pański brat... Rokowania nie były najlepsze, ale przeżył operację. - Wszyscy odetchnęli z ulgą. Betty poczuła się nagle słabo i aż usiadła.

-Możemy pójść go teraz zobaczyć? - Odezwała się Cheryl.

-Niestety nie. Pan Jones... Jest cały czas w śpiączce. Był bardzo bliski śmierci i boimy się, że mimo wszystko nie da rady. - Szczerze przyznał doktor, patrząc głównie na Betty, której twarz zastygła w bólu.

-Jak... Jak to? - Wykrztusiła Toni.

-Nie wiemy, czy się obudzi. Obecność kogoś znajomego mogłaby pomóc, ale jeszcze nie dzisiaj.

•••

Betty była zdruzgotana. Siedziała w bezruchu od dłuższej chwili i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie mogła uwierzyć, że Jug może się już nie obudzić. Musiała go zobaczyć. Musiała coś zrobić. Musiała...

-B. - Dziewczyna podniosła powoli głowę i zobaczyła łzy w oczach Veronici. - Betty. Spokojnie. Jug da radę. Jest silny. Zobaczysz, niedługo się obudzi. Na pewno... - Blondynka podkręciła głową w rozpaczy.

-To moja wina. - Odezwała się zachrypniętym głosem.

-Co ty gadasz, Betty?! - Zbulwersowała się Toni. - Jedyną osobą, która może się za to winić, jestem ja. No i Malachai. - Dodała po chwili.

-Ja... Ja go opuściłam. Nie zarejestrowałam, jak jest źle. Zostawiłam go z tym wszystkim. Z rozdrapanymi ranami, sercem... Chciałabym tylko go zobaczyć. Przeprosić. - Betty załamał się głos.

-Panie doktorze. - Cheryl zaczepiła przechodzącego lekarza. - Panie doktorze, czy moja przyjaciółka mogłaby wejść zobaczyć swojego chł.... Znaczy brata? Wiem, że powiedział pan, że nie dzisiaj, ale weszłaby na dosłownie pięć minut. - Posłała mężczyźnie błagalne spojrzenie. Ten ciężko westchnął i popatrzył chwilę na Betty, a potem skinął głową, zapraszając ją gestem do którejś z sal.

-Tylko pięć minut. I staraj się nie dotykać żadnych rurek ani respiratora.

Dziewczyna powoli weszła do sali, w której było słychać tylko równomierne pikanie aparatury. Spojrzała na łóżko. Jughead leżał w nim ubrany w szpitalną koszulę, spod której wystawało mnóstwo kabli i rurek. Miał wkuty wenflon, a na ustach i nosie maskę od respiratora. Łzy napłynęły jej do oczu, kiedy zobaczyła jego wychudłą i zapadniętą twarz. Nie widziała go siedem miesięcy, a teraz wyglądał, jakby jedną nogą stał już w grobie.

Podeszła powoli bliżej i delikatnie dotknęła jego dłoni. Po chwili zaczęła ją głaskać, przypominając sobie ich poprzedni wspólny pobyt w szpitalu. Nie zabierając ręki z jego dłoni, drugą dotknęła policzka chłopaka i odgarnęła mu włosy, wchodzące na czoło. Łzy cały czas leciały jej ciurkiem. Nie umiała ich powstrzymać, a nawet nie chciała. Nie zależało jej. Marzyła tylko o tym, żeby Jughead otworzył oczy.

-Jug... - szepnęła, zaciągając się od szlochu. - Juggie... Wróć do mnie. Proszę... Wróć... Kocham cię. Nigdy nie przestałam cię kochać i nigdy nie przestanę. Ale ppproszę... Wróć do mnie...

Stała tak jeszcze chwilę, ale zaraz wszedł lekarz, dając jej znak, że powinna już wyjść. Dziewczyna kiwnęła głową, pochyliła się nad twarzą Jugheada i pocałowała go delikatnie w czoło.

-Nie opuszczaj mnie. Błagam. - Szepnęła i wyszła powoli z pomieszczenia.

-Nie może samodzielnie oddychać? Jest tak źle? - Spytała się z wahaniem lekarza.

-Nie. To tylko początkowa faza. Respirator jest takim trochę wentylem bezpieczeństwa. Zapewne, jeśli nic się nie zmieni, zdejmiemy go jutro lub pojutrze.

-Panie doktorze... Proszę być ze mną szczerym. - Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. - Jaka jest szansa, że się obudzi?

Lekarz zawahał się, ale odpowiedział z westchnieniem:

-To wszystko zależy od różnych czynników. Ale... Jeśli miałbym podawać procentowo, to około 50. Pół na pół. Jest silnym, młodym chłopakiem, ale widać, że ostatnio działo się w jego życiu coś złego. Pozostaje pani czekać. - Rzucił jej ciężkie spojrzenie. - I mieć nadzieję.

•••

Znów znalazła się w domu Jugheada. Chciała zostać w szpitalu na całą noc, ale Veronica zmusiła ją do powrotu. Sama też została tu z Archiem. Mieszkanie chłopaka znajdowało się stosunkowo blisko szpitala, więc Betty zgodziła się z oporami. Sądziła, że i tak nie zaśnie, ale nie miała już siły na kłótnię z Veronicą. Nie miała na nic siły.

Leżała w jego łóżku. Wszędzie wokół siebie czuła jego zapach. Miała na sobie jego koszulkę. I tylko jego brakowało.

Owinęła się ciaśniej kołdrą. Wyobraziła sobie ciepłe ramiona chłopaka wokół siebie i równomierne bicie jego serca. Tak usypiała przez ostatnie osiem miesięcy. Był ostatnią rzeczą, o której myślała przed snem.

•••

Wszędzie wokół niej rozpościerała się równiutko skoszona zielona trawa. Nigdzie nie było choćby jednego drzewa. A ona czuła rozdzierający ból. Straciła go na zawsze. Stała przed prostym nagrobkiem zatopionym w idealnej trawie. Jughead Jones. Zawsze w naszych sercach. Oparła się po chwili o zimny marmur, a jedyne czego pragnęła, to znaleźć się obok niego pod tą ziemią. Nagle jednak zaczęła się zastanawiać, czemu na pomniku nie ma jego pełnego imienia.

•••

Zmiana scenerii. Stała obok wielkiego dołu, na którego dnie majaczyła jej się sylwetka Jugheada. Stał i coś krzyczał, rozpaczliwie wyciągając do niej ręce. Próbując do niego zejść, poruszyła lawinę kamieni, która przysypała go od stóp do głów. Dopiero teraz dotarło do niej echo jego głosu.

-Nie uratowałaś mnie...

Cichy Krzyk // BugheadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz