Rozdział 2.18

896 37 2
                                    

Czułam się jak w amoku. Wszędzie w koło latały kule, ale dla mnie wszystko było stłumione. Stałam i nie mogłam się ruszyć z miejsca. Z boku pewnie wyglądało to jak w jakimś filmie akcji gdzie wszyscy strzelają a główny bohater wychodzi z tego bez szwanku. Tyle że ja nie byłam bohaterem.

12 godzin wcześniej
- Ruszać się! Wszystko ma być gotowe do wymarszu! A niech się komuś broń zatnie to własnoręcznie go odstrzelę!
Siedziałam właśnie w zbrojowni i obserwowałam z boku jak biedne chłopaki latają tam i z powrotem, a dowódcy raz za razem wykrzykują rozkazy. Dało się odczuć zdenerwowanie ale i podniecenie. Niedługo wszystko miało się zacząć.
Lucas stwierdził że postać będziemy zmieniać tylko w ostateczności. Osobiście lepiej czułabym się w postaci tygrysa ale dzięki broni mogliśmy ograniczyć bezpośredni kontakt z wrogiem.
Dymitr z Jonatanem wciąż jeszcze nie wrócili przez co denerwowałam się coraz bardziej. Zbliżała się już północ kiedy położyłam się w swoim pokoju, ale pomimo zmęczenia sen nie przychodził. W głowie raz za razem odtwarzałam nasz plan i analizowałam każdy szczegół. Koło godziny czwartej zeszłam z powrotem do zbrojowni i zaczęłam się rozciągać aby choć ma chwiile zająć myśli czymś innym. Inni chyba też nie mogli spać bo wkrótce wszyscy kręcili się po sali.
- Przespałaś się choć trochę?
- Nie. Cały czas analizowałam na nowo plan i martwiłam się że jeszcze nie wrócili.
Lucas przyglądał się mi przez chwile w milczeniu, a potem również zaczął się rozciągać. Byłam właśnie w trakcie robienia skłonu kiedy zrobiło się straszne zamieszanie przed salą. Pozbierałam się szybko i dołączyłam do reszty przepychając się na sam przód aby zobaczyć co się stało.
Poczułam się jakbym cofnęła się z czasie o kilka stuleci. Zarówno Dymitr jak i Jonatan mieli na sobie lśniące zbroje, a przy boku wielkie dwuręczne miecze. Pod pachą trzymali hełmy z pióropuszami, Dymitr z czerwonym a Jonatan z niebieskim. W identycznym kolorze mieli także przypięte na plecach peleryny. Niesamowity widok... Ale czy w tych czasach nie dominuje broń palna i dalekiego zasięgu? Nie wiem ile tak staliśmy, ale z amoku wyrwał mnie śmiech Dymitra.
- Wszyscy macie miny jakbyście zobaczyli ducha. Chociaż nie. Kate wygląda jakby zobaczyła księcia z bajki.
Chyba się trochę zaczerwieniłam, a chłopaki zaśmiali się i jeden z nich poklepał mnie w ramie.
- Dość patrzenia. Przygotować się do wymarszu.
- Tak jest!
Jeszcze raz sprawdziłam swoje dwa pistolety Walther PPQ M2 4" na 12 nabojów każdy. Cały mechanizm był dobrze wyczyszczony i naoliwiony. Działał bez zarzutu. Za pasem miałam jeszcze 4 magazynki, 3 krótkie noże do rzucania i jeden dłuższy przypominający krótki miecz. Z każdą minutą sprzęt ciążył mi coraz bardziej. Wszystko dopełnił jeszcze łuk ze strzałami i czarna peleryna z obszernym kapturem.
Czas na wojnę.

Nie wiem ile czasu zajęło nam dotarcie na miejsce. Nie było też sposobności porozmawiać z Dymitrem co udało im się wyciągnąć od więźnia. Jednak to co zastaliśmy na miejscu zaprzepaściło wszystkie nasze plany...
Nasz plan zakładał podejście jak najbliżej niezauważonym i atak z zaskoczenia. Jednak już z odległości kilometra do celu zwiadowcy donieśli, że przeciwnik jest gotowy do obrony. Jak to możliwe? Mieli u nas wtyczkę?
To co zauważyłam po wejściu na niewielkie wzgórze znajdujące się koło pół kilometra od głównej bramy zaprzepaściło cały mój zapał i nadzieje. Dzięki wyostrzonym zmysłom i dobremu wzrokowi mogłam dostrzec, że na przeciwko nas nie ma uzbrojonych rycerzy tak jak wojsko Jonatana. Przed bramą stała na pierwszy rzut oka jakaś setka...może więcej...dzieci.

Byłam przerażona. Wróciły wszystkie odzyskane urywki wspomnień jakie udało mi się odzyskać, czyli głównie strach, twarze ludzi w maskach jak na salach operacyjnych, ból i jeden cel zakodowany w głowie...wykonać zadanie.
Mieliśmy może około kwadransa aby zapoznać się z sytuacją. Oni w tym czasie stali nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w dal...w nas. Potem jeden za drugim zginał się w pół z niewyobrażalnym grymasem bólu na twarzy by przemienić się w gotową maszynę do zabijania. 
Starałam się skupić swoje myśli na analizie sytuacji. Najwyraźniej w ostatnich latach pozyskali nowych rekrutów i rozwinęli ,,sztukę" przemiany. Nie byłam w stanie wyzwolić w sobie ducha walki...nie byłam w stanie podnieść broni na te stworzenia...to jeszcze dzieci.
Coraz więcej dzieci przeszło już przemianę i ustawiało się w szyku bojowym. Dymitr wciąż nie wydał rozkazu do formowania szyku pomimo krzyków i nalegań Jonatana. Mieliśmy coraz mniej czasu...
Jonatan przejął dowodzenie...przynajmniej tak mi się wydawało. Docierały do mnie jedynie urywki rozkazów i poczynań moich towarzyszy... Poczułam że ktoś mną potrząsa...Lucas...mówił coś do mnie, ale ja jedynie mogłam patrzeć w te piękne oczy...
- Kate! Do cholery rusz się!
- Lucas...
- Nie ma już odwrotu! Musisz nam pomóc!
- To jeszcze dzieci...
- Nie. To już nie są dzieci. To maszyny do zabijania. Dopiero teraz zrozumiałem tak na prawdę przez co musiałaś przejść... ale na prawdę musimy walczyć. One się nie zatrzymają bo mają za cel zabić wszystko co stanie im na drodze.
- Ja nie mogę... to dzieci... trzeba im pomóc.
- Żeby im pomóc musielibyśmy ich schwytać i czekać aż ta cała chemia którą w nie wlali przestanie działać. A na to czasu nie mamy. Jonatan ze swoimi ludźmi odpiera atak. Musimy obejść pole walki i zaatakować.
Zaczęło powoli docierać do mnie słuszność jego słów. Nie mogę walczyć z dziećmi...ale mogę walczyć z moim odwiecznym wrogiem i raz na zawsze go pokonać. Odzyskałam jasność umysłu. Dopiero teraz zarejestrowałam co zdarzyło się do tej pory. Wszędzie było słychać ryk i krzyki. Wszędzie była krew i pierwsze ofiary. W całym tym bałaganie dostrzegłam czerwony pióropusz przemieszczający się z nieludzką prędkością i pozostawiający po sobie szlak ciał. Dostrzegłam także kolejne ,,armie" przeciwnika. Teraz można było dostrzec także ludzi uzbrojonych w broń. Ustawili się wzdłuż murów i czekali na ostatnich ocalałych którzy mieli się przebić przez obronę. Tchórze!
- Co mam robić?
- Musimy się przedostać do środka. Jak najszybciej bo nie wiemy ile damy radę odpierać atak. Żołnierze Jonatana jeszcze nigdy nie walczyli z kimś takim.
- Przez te lata wróciło mi część wspomnień z mojego pobytu tam... Pamiętam część planów budynków więc powinnam się tam dostać.
- Ruszamy natychmiast.
Zrzuciłam z ramion pelerynę i łuk. Nie będzie mi to już potrzebne. Korzystając z ciemności która jeszcze górowała wśród drzew w lesie w szybkim tempie skradaliśmy się w stronę muru. Towarzyszył nam Jack i jeszcze trzech innych towarzyszy, ale nie skupiałam się na tym aby ich rozpoznać. Czułam się jak na polowaniu. Niezauważalnie podejść jak najbliżej podejść do ofiary...by ostatecznie zadań śmiertelny cios.

(1032 słowa)

Przepraszam za długą przerwę, ale wreszcie udało mi się dokończyć ten rozdział. 
Mam nadzieję że niedługo napiszę następny 
Do zobaczenia!
Kate

Jesteś Moja (Część 1 i 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz