Chociaż jest już wrzesień, który za niedługo przemieni się w październik, temperatury nadal są letnie. Zielone liście nadal wyciągają się ku blasku słońca, dumnie przystrajając korony drzew. Jeszcze nie nadszedł ich czas... na razie mają za zadanie przypominać nam o pięknie, które za niedługo się skończy. Wraz z nadejściem jesieni znikną zielone listeczki, kolorowe kwiatuszki, a nawet słońce stanie się jakieś smutnawe. Wszystko ogarnie szarość, pozostawiając nam tylko wspomnienia piękna, jakie jeszcze do niedawna widywaliśmy na co dzień.
Za oknem jak zwykle widzę stary dom, który powoli chyli się ku upadkowi. Dach przestał być równy, gdzieniegdzie widać wgłębienia i ubytki. Parę dachówek przepadło gdzieś, zabrane najprawdopodobniej przez jeden z mocniejszych wiatrów. Komin ledwo się trzyma- cegły z których został wykonany rozchodzą się, jakby chciały od siebie uciec. Nic tylko czekać, aż opadną na ziemię- zjadą po dachu, jak dzieci na placu zabaw, po zjeżdżalni.
Bluszcz już na dobre pokrył ściany, które jakimś cudem jeszcze się trzymają. Zielone liście pną się z każdym rokiem ku górze, zajmując coraz większy skrawek. Jakby nie chciał, by ktokolwiek zauważył poniszczone ściany domu.
Obserwuję to wszystko przez okno swojej małej sypialni... pomyśleć, że odkąd pamiętam "stary dom" istnieje. Nie zniszczyła go żadna z wojen. Nie pokonały rozbiory. Raz nawet Niemcy wykorzystali go, jako magazyn- był przydatny, pomimo lat jakie przeżył.
Może kiedyś go odbuduję? Pytanie: Po co? Musiałbym go zburzyć, a nie mam serca by to zrobić. Za dużo wspomnień związanych z tym domem... kiedyś, gdy jeszcze nie był taki zniszczony, mieszkaliśmy w nim. To były czasy przed wojenne. Kiedy razem z siostrą musieliśmy zajmować się gospodarstwem, by nikt nie nabrał podejrzeń o naszym pochodzeniu. Poza tym: oboje lubimy żyć na wsi. Nie jest ujmą na naszym honorze kopanie w ziemi, czy też dojenie krów.
Były to nasze najlepsze lata.... Z daleka od miast, które myślało tylko i wyłącznie o zaspokajaniu swoich prymitywnych potrzeb. Od tego chaosu. Gwaru.
Żyliśmy jak w raju... codzienne wstawanie o wczesnych porach, jakoś nas nie zniechęcało. Wręcz przeciwnie- czuliśmy, że dopiero wtedy mogliśmy w spokoju żyć. W naszym małym świecie. Z daleka od wszystkich.
Patrzę na swoje poniszczone dłonie... czy tak wyglądają ręce osoby pracującej? Walczącej?
Pamiętam doskonale czasy, gdy odszedłem z domu. Kiedy musiałem pozostawić siostrę w domu obcego- wroga, by samemu zamieszkać z potworem.
Przypominam sobie jej łzy. Mój smutek i determinacje jednocześnie... chciałem walczyć. Dla siebie. Dla niej. Dla ojczyzny. Znów pragnąłem wrócić do mojego domu na spokojnej wsi. Chciałem ponownie przyjrzeć się Staremu Domowi- sprawdzić jak się miewa. Jak wygląda. Czy aby nadal tam stoi? Może już zdążono go wyburzyć?
Według niektórych, to tylko waląca się ruina zagrażająca ludzkiemu życiu... zabawne, że to właśnie kiedyś w jego "ruinach" ukrywaliśmy niewinnych ludzi. To jego ściany skrywały żydów, a w późniejszych czasach żołnierzy. To właśnie ten "Stary Dom" ocalił im życie... Niemcy nigdy tam nie zaglądali. Może bali się szczurów, które podobno mieli tam znaleźć. Możliwe, że po prostu uważali nas za Niemców, którzy zamieszkali na tych terenach- to pewnie dzięki Felicji, która wyniosła jedną cenną rzecz z domu Gilberta, a mianowicie niemiecki akcent.
"Stary Dom" dumnie stoi, tam gdzie wybudowali go jego pierwsi właściciele. Angielskie małżeństwo, które zamieszkało w Polsce, by uciec przed sądem w swoim kraju. Niestety dość szybko musieli zmieniać swoje miejsce zamieszkania... pozostawili "Stary Dom" i całe gospodarstwo na pastwę losu. Na szczęście to później ja i moja siostra w nim zamieszkaliśmy.
Od razu je pokochaliśmy. Było dla nas idealne- nie za wielkie, bo przecież nas jest tylko dwójka i jakoś sami musimy je utrzymać, ani nie za małe. Było idealne... to tutaj przeczekiwaliśmy najgorsze czasy. To stąd odchodziliśmy, by po dłuższym czasie znów zawitać na progu domu. To właśnie między gospodarstwem, a "Starym Domem", na niewielkim placyku, po raz pierwszy po wojnie się spotkaliśmy. To właśnie na łąkach, które otaczają naszą małą przestrzeń, Felicja wychowała swojego syna, a ja po raz pierwszy wyznałem ukochanej co do niej czuję.
Tyle wspomnień jest związanych z tym miejscem... ile jeszcze tutaj się wydarzy? Czy jeszcze tutaj wrócę?
Zarzuciłem swój wielki plecak na ramię... czułem dziwne uczucie ciężaru na sercu. Jakby poczucie winy.
-Żegnaj stary domu.- Uśmiechnąłem się do zniszczonego budynku, kiedy wyszedłem na ganek.
-Przecież jeszcze tu wrócisz.- W drzwiach domu, w którym mieszkaliśmy, stanęła moja siostra. Otrzepywała swój jasny fartuszek z białej mąki, którą musiała się obsypać podczas pieczenia ciasta.
Oby... wyjeżdżam w ważną dla mnie podróż. Muszą przeżyć ją sam- samotność daje możliwość przemyślenia wszystkiego na spokojnie. Nie rozpraszam się, gdy nikogo przy mnie nie ma... a własnie o to chodzi w mojej wyprawie- o przemyślenie.
Kiedy będę gotowy- wrócę... nie chce się jednak śpieszyć, bo nie o to mi chodzi. Dam sobie tyle czasu ile będę potrzebować.
-Do zobaczenia, siostro.- Poczochrałem ją po blond główce.
- Obyś odnalazł to, czego szukasz!- Krzyknęła za mną, kiedy opuszczałem gospodarstwo.
Mam taką nadzieje, siostro... Po raz ostatni odwróciłem się, by pomachać jej na pożegnanie. Wykorzystałem to, by spojrzeć też na "Stary Dom". Jego widok napawał mnie spokojem, ale i smutkiem. Fakt, że nie zobaczę go przez długi czas, przypomina mi momenty mojej nieobecności w domu.
-Wrócę...