-Niemcy!- Kolejny raz z rzędu, Włoch uwięził mi się na ramieniu.- Czemu to tak daleko?!
Szliśmy dopiero dwie minuty... a przed nami jakieś piętnaście.
Piętnaście długich minut. Ciągnących się w nieskończoność- na dodatek spędzonych na tuptaniu pod górkę.
Chyba nie wytrzymam nerwowo. Fizycznie także, a to pewnie przez te dodatkowe kilogramy, które wiszą na mnie, czekając, aż ktoś je weźmie na barana...
- Chodź i nie narzekaj.- Pociągnąłem go w stronę drogi, która prowadziła na górę.
Jakoś nie specjalnie chciałem, by Włochy znów obił mi całe plecy...
-Ale to tak daleko... i na dodatek pod górę!- Włoch wskazał do góry, gdzie jedyne co było widać, to drzewa... na razie.
Znów próbował wpłynąć na moją decyzje... spryciarz jeden.
Jak chce to umie pomyśleć...
- Niech będzie...- Pozwoliłem mu wskoczyć na swoje plecy... na szczęście miałem go z głowy. Chodź na chwile.
***
- Kto to ten Wagner?- Zapytał Włochy, słysząc po raz kolejny to nazwisko.- To jakiś kochanek króla?
Zachłysnąłem się powietrzem... dosłownie.
- Niemcy! Niemcy! Wszystko w porządku?!- Przerażony moją reakcją Feliciano, odsunął się trochę ode mnie.
- To niemiecki kompozytor.- Wyjaśniłem, chcąc rozwiać dziwne teorie Włocha.
Wagner i szalony król? To brzmi absurdalnie... oczywiście wiadomo, że król miał na jego puncie obsesje- a raczej jego dzieł.
Sam Wagner wykorzystał postać króla do jednego ze swoich dzieł... może rzeczywiście to trochę podejrzane.
- Król miał obsesje na punkcie łabędzi.- Zauważył Włochy, wskazując na wszystkie dostrzeżone przez siebie ptaki.
Kolejna prawda... nie wiem dlaczego, ale Szalony król często wykorzystywał motyw łabędzia. Na malowidłach. Pościeli. Na dodatek ta duża figurka, tego ptaka, która przyciąga uwagę zwiedzających...
- I kochał niebieski!- Feliciano wskazał na obicia foteli i pościel.
- Możliwe.- Przyznałem mu racje.
Wyjrzałem za okno... o tak. To są właśnie te widoki za które kocham ten zamek.
Malownicze pola, gdzieniegdzie wioski- z charakterystycznymi budowlami dla Bawarii- i jeszcze to jezioro w oddali... mógłbym patrzeć na nie godzinami.
Szkoda, że mała pchła musiała dawać znać o swoim istnieniu co pięć sekund...
- Ludwig, to prawda, że w sali śpiewaków jest jakieś pięćset świec?- Włoch pociągnął mnie za rękaw bluzy.
- Nigdy nie liczyłem i jakoś nie mam zamiaru.- Odparłem.- Ale to możliwe.
Dodałem, gdy zauważyłem jak na twarzy Włocha pojawia się ta charakterystyczna mina... jeszcze bym go podpuścił.
Nie daj Boże zacząłby liczyć liczne świece, które umieszczono w sali.
- Romantycznie.- Przyznał.- Chciałbym kiedyś to zobaczyć! Jak wszystkie są zaświecone.
Może kiedyś będziesz miał taką możliwość...
***
-Neuschwanstein.- Powtórzyłem po raz kolejny, akcentując każdą sylabę. Tak, by nawet dwulatek, umiał zrozumieć.
-Neyschwastein.- Wypalił Włochy, próbując nauczyć się wymowy.
-Neuschwanstein.- Powiedziałem najwolniej jak umiałem.
-Neschwastien.- Odparł, ciesząc się... jakby jeszcze powiedział to dobrze to byłoby fantastycznie.
-Dość.- Rozkazałem, mając już dosyć słuchania, jak ktoś kaleczy mój ojczysty język.- Złą wymową krzywdzisz mnie, bardziej, niż twój brat Hiszpanie...