Sekundy. Minuty. Godziny.
Robię się coraz starszy. Twarz jakby się zmieniła, ale to nadal ten mały Alfred, który jeszcze niedawno biegał po domu z pluszakiem w ręce.
Zmieniam się... patrzę na brata i uświadamiam sobie, że oboje dorastamy. Urośliśmy. Nasze twarze zmieniły się- w końcu nie wyglądamy jak pączki, które tak chętnie kupuje w pobliskiej cukierni.
Czas mnie goni... coraz szybciej mi mijają dni. Wydają się coraz krótsze. Już nawet nie liczę ich. Przestałem zwracać uwagę na godziny. Data to tylko liczby, które nic dla mnie nie znaczą.
Siedzę w domu i zastanawiam się, jak wykorzystać pozostały mi czas. Przecież mam go coraz mniej...
Boje się, że umrę za szybko... że nie wykorzystam w pełni czasu jaki mi dano. Nie osiągnę szczęścia.
Muszę w końcu zacząć żyć. Wyrwać się z transu nudnej codzienności i zrobić coś. Wykorzystać to co mam...
Spełnić marzenia. Te, które zamknąłem w klatce, by nie musieć się z nimi zmagać na codzień. Może czas w końcu je uwolnić?
Boje się... że na moim pogrzebie nie będzie nikogo. Tylko ksiądz, który przysypie mnie ziemią, odcinając od świata żywych. Już nie będzie odwrotu...
Wstaje od biurka i ruszam ku sypialni. Czas zacząć żyć... chwytam walizkę i pakuje do niej rzeczy- na oślep. Nie przykładam się do tej czynności. Po prostu upycham ciuchy i kilka potrzebniejszych rzeczy do niewielkiej walizki. Gdy uznaje, że wystarczy już tego wszystkiego, zamykam ją.
Patrzę na nieporęczne pudło w którym aktualnie znajduje się mała część mojego dorobku... po co mi to?
Odsuwam ją na bok i zabieram plecak z szafki. Wpycham do niego ciuchy, jakieś oszczędności i zarzucam go na ramię.
Już nadszedł czas... wychodzę z domu. Bez pożegnania.
- Alfred?- Mój młodszy brat wybiega za mną przed dom.- Co robisz?
Odwróciłem się. W końcu czułem, że wyrywam się z objęć nudnej codzienności... uśmiecham się do brata, próbując zapamiętać jego wygląd. Nie wiadomo kiedy go ponownie zobaczę...
- W końcu zaczynam żyć...